czwartek, 31 marca 2011

Wybawiciel trzyma za gardło

Jo Nesbo "Wybawiciel"

Skandynawskie kryminały podbijają Polskę - coraz większe nakłady, coraz więcej nazwisk, coraz więcej czytelników. Do tej ostatniej grupy zaliczam się i ja - nordycka fala porwała mnie i zauroczyła. Niczym literacki narkoman chciałem chłonąć kolejne dawki zimnych kryminałów, policjantów z życiowymi problemami i abstrakcyjnych dla słowiańskiej duszy zachowań. Świadoma część umysłu, nie poddająca się łatwo nałogom, pragnęła wyrwać się z tego skandynawskiego kotła; porzucić błoto Skanii, kręte uliczki Sztokholmu czy wietrzne pustkowia północy. Świadoma część mego umysłu pragnie spotkań z ciepłą, egzotyczną literaturą pełną słońca, plaż i kiczowatych, wesołych historyjek.
Niestety, wbrew prawom logiki i statystyki, w zalewie skandynawskiej prozy nie natrafiłem jeszcze na książkę słabą, która odepchnęłaby mnie od tego typu literatury na zawsze i pozwoliłaby zacząć nowy czytelniczy etap.
Tak więc po "Wybawiciela"  Jo Nesbo sięgnąłem z myślą - może to właśnie ta książka będzie słaba, może to ona pozwoli mi dojść do wniosku, że Skandynawowie zjadają już własny ogon i z tych rejonów nie przyjdzie już nic wartościowego, może...
Niestety, Jo Nesbo nie spełnił pokładanych w nim nadziei. "Wybawiciel" to kawał porządnej, męskiej, mięsistej prozy. Twardy, brutalny i po nordycku zimny kryminał trzymający biednego czytelnika w szachu od pierwszej do ostatniej strony.
Na nic wierzgania, na nic próby odłożenia książki pod byle pretekstem - przekrwione oczy, drżące dłonie, opadające oczy - a my dalej chcemy czytać, dalej zagłębiami się we wrogi świat komisarza Harry'ego Hole.

Więc, ku mej wielkiej rozpaczy, mój skandynawski nałóg tylko się pogłębia. A na liście książek do przeczytania pojawiło się kolejne nazwisko.

P.S. Za udostępnienie książki dziękuję bardzo Grupie Wydawniczej Publicat

poniedziałek, 28 marca 2011

Upiorny Petersburg


Andrzej Bieły "Petersburg"


Jeśli ktoś jeszcze do niedawna spytałby mnie o dziesiątkę najgorszych książek, jakie przyszło mi przeczytać - bez wahania "Petersburg" znalazłby się w pierwszej trójce.

Niezrozumiały, udziwniony styl, mnóstwo aluzji i dygresji do aluzji, pogmatwana, wielowątkowa fabuła oraz nagromadzenie denerwujących onomatopei stanowiły dla mnie zabójcza mieszankę. Po lekturze został mi w głowie jedynie mętlik. Gdybym miała powiedzieć co pamiętam z pierwszego odczytania "Petersburga", to okazałoby się, że bardzo niewiele. Najbardziej zapadła mi w pamięć ciężka atmosfera, którą Bieły przesycił swoje dzieło, oraz opisy wilgotnego, nieprzyjaznego miasta.

Postanowiłam dać jednak książce jeszcze jedną szansę. Dlaczego? Nie wiem - nie mam zwyczaju wracać do lektur, które mnie odrzuciły(lub, które ja odrzuciłam). Poczułam nagle irracjonalną potrzebę powrotu, wiedziałam, że muszę spróbować jeszcze raz spróbować i to już, natychmiast, nie zwlekając!

Z biblioteki trafił w moje ręce egzemplarz, który przyniósł ze sobą dużo niespodzianek...

Po pierwsze: okazało się, że przy większym skupieniu fabuła jest jak najbardziej do ogarnięcia! Apollon Apollonowicz i jego syn Mikołaj to główni bohaterowie. Gdyby streścić ich historię wydałaby się banalną. Nasuwają się więc dwa wnioski: mimo wszystko ważniejsza jest tu nowatorska forma niż treść, a głównym bohaterem jest jednak Petersburg.

Petersburg, który znamy już z opowiadań Gogola, tu nabiera wręcz upiornego wymiaru. Poruszają się po nim nie ludzie, ale przebierańcy, sekciarze, rewolucjoniści - słowem "ludzka stonoga". Peterburżanie przemykają się, giną we mgle i nieoczekiwanie pojawiają się w jej prześwitach.

Miasto rzadko odwiedza słońce - jest tu zimno, wietrznie, wilgotno...Wenecja Północy jawi się jako stwór, który potrafi doprowadzić do obłędu choć z pozoru jest bardzo poukładany, geometrycznie wytyczony. Ponumerowane starannie kamienice, prościuteńkie prospekty, rozświetlane nocą przez rzędy lamp. Jednak porządek to tylko złudzenie - latarnie świecą różnym światłem, kamienice kryją rodzinne tragedie, a po prospektach biega przebrany w czerwony kostium syn senatora, który w myślach co i raz dopuszcza się ojcobójstwa....

Można rzec - koszmar! Ale prawdziwy koszmar dopiero nas czeka. Na pobliskich Wyspach roi się od podejrzanych knajpek, gdzie schodzą się ludzie z wywrotowymi ideami. Tu pojawia się diabeł i załoga przeklętego Latającego Holendra. Tutaj żyje biedota (moralna i materialna), w obskurnych domach, hodując pokraczne myśli. Stąd rozlewa się rewolucja, bunt, niepokoje, które zatruwając ludziom spokój prowadzą ich na skraj rozsądku i chichocząc wrzucają w wir szaleństwa.

"Petersburg" tym razem przeczytałam z przyjemnością. Nie twierdzę, że wszystko zrozumiałam - dziesiątki naukowców latami głowi się nad spuścizną Biełego. Było jednak warto wrócić i odnaleźć coś dla siebie.

Największą niespodzianką okazał się jednak nie sam "Petersburg", a znalezione w książce zapiski ołówkiem - tłumaczenia francuskich zdań. Nie mam wątpliwości - to mój charakter pisma...


piątek, 18 marca 2011

Moja krótka lista

Ruch na książkowym rynku coraz większy - co rusz pojawiają się nowi "kultowi" autorzy, modne nurty (skandynawskie kryminały, arabska publicystyka, wschodnioeuropejska prowincjonalność). Z radością biorę udział  w tym bibliofilskim galopie, z euforią wskakuję w nowe rejony i odkrywam nieznane.
Ale jakoś tak się składa, że kilku (-nastu?) autorów od lat mi towarzyszy, regularnie do nich wracam, a ich książki, mimo że zaczytane "na śmierć" ani myślą o udaniu się na emeryturę.
Oto krótki przegląd niektórych przypadków:
  • Philip K. Dick - pierwsze poważne literackie zauroczenie. Popkulturowe odpady, narkotyczne wizje, psychiczna niestabilność, olbrzymia wyobraźnia, doskonały styl. Wybuchowa mieszanka.
  • Joe Alex - autor najbardziej "zachodnich" z polskich kryminałów. Udane połączenie klasyki z popkulturą. Tu nie liczy się intryga, nie jest ważne "kto zabił". Liczy się uczucie, że "nasi też potrafią". W czasach minionych - bezcenne. Dziś - wzruszające.
  • John Le Carre - jeden z nielicznych autorów, który potrafi napisać dobrą powieść szpiegowską, nie ocierając się o kicz i banał. Walki wywiadów w jego wykonaniu to nie Bond vs Mata Hari - to biurokratyczne machiny, mielące z równą obojętnością plany wrogów jak i lojalność własnych ludzi. 
  • Henning Mankell  - przykład, że bycie pisarzem dobrym można połączyć z popularnością. Chłód Skanii, mroczne zakamarki mieszczańskich umysłów, banalność zła. 
  • Adam Wiśniewski - Snerg - twórca nieco chyba zapomniany. Odkryłem go późno, zbyt późno. Ale z błyskawicznym tempie zabrałem się za nadrabianie zaległości. Wielowymiarowa, wieloznaczna, mroczna i  zdehumanizowana fantastyka, która rzekomo zainspirowała twórców Matrixa. Po lekturze powieści Snerga każde podwórko zaczyna wyglądać trochę bardziej... obco.


środa, 16 marca 2011

O Rosji na poważnie, ale przystępnie!


Jurij Łotman "Rosja i znaki. Kultura szlachecka w wieku XVIII i na początku XIX"

Dostałam książkę i obiecaną marchewkę!

440 stron tekstu, plus przypisy, plus 165 ilustracji dołączonych na kredowym papierze na końcu książki...

Trochę się przeraziłam - czasy studenckie już za mną, a lektura zapowiadała się na wybitnie akademicką(ciężką i nudnawą). Ale prezent to prezent i nie powinno się wymyślać, zwłaszcza, że marchewka też swoje zrobiła:)

Rosja to wybitnie mój konik, ale wiek XVIII-XIX nie specjalnie...są i były tam ciekawsze rozdziały w historii. Obrałam jednak marchewkę i zabrałam się do lektury.

Wstęp jak zwykle był dość ogólnikowy, więc starałam się nie kształtować na jego podstawie swojej opinii. Najważniejsze, że nie zniechęcał.

A potem okazało się, że książkę czyta się w zawrotnym tempie pomimo skupienia, jakiego ta lektura wymaga jednak od czytelnika. Nie wiem jak odebrałby ją ktoś, dla kogo rosyjskie realia są zupełnie obce, ale dla mnie była to niespotykanie ciekawa wyprawa czytelnicza. Na podstawie dzieł Puszkina, Lwa Tołstoja, Dzierżawina, ówczesnych korespondecji, dzienników oraz innych źródeł bardziej lub mniej prywatnych Łotman przedstawia nam niezwykle barwnie obraz tamtych czasów. Po kilku dosłownie akapitach "łapie się jego bakcyla" i trudno się od tej książki oderwać. To co może nas do tego skłonić, to chęć czytania na leżąco - taka "cegła" to wyzwanie!

Warto wspomnieć przy okazji, że wydana przez słowo/obraz terytoria książka prezentuje się wspaniale. Jest bardzo przejrzysta i klarowna, a maleńkie reprodukcje na marginesach, które odsyłają do odpowiednich ilustracji są przeurocze i pożyteczne zarazem.

"Kultura Rosji..." to zbiór anegdot tworzących żywy obraz epoki, która okazał sie o wiele ciekawszą niż przypuszczałam:)


PS. Pozdrowienia dla marchewkodawcy!

niedziela, 6 marca 2011

Bóg - próba autobiografii

Szymon Hołownia "Bóg. Życie i twórczość"

W tym miejscu miała się znaleźć recenzja książki Szymona Hołowni "Bóg. Życie i twórczość".
Jednakże ponieważ w świecie książkowych blogerów temat był wałkowany wielokrotnie, a mój skromny nick także razy parę pisarskie dokonania imć Szymona komentował, pozwolę sobie tylko zastosować autocytat:


Gdy zacząłem swą przygodę z Hołownią byłem zauroczony - wreszcie jest w naszym kraju ktoś, kto inteligentnie i dowcipnie potrafi pisać o religii; ktoś, kto krytykuje polską zaściankową i płytką religijność nie z pozycji wojującego ateusza, ale z pozycji człowieka wierzącego, wymagającego WIEDZY RELIGIJNEJ od siebie i od innych.
Z czasem mój entuzjazm nieco opadł - po ostatniej książce Hołowni - "Bóg. Życie i twórczość" - sam nie wiem, czy jego pisanie jeszcze mnie zachwyca, czy też 'popowe' wtręty i umizgi do masowej publiki mnie odrzucają.
Niewątpliwie Szymon Hołownia jest autorem, którego warto poznać, bez względu na własny światopogląd. Choćby dlatego, że w poruszanej przez siebie tematyce konkurencji, niestety, w Polsce nie ma.


W ten oto sposób wymigałem się od jasnej deklaracji, co sądzę o "Życiu i twórczości".
Autocytowany komentarz ukazał się pod wpisem Elenoir.

piątek, 4 marca 2011

Avishai Cohen - Smash

Dziś piątek, czas na dobre dźwięki
Panie i Panowie, Avishai Cohen