Andrzej Bieły "Petersburg"
Jeśli ktoś jeszcze do niedawna spytałby mnie o dziesiątkę najgorszych książek, jakie przyszło mi przeczytać - bez wahania "Petersburg" znalazłby się w pierwszej trójce.
Niezrozumiały, udziwniony styl, mnóstwo aluzji i dygresji do aluzji, pogmatwana, wielowątkowa fabuła oraz nagromadzenie denerwujących onomatopei stanowiły dla mnie zabójcza mieszankę. Po lekturze został mi w głowie jedynie mętlik. Gdybym miała powiedzieć co pamiętam z pierwszego odczytania "Petersburga", to okazałoby się, że bardzo niewiele. Najbardziej zapadła mi w pamięć ciężka atmosfera, którą Bieły przesycił swoje dzieło, oraz opisy wilgotnego, nieprzyjaznego miasta.
Postanowiłam dać jednak książce jeszcze jedną szansę. Dlaczego? Nie wiem - nie mam zwyczaju wracać do lektur, które mnie odrzuciły(lub, które ja odrzuciłam). Poczułam nagle irracjonalną potrzebę powrotu, wiedziałam, że muszę spróbować jeszcze raz spróbować i to już, natychmiast, nie zwlekając!
Z biblioteki trafił w moje ręce egzemplarz, który przyniósł ze sobą dużo niespodzianek...
Po pierwsze: okazało się, że przy większym skupieniu fabuła jest jak najbardziej do ogarnięcia! Apollon Apollonowicz i jego syn Mikołaj to główni bohaterowie. Gdyby streścić ich historię wydałaby się banalną. Nasuwają się więc dwa wnioski: mimo wszystko ważniejsza jest tu nowatorska forma niż treść, a głównym bohaterem jest jednak Petersburg.
Petersburg, który znamy już z opowiadań Gogola, tu nabiera wręcz upiornego wymiaru. Poruszają się po nim nie ludzie, ale przebierańcy, sekciarze, rewolucjoniści - słowem "ludzka stonoga". Peterburżanie przemykają się, giną we mgle i nieoczekiwanie pojawiają się w jej prześwitach.
Miasto rzadko odwiedza słońce - jest tu zimno, wietrznie, wilgotno...Wenecja Północy jawi się jako stwór, który potrafi doprowadzić do obłędu choć z pozoru jest bardzo poukładany, geometrycznie wytyczony. Ponumerowane starannie kamienice, prościuteńkie prospekty, rozświetlane nocą przez rzędy lamp. Jednak porządek to tylko złudzenie - latarnie świecą różnym światłem, kamienice kryją rodzinne tragedie, a po prospektach biega przebrany w czerwony kostium syn senatora, który w myślach co i raz dopuszcza się ojcobójstwa....
Można rzec - koszmar! Ale prawdziwy koszmar dopiero nas czeka. Na pobliskich Wyspach roi się od podejrzanych knajpek, gdzie schodzą się ludzie z wywrotowymi ideami. Tu pojawia się diabeł i załoga przeklętego Latającego Holendra. Tutaj żyje biedota (moralna i materialna), w obskurnych domach, hodując pokraczne myśli. Stąd rozlewa się rewolucja, bunt, niepokoje, które zatruwając ludziom spokój prowadzą ich na skraj rozsądku i chichocząc wrzucają w wir szaleństwa.
"Petersburg" tym razem przeczytałam z przyjemnością. Nie twierdzę, że wszystko zrozumiałam - dziesiątki naukowców latami głowi się nad spuścizną Biełego. Było jednak warto wrócić i odnaleźć coś dla siebie.
Największą niespodzianką okazał się jednak nie sam "Petersburg", a znalezione w książce zapiski ołówkiem - tłumaczenia francuskich zdań. Nie mam wątpliwości - to mój charakter pisma...
2 komentarze:
Violet, kiedy wyprawa na podbój wilgotnego i zimnego Pitra?
Odkrycie własnych zapisków na pożyczonej książce - bezcenne
Tak, do Pitra ciągnęło mnie przez kilka ładnych lat...a teraz (również za przyczyną Biełego i jego sugestywnych opisów) - przestało. Prędzej Moskwa, a realniej Kaliningrad...ten to sie potrafi śnić po nocach:)
Prześlij komentarz