Ale jakoś tak się składa, że kilku (-nastu?) autorów od lat mi towarzyszy, regularnie do nich wracam, a ich książki, mimo że zaczytane "na śmierć" ani myślą o udaniu się na emeryturę.
Oto krótki przegląd niektórych przypadków:
- Philip K. Dick - pierwsze poważne literackie zauroczenie. Popkulturowe odpady, narkotyczne wizje, psychiczna niestabilność, olbrzymia wyobraźnia, doskonały styl. Wybuchowa mieszanka.
- Joe Alex - autor najbardziej "zachodnich" z polskich kryminałów. Udane połączenie klasyki z popkulturą. Tu nie liczy się intryga, nie jest ważne "kto zabił". Liczy się uczucie, że "nasi też potrafią". W czasach minionych - bezcenne. Dziś - wzruszające.
- John Le Carre - jeden z nielicznych autorów, który potrafi napisać dobrą powieść szpiegowską, nie ocierając się o kicz i banał. Walki wywiadów w jego wykonaniu to nie Bond vs Mata Hari - to biurokratyczne machiny, mielące z równą obojętnością plany wrogów jak i lojalność własnych ludzi.
- Henning Mankell - przykład, że bycie pisarzem dobrym można połączyć z popularnością. Chłód Skanii, mroczne zakamarki mieszczańskich umysłów, banalność zła.
- Adam Wiśniewski - Snerg - twórca nieco chyba zapomniany. Odkryłem go późno, zbyt późno. Ale z błyskawicznym tempie zabrałem się za nadrabianie zaległości. Wielowymiarowa, wieloznaczna, mroczna i zdehumanizowana fantastyka, która rzekomo zainspirowała twórców Matrixa. Po lekturze powieści Snerga każde podwórko zaczyna wyglądać trochę bardziej... obco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz