wtorek, 6 sierpnia 2019

Moonstone, czyli pierwsza powieść detektywistyczna

Wilkie Collins, Moonstone/Kamień księżycowy

To jest książka, która wpadła mi bardzo przypadkowo w ręce. Przyznam się, że odwiedzam pewien ciucholand, bo prócz ubrań, których kupno mnie nie interesuje, mają też książki. Głównie po angielsku i co nie ukrywam -  ważne - po 2 złote. Kiedyś przeszukując stosik trafiłam na bardzo zgrabne malutkie wydanie Oxford World Classics w twardej oprawie i z nienaruszoną obwolutą.

Przyznam się, że nazwisko autora mówiło mi dokładnie nic. Sam tytuł mi się spodobał, zajrzałam do środka i po kilku słowach wstępu wiedziałam, że to nie jest przypadek, iż Wilkie trafił do moich rąk. Nie ma przypadków :)

"Moonstone" została uznana za pierwszą powieść detektywistyczną napisaną w języku angielskim. Tak pierwszą, bo na brytyjskim rynku ukazała się w 1868 roku, czyli na kilkanaście lat przed Sherlockiem. Okrzyknięto ją również jedną z najdłuższych powieści detektywistycznych, która pierwotnie była drukowana w odcinkach w czasopiśmie Ch.Dickensa "All the year round".

Historię zaginięcia tytułowego diamentu (Collins wymyślił ów klejnot, a nazwę zaczerpnął od półszlachetnego minerału)  poznajemy z perspektywy kilku świadków. Po kolei każdy z nich dopełnia swoją narracją opowieść o nocy, w której kamień  został skradziony. 

Jednym z bohaterów jest detektyw Sierżant Cuff - amator kryminalnych zagadek i hodowli róż. W przeciwieństwie do Sherlocka wymyślonego przez sir Conan Doyle'a - Cuff choć błyskotliwie popycha śledztwo w dobrym kierunku, sam nie rozwiązuje zagadki. Kto rozwiązał problem i kto okazał się złodziejem? Nie powiem - proszę poczytać. Ewentualnie można też pooglądać, bo o ile wiem dotychczas ukazały się trzy ekranizacje "Kamienia księżycowego" oraz pięcioodcinkowy serial BBC. 

I jak sama powieść jest godna polecenia dla zagorzałych poszukiwaczy praprzyczyn i praźródeł fabuły detektywistycznej, to biografia Collinsa przypadnie do gustu chyba większej rzeszy czytelników.

Ta, którą sama przeczytałam i mogę polecić wyszła spod pióra niezawodnego Petera Ackroyda. Nie ma jej w polskim tłumaczeniu, ale trudno się dziwić, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić wzmożony popyt na ten tytuł wśród polskich czytelników.
A życie Collinsa było niezwykle barwne, a choć sam, jako człowiek, nie zaskarbił mojej sympatii, to jego biografię przeczytałam z dużą przyjemnością i szczerze polecam. Wilkie Collins to człowiek swoich czasów, którego stworzyła barwna epoka wiktoriańska i której koloryt on sam uzupełniał.

czwartek, 1 sierpnia 2019

Londyn przez wieki

Edward Rutherfurd, Londyn/London a Novel


To książka, której nie posiadam, ale na szczęście była w zasobach najbliższej mi geograficznie i sentymentalnie biblioteki (jest to filia biblioteki wojewódzkiej, w której jestem zapisana od dziecka). 

Do owego tomiszcza, liczącego bez mała tysiąc stron, zabierałam się jak do przysłowiowego jeża. Już dawno miałam świadomość jej istnienia, nosiłam się nawet z zamiarem jej kupna, ale coś z tyłu głowy(wrodzona intuicja, albo warkoczyk?)podpowiadało mi, że to nie jest książka dla mnie. Sam temat oczywiście wybornie wpasowywał się w moje teraźniejsze lektury, jednak zbeletryzowana historia już mniej. Jestem bardzo ostrożnym czytelnikiem(a może zwyczajnie wybrednym?) i nie przepadam za tego typu książkami, muszą być naprawdę solidnie napisane, żebym nie odrzuciła lektury po pierwszych stronach. 

Rutherfurd, pomimo moich złych przeczuć, okazał się wspaniałym opowiadaczem. Wymyślone są główne postaci, natomiast tło historyczne i występujący jako drugoplanowi bohaterowie: władcy, politycy, artyści - są ściśle przypasowani do odpowiadającej im epoki. Historia "Londynu" zaczyna się od czasów rzymskich, a kończy na roku 1997. 

Książka wciąga, a prześledzić zawiłe losy kilku rodzin pomaga dołączona na końcu wklejka z rozpisanymi drzewami genealogicznymi. Zresztą w samym tekście autor sam podpowiada kto od kogo się wywodzi. Mnie zawsze przerażają takie sploty ludzkich losów, bo dość często gubię wątek i nie pamiętam kto kim był, mieszają mi się nazwiska i stanowiska. Tutaj na szczęście nie zgubiłam się i bezpiecznie przepłynęłam przez meandry przeplatających się historii postaci.

Obiecałam sobie, że wrócę do Rutherfurda, a właściwie do prac Francisa Edwarda Wintle'a, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko autora. Już nie do "Londynu", ale do "Dublina", być może "Rosji". 

Z książki nie nauczymy się historii, ale jeśli ją znamy całkiem nieźle, to lektura "Londynu" pozwoli nam poukładać niektóre fakty. Dydaktyzm autora jest, moim skromnym zdaniem, podany w całkowicie znośnej formie. A choć ostatni i zarazem najkrótszy rozdział jest niczym innym jak peanem na cześć Museum of London, to wiedząc ile czasu Rutherfordowi poświęcili pracownicy tej placówki można mu to wybaczyć.

Pozdrawiam zaczytana z Torunia - Violet.

czwartek, 25 lipca 2019

Stoczniowe klimaty

Osiedlowe biblioteki to prawdziwe skarbnice wiedzy. Dowód? Właśnie tam dowiedziałem się, że dziś w gdańskim klubie 100cznia ma się odbyć Book Exchange, czyli prosta wymiana barterowa - ty bierzesz moją książkę, ja biorę twoją.

Jako że mój biedny ikeowski Billy już puchnie od nadmiaru tomiszcz (a moje zamiłowanie do Kindle i ebooków w niewielkim stopniu ratuje sytuację), wziąłem kilkanaście książek z kategorii "dobre, ale wiem, że już do nich nie wrócę" i ruszyłem na postoczniowe tereny.
Sam klub 100cznia to raczej kompleks kilkunastu punktów o zróżnicowanym charakterze. Można dobrze zjeść, wypić, pogadać (jeśli ktoś jest na tyle zwichrowany, by rozmawiać z obcymi sobie ludźmi), skorzystać z leżaków itp itd.
Zazwyczaj w takich miejscach mocno irytuje mnie stężenie hipsterskości i wielkomiejskiego zadufania, ale na szczęście tu tego nie było. Spokojne miejsce, w które równie dobrze mogą zajrzeć korpoludki po 40. jak i studenci z realnym planem ratowania świata w kieszeni. Zresztą, sam przy jednym ze stolików minąłem dwóch byczkowatych kiboli (Legii, Lechii... nigdy nie wiem jak się nazywa klub piłkarski w mym mieście) spokojnie rozmawiających z delikatnym chłopcem w rurkach.
Sama wymiana książek była nad wyraz owocna. W klubie były regały, na których wystawione były przeznaczone do bookcrossingu egzemplarze, dodatkowo bywalcy na ławach, stołach i podłogach rozkładali swoje tomy.
Ach, ta niepowtarzalna ekscytacja, gdy przychodził ktoś nowy i z plecaka wyciągał swoje książki. Normalnie jak w przedszkolu - "poka, poka, co masz?!!"
Podsumowując - dobre miejsce, fajni ludzie i dużo dobrych książek.

No właśnie... pomimo, iż rozeszły się wszystkie zabrane przeze mnie z domu egzemplarze, to "trochę" nowych wziąłem.
I miejsca na półce dalej brakuje.
Poniżej bookcrossingowy stosik nadmiaru



- Umberto Eco "zapiski na pudełku od zapałek" - jedna z tych książek, do których z chęcią wracam. Chyba najlepsza rzecz napisana przez Eco, nie licząc oczywiście Tej-Jednej-Wspaniałej-Książki
- Charles Dockens "Dawid Copperfield" - dla pewnej osoby, która lubi takie klimaty
- Zadie Smith - w ramach wstydliwego procesu nadganiania zaległości w czytaniu głośnych i wszystkim znanych powieści 
- Alexandra Bracken "Mroczne umysły" - kolejne sf/fantasy/postcośtam. Albo będzie genialne albo okropne
- Elizabeth Kostova "Historyk" - Violet chyba opisywała tę książkę na tym blogu; wiem, że chciała do niej wrócić
- James Meek "Ludowy akt miłości" - nie oceniaj książki po okładce... ale ta okładka jest naprawdę ładna, więc wziąłem
- Wojciech Cejrowski "Gringo wśród dzikich plemion" - bo Cejrowski dobrze pisze, a czyta się go jeszcze lepiej



poniedziałek, 22 lipca 2019

Strażnik kruków - Ravenmaster

"Strażnik kruków. Moje życie z krukami w Tower"/ "The Ravenmaster. My life with ravens in Tower of London" Christopher Skaife

Insider jeszcze w pracy - ja już na urlopie, więc wtrącę się ze swoją recenzją przed szereg, bo następna już w kolejce czeka. A tu propozycja dobra nie tylko na wakacje, ale jak nie wiecie co ze sobą zabrać to może "Strażnik kruków" przypadnie Wam do gustu?

Wyjątkowo zacznę od okładki. Wiem, nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta jest tym razem rewelacyjna! Na krwistoczerwonym tle czarna, majestatyczna postać kruka wygląda imponująco. Wiem, że w oryginale istnieje jeszcze inna okładka - ze zdjęciem autora, ale ta wersja jest strzałem w dziesiątkę. W polskim wydaniu znalazłam edycję w twardej oprawie, natomiast w angielskim, który posiadam, okładka ma jeszcze obwolutę i dopiero na niej widać jak zgrabny był zamysł projektanta, czego niestety żadne zdjęcie nie oddaje.



Oczywiście okładka to tylko dodatek do treści, a ta jest bardzo dobrą opowieścią o życiu strażnika kruków. Prócz biografii Skaife'a, która obfituje we wspomnienia z jego służby wojskowej, czytelnik dostaje sporą garść informacji o ptakach zamieszkujących Tower of London. Przyznaję, że zaimponował mi plan narracji. Jest ona przemyślana, wprowadza Czytelnika w życie kruków, związanych z nimi legend w sposób systematyczny, ale daleki zarazem od schematu. Jedno niewielkie zastrzeżenie jakie mogę mieć, to nieraz przesadny patos i mnogość żołnierskich wspomnień, ale taka jest specyfika wielu ludzi, którzy w mundur weszli i nie chcą się z nim rozstawać.

Duży plus przyznaję Autorowi za to, że nie ominął Edgara Allana Poe. Wiem, trudno ominąć "Nevermore" przy omawianiu kulturowego kontekstu kruków, ale bardzo łatwo można prześlizgnąć się po temacie i uważać poemat za "odfajkowany".

źródło: wikipedia, autor: KRichter


Podsumowując - z czystym sumieniem mogę polecić lekturę tym, którzy chcieliby spojrzeć na niecodzienny zawód, a może bardziej - powołanie. Nie jestem pewna czy profesjonalni ornitolodzy znajdą tu coś ciekawego dla siebie (Skaife często podkreśla, że sam jest amatorem w tej dziedzinie i nie mnie osądzać na ile jego tezy są bliskie rzeczywistości), ale sama możliwość przyjrzenia się wyjątkowym ptakom z Tower jest chyba warta lektury.

środa, 17 lipca 2019

Pamiętnik szkockiego księgarza

O tej książce pewnie już słyszeliście, a jeśli nie - to najpierw odeślę Was do niej, a potem tutaj, żebyśmy mogli polemizować.

Myślę, że czytelnicy Bythella dzielą się zasadniczo na dwie grupy:  pierwsza zachwyca się książką bezkrytycznie, druga - po przeczytaniu stu stron stwierdza, że Autor jest jednak zrzędliwy, a jego ironiczne docinki nie zawsze są na miejscu, ale książkę czyta dalej. Nie wiem tylko, których czytelników jest więcej i do których ja sama należę.

Oczywiście książka mi się niezmiernie podobała, bo który bibliofil nie lubi książek opowiadających o księgarniach czy bibliotekach, zwłaszcza, gdy do tego wspaniałego świata wprowadza nas "od kuchni" praktyk, a nie wyobraźnia pisarza?


Napisana w formie swobodnego dziennika, który daje nam pewne wyobrażenie o blaskach i cieniach prowadzenia antykwariatu, opowieść ma słodko-gorzki wydźwięk. I dobrze, bo dzięki temu książka jest bliższa życiu, które nie jest ani "różowe" (co mnie niebywale cieszy - organicznie nie trawię tego koloru), ani "czarne" - ono jest przeważnie fioletowe*.

Czytając Bythella miałam wrażenie pewnego deja vu, ponieważ nie mogłam się oprzeć wrażeniu, iż czytam szkocką wersję serialowego "Przystanku Alaska" ("The Northern Exposure"). Ludzka menażeria, z którą z każdą stroną czujemy się coraz bardziej zaznajomieni, choć niekoniecznie chcielibyśmy ich osobiście poznać, przedstawiona na tle małego miasteczka. Chwyt znany i ciągle skuteczny, a jeszcze dodać do tego kota na tle książek i mamy komplet! Sukces przerósł chyba jednak oczekiwania samego Autora - wspominany nie raz w książce Klub Przypadkowej Książki wita nas na swojej stronie internetowej komunikatem: "Sorry we're full!"

Prócz samego tekstu moją uwagę przyciągnęły też okładki. W oryginale okładki były dwie, ale kiedy właściwie cała europejska wydawnicza brać wzięła na warsztat jej niebieską wersją(ilustrują ją powyżej przykładowe przekłady), polski wydawca - Insignis -  postawił na rysunek półki bibliotecznej z kotem Kapitanem. I chyba nie była to zła decyzja, bo ten wariant bardziej przyciąga wzrok. Przynajmniej tak mi się wydaje...




I może to tylko moje domysły, ale wydawnictwo dzięki temu zabiegowi wybawiło rynek z kolejnej niebieskiej okładki, która owiana jest już nie najlepszą sławą. Może to nie był celowy zabieg, ale mi się zaraz przypominają akcje księgarzy, jak ta poniżej.


____________________________
* Tak, życie jest fioletowe - piszę to z całą odpowiedzialnością - Violet.