wtorek, 28 czerwca 2011

Schemat

Najpierw upiecz głównego bohatera - weź szczyptę społecznego niedostosowania (polecamy samotników, ciemne ubrania, mroczne spojrzenie; jeśli nie masz ich w spiżarni możesz jako zamiennika użyć niekochającej rodziny), polej sosem romantyzmu, polecamy także dodanie łyżeczki buntu. Wstaw do piekarnika na ~ 20 minut.
W międzyczasie przygotuj miejsce akcji. Najlepiej użyć Tajemniczej Barcelony, choć zwolennicy nowoczesności preferują raczej Mroczny Nowy Jork. Dodać pół szklanki starych budynków; mieszać dokładnie, co jakiś czas dosypując nazwy ulic, sklepów bądź lokalne ceny. Te ostatnie smaki są bardzo cenione przez krytycznie nastawionych smakoszy. Po wymieszaniu postawić w chłodnym miejscu.
Teraz przygotuj intrygę. Tu możesz pozwolić sobie na największą dowolność, oczywiście pamiętając, że musisz zastosować: miłość (ilość zależna od gustu; polecamy od 1/2 szklanki do nawet dwóch), nagłe zwroty akcji (pamiętaj, by były mocno zmielone; zbyt grube ziarna są częstym błędem początkujących) oraz niedopowiedzenie (tu jednak nie przesadź z ilością; zbyt wiele niedopowiedzenia potrafi przytłumić smak miłości i nagłych zwrotów). Dodaj dwie czubate łyżki czarnego charakteru, najlepiej gruboziarnistego, o wyrazistej konsystencji i zapachu.
Wymieszać w mikserze miejsce akcji i intrygę. Tak przygotowaną masę polej na głównego bohatera.
Po wystygnięciu całość owiń w twardą oprawę. Zaleca się, by na zewnętrznej stronie oprawy znalazła się czarnooka, tajemnicza kobieta bądź niebieskooki blond-zbój (mogą być z torebki, mają niewielki wpływ na smak).
Po wystygnięciu całość gotowa do podania.
Resztki pozostałe z przyrządzania potrawy można użyć do przygotowania tomu drugiego.
Smacznego!

sobota, 18 czerwca 2011

Pisać / czytać


Wszyscy dzisiaj chcą pisać, a mało kto chce czytać. A tak się nie da. Nie ma innej drogi do pisania, niż poprzez czytanie

(wywiad z Zadie Smith, "Książki - magazyn do czytania" nr 1/2011)

piątek, 17 czerwca 2011

Książki ładne, ale o niczym...


Wśród wielu dobrych książek o książkach, których ,m.in. na fali "Cienia wiatru" Zafona, przybyło, pojawiły się także lektury mierne. Sama pożyczałam je z biblioteki, czy od rodziny, bo skusił mnie opis z tyłu książki, a czasem nawet sama okładka.
Niechlubnym numerem jeden na mojej liście "Piękne, ale nie warte czytania" jest "Księga bez tytułu" autorstwa Anonima. Okładka, jak już się rzekło, spodobała mi się, ale treść była tak słaba, że szkoda mi czasu, który na nią poświęciłam. Nawet najbardziej zagorzali fani wampirów, starych ksiąg i szybkiej akcji, muszą czuć się po prostu rozczarowani po tej lekturze.


Numerem dwa oznaczyłabym "Antykwariusza" Juliana Sancheza, jednak tym razem zniechęcona po pierwszych trzydziestu stronach odłożyłam lekturę. Zniechęciły mnie do dalszego czytania żenująco sztuczne dialogi, przesadzone opisy, które zamiast budować atmosferę tajemniczości mimowolnie bawiły swym infantylizmem oraz sztampowość. Przez to ostatnie rozumiem brak wyobraźni autora umieszczającego akcję swojej powieści w Barcelonie (a gdzieżby indziej?!), głównym bohaterem jest antykwariusz-erudyta ze snobistycznymi przyzwyczajeniami, a tajemnica kryje się (a jakże!) w cudem ocalonym XIV-wiecznym rękopisie.

Trzecie miejsce na mojej czarnej liście jest póki co puste. Mam nadzieję, że jeszcze długo takim pozostanie.

PS.Nie wiem czy gratulować, czy potępiać wydawnictwo, które wypuściło obie opisywane przez mnie książki. W końcu okładki spełniły swoją rolę - przyciągnęły do siebie moją uwagę. Można więc ich krytykować, można chwalić, a co pewne - można się załamać...Zwłaszcza, kiedy oficyna łączy się z inną firmą i teraz połowę jej oferty stanowią książki, a połowę ogrodowe krasnale z fotokomórką (wyczuwając ruch krasnal zaczyna chrapać) i podświetlane fontanny...


PPS. Żeby nie posądzono mnie o stronniczość, muszę przyznać, że ostatnio z tego samego wydawnictwa wpadła mi do rąk bardzo sympatyczna pozycja "Biblioteka cieni" Mikkela Birkegaarda. Też książka o książkach bardzo miła lektura na lato - polecam:)

wtorek, 14 czerwca 2011

Przekład


Przebiegając z entuzjazmem i ufnością angielską wersję tekstu pewnego chińskiego filozofa, trafiłem na ów pamiętny fragment: "Skazany na śmierć nie obawia się stanąć nad przepaścią, bo odrzucił już życie". W tym miejscu tłumacz postawił gwiazdkę i poinformował mnie, że jego interpretacja jest słuszniejsza niż wersja innego sinologa rywala, który tłumaczył to tak: "Służący niszczą dzieła sztuki, by nie musieć osądzać ich piękna i defektów". Wtedy, jak Paolo i Francesca, przestałem czytać. Tajemniczy sceptycyzm przeniknął do mojej duszy.

[J.L.Borges, cytat znaleziony w "Przekładzie" Pablo De Santisa]
Odwieczny dylemat - czytać tłumaczenia, czy wersje oryginalne. Nie potrafię opowiedzieć się po żadnej ze stron.
Właśnie skończyłem Single&Single Le Carre, po angielsku. Lektura zajęła mi X tygodni, walka ze skomplikowanym, pełnym niedomówień stylem mistrza powieści szpiegowskiej nie była łatwa. Ile przekładów jego powieści zdołałbym przeczytać w tym czasie?
Z drugiej strony - czytanie w oryginale niesie w sobie pewną dawkę pozytywnego snobizmu, coś w stylu spotykam się z prawdziwym tekstem Autora, a nie z jego interpretacją.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował (choćby amatorsko) przetłumaczyć jakikolwiek tekst wie, że nie da się tego zrobić obiektywnie; przekład zawsze zniekształca, deformuje tekst oryginalny. Ale przecież nie zawsze te zmiany muszą być złe, wręcz przeciwnie, mogą dorzucać dodatkowe odcienie, tony, akcenty... jak to powiedział kiedyś pewien Anglik: zazdroszczę Wam, nie-Anglikom - u Was każde pokolenie ma swojego własnego Szekspira!
Dylemat - oryginał czy przekład - nie rozstrzygnięty.

czwartek, 2 czerwca 2011

O porządkowaniu domowego księgozbioru

Karel Capek "Gdzie podziewają się książki" (1926r.)
...Raz na trzy lata dopada mnie nieodparta chęć doprowadzić swoją bibliotekę do porządku. Robi się to tak: trzeba zdjąć wszystkie książki z półek i wywalić je na podłogę, żeby posortować. Potem bierzesz z kupy jakąkolwiek książkę, siadasz gdzie popadło i zaczynasz ją czytać. Na drugi dzień postanawiasz działać metodycznie: najpierw porozkładać na kupki: tu popularno naukowe, tam filozofia, tam historia i nie wiem co tam jeszcze; przy czym po raz setny odkrywasz, że większa część książek nie mieści się w żadnej z kupek: jakby nie było, okazuje się, że do wieczora wszystko pomieszałeś. Na trzeci dzień próbujesz posortować choćby według formatu. A kończy się tym, że bierzesz garściami wszystko pod rząd, jak leży, i wpychasz na półki, po czym znów uspokajasz się na trzy lata...*
*Tłumaczenie z rosyjskiego: Violet
Cóż, chyba mam kolejny powód, aby nie porządkować księgozbioru:)