środa, 4 lutego 2009

Polsko-rosyjskie rozczarowanie...


Dimitrij Srielnikoff "Ruski miesiąc"

Bardzo nie lubię nie czytać książek do końca, a ostatnimi czasy zdarza mi się to dość często. Tak rzecz się miała i tym razem.

Znany m.in. z telewizyjnego programu "Europa da się lubić" i Trójkowych audycji rosyjski poeta i prozaik nigdy nie zaskarbił sobie mojej sympatii, choć jak można zauważyć jestem bardziej rusofilem niż rusofobem. Próbowałam więc zmienić swój pogląd o Strielnikoffie sięgając po jego książkę. Niestety lektura tylko ugruntowała moje negatywne zdanie o autorze.

"Ruski miesiąc" z założenia miał być humorystycznym opowiadaniem, obnażającym polskie i rosyjskie przywary. Dlatego jeszcze wczoraj po ukończeniu "Drakuli" zanurzyłam się w historii dwóch Rosjan, którzy mieszkając w Polsce przechodzą urzędniczą gehennę chcą ożenić się z Polkami. Zanurzyłam się, ale szybko wypłynęłam na powierzchnię, by złapać oddech.

Nierówny styl i nierzadkie rusycyzmy chętnie zrzuciłabym na karb tego, iż Strielnikoff pisał w obcym sobie języku, ale treść nie jest warta tych usprawiedliwień. Książka zamiast obalać stereotypy utwierdza je i powołuje do życia nowe. Autor drażnił mnie w równym stopniu opisując Rosjan i Polaków, prawosławnych i katolików.W jego sądach jest wiele uproszczeń, w które wkradają się błędy, za którymi Strielnikoff zacięcie podąża tworząc i utrwalając fałszywe obiegowe opinie o naszych narodach i wyznaniach.

Kiedy stwierdziłam, że mam dość i dalej nie będę czytać? Przebrnęłam przez 1/3 książki, ale niewybredne dowcipy odebrały mi resztę chęci do dalszej lektury.

Nie lubię nie kończyć książek, ale ponadto nie lubię tracić swojego czasu , który mogę wykorzystać na wartościowsze i ciekawsze lektury.

I jak tu nie zwracać się ku wypróbowanym autorom?

1 komentarz:

insider pisze...

Masz rację Violet - jeśli książka jest słaba to nie należy się z nią męczyć.
Zbyt wiele ciekawych lektur przed nami.
Na przykład Pastoureau...