niedziela, 16 października 2011

Apokalipsa wg Glukhovsky'ego

Dmitry Glukhovsky "Metro 2033"

Konflikt nuklearny wyniszczył prawie całą ludzkość - prawie, gdyż niedobitki przetrwały i teraz w skażonym, napromieniowanym świecie próbują odtworzyć relacje społeczne.
Banalne, było... niby tak, ale nie do końca.
Tym razem środowiskiem, w którym przetrwali ostatni przedstawiciele ludzkości nie są niedostępne pustynie a'la MadMax albo ruiny Nowego Yorku ale - moskiewskie metro. Skomplikowana, olbrzymia sieć, od swych początków "obarczona" masą urban legends (chociażby tych o istnieniu Metra-2 albo pociągu widmo z duszami ofiar katów z Łubianki).
Po wyniszczającej wojnie stacje metra stanowią swoiste minipaństwa. Niektóre ze sobą współpracują, inne walczą o wodę, żywność albo ideę; na niektórych da się względnie spokojnie egzystować, inne szamocą się w amoku faszystowskich bądź bolszewickich idei; jedne spokojnie ze sobą handlują, inne pragną zakopać swych sąsiadów żywcem. Jedni szukają raju, inni twierdzą że metro to przedsionek piekła...
Jakby tego wszystkiego było mało po opuszczonych stacjach snują się mutanty, dusze umarłych; w ciemności słychać tajemnicze szepty przyprawiające o obłęd, nowe formy życia starają się znaleźć swe miejsce w tym osobliwym łańcuchu pokarmowym, wczorajszy przyjaciel dziś może być śmiertelnym wrogiem.
W tym klaustrofobicznym, mrocznym piekle główny bohater, Artem, stara się odnaleźć sens; wierzy, że ma misję - musi uratować swoją stację (aż by się chciało napisać - Ojczyznę), a może i całe metro. Ale czy naprawdę tylko o to chodzi? Może Artem nie jest zwykłym młodzieńcem, może został przez Wybrany? A może to wszystko jest wynikiem halucynogennych gazów w podziemnych korytarzach?
"Metro 2033" wciąga; poszczególne stacje tworzą zamknięte światy, ze swoją ideologią (czasem wręcz wiarą), systemem wartości, strukturą społeczną. Świat zewnętrzny - upragniony raj, jest jednocześnie napromieniowanym piekłem i źródłem cennych towarów, zaś opisy naziemnych eskapad są niezwykle sugestywne i trudno oprzeć się wrażeniu, że TO rzeczywiście mogłoby tak wyglądać.

PS1. Mimo ogólnie dobrego wrażenia - muszę się przyczepić do tłumaczenia. Miejscami kuleje, zdania bywają sztywne niczym z automatycznego translatora (co pewnie wynikało z pośpiechu, bowiem "Metro" to obecnie cała społeczność, cykl powieściowy i multimedialny w jednym). Drobny fakt, że główny bohater w polskim wydaniu nosi dziwne imię Artem, zamiast pospolitego Artiom (Артём) boli na każdej z 590 stron.
PS2. Książka trafiła do mnie dzięki uprzejmości Krzysztofa - na swoim blogu ogłosił on, że "blisko 100 książek szuka nowego domu"... kilka maili, jedno spotkanie w Sopocie, i tak oto stałem się posiadaczem "Metra", a przy okazji czytelnikiem ciekawego bloga (który obecnie szczerze polecam) i "znajomym" na Google Plus.

2 komentarze:

Violet pisze...

"Metro 2033" naprawdę mnie wciągnęło i choć bałam się, że będzie to kolejny przereklamowany bestseller, jednak tym razem nie rozczarowałam się. Może pod względem literackim nie jest to powieść najwyższych lotów, ale ja szukałam u Glukhovsky'ego po prostu rozrywki i się nie zawiodłam. Stawiam ją zaraz obok serii "Patroli" Łukjanienki i szczerze pisząc powoli rozglądam się za "Metrem 2034":D

insider pisze...

@ Violet: nad "2034" się zastanawiam; na razie jestem na etapie "jak wpadnie mi w ręce to nie pogardzę".
Tak na marginesie, zastanawiam się, jak wyglądałaby ta książka, gdyby pierwowzorem nie było gigantyczne, skomplikowane i rozbudowane metro moskiewskie ale małe, lecz dumne metro warszawskie - wyszłaby mała nowelka, opowiadanko, mini-reportażyk?