sobota, 7 stycznia 2012

Lost in translation, czyli jak zepsuć przyjemność z lektury

Lew Szylnik "Czarne dziury historii Rosji"

Lubię takie książki - szukające dziury w całym, podważające oficjalną wykładnię wydarzeń historycznych, negujące kanoniczną wersję wydarzeń. Zmuszające do myślenia, oferujące inne spojrzenia. Kontrowersyjne, łamiące schematy, obrazoburcze. Niekoniecznie trzeba się zgadzać z poglądami autora - ale analizowanie alternatywnych interpretacji historycznych wydarzeń zawsze stanowi ciekawą rozrywkę intelektualną.
Niestety, w przypadku "Czarnych dziur" ta rozrywka została zepsuta całkowicie poprzez tłumaczenie p. Małgorzaty Leczyckiej.
Mógłbym zaakceptować kulejący szyk zdań i niezbyt logiczne frazy (może dzięki temu Sz.P. Tłumaczka chciała oddać styl Lwa Szylnika?), ale przekładając książkę z bratniego słowiańskiego języka zrobić coś więcej, niż zamiana cyrylki na łacinkę.
Przykłady? Proszę bardzo:
Już na samym początku jesteśmy raczeni zwrotami typu rzymska cerkiew oraz cerkiew zachodnia - cóż, u nas przyjęło się stosować nazwę Kościół (rzymski, zachodni, powszechny itp), słowo cerkiew rezerwując tylko dla odłamu wschodniego. Uwieńczeniem tej części jest zwrot Papa Rzymski, który pojawia się na stronie 24, a który jest kalką określenia папа римский oznaczającym po prostu papieża.
Chwilę potem Tłumaczka błyszczy ponownie - przy opisie księcia Włodzimierza (później nazywanego Wielkim bądź Świętym) pojawia się określenie Czerwone Słoneczko. Zgadza się, w bylinach nazywano tak tego władcę, ale należy pamiętać, że wówczas słowo красный oznaczało piękny i dopiero kilkaset lat później zaczęto tym słowem określać kolor czerwony. I takie też miano ("Piękne Słoneczko") przywołuje w swej "Historii Rosji" Ludwik Bazylow.
Mija kilka stron i napotykamy kolejny kiks. Autor, opisując przekład Pisma Świętego na język staroruski przywołuje Księgę Jezdry. Nie możecie znaleźć takiej księgi w swoich wydaniach? Nic dziwnego, bo w polskich przekładach księga ta występuje jako Księga Ezdrasza. Ale po co sprawdzać, pani Małgorzato, prawda?
Potem następują opisy sporów o krainę nazywaną Liwonią. Pojawiają się wojny liwońskie (także z Polską), zakon liwoński, rozejmy liwońskie... Nie znacie takiego kraju? Cóż, ziemie przez Rosjan wówczas określane jako Liwonia w polskiej historiografii zwykło się nazywać Inflantami (i wówczas nawet średnio rozgarnięty gimnazjalista pojmie, o jakich wojnach pisze autor). A liwoński zakon my nazywamy Zakonem Kawalerów Mieczowych. Ale cóż, podręcznika historii dla klasy IV tłumaczka też pewnie nie posiadała.
Na stronie 114 pojawia się mój faworyt - rzeź warfołomiejewska. Czy to określenie tragicznych wydarzeń w zaginionym mieście Warfołomiejewsku? A może to opis zbrodniczego czynu jakiegoś władcy imieniem Warfołomiej? Nic z tego - mianem Варфоломеевская Ночь Rosjanie określają Noc św. Bartłomieja, czyli rzeź hugenotów w Paryżu w nocy 23 na 24 sierpnia 1572 roku.
(tu mała dygresja - jakiś czas temu Ksenia Przybyś, prowadząca blog Rosyjski Metal żaliła mi się, że ma problem z przetłumaczeniem tekstu pewnego rosyjskiego utworu rockowego - polski "odpowiednik" nijak nie chciał się przetłumaczyć tak, by pasować do melodii. Tytuł tego utworu brzmiał... "Варфоломеевская Ночь" :D Kseniu, po co się męczyć, szukać odpowiedników, grzebać po książkach. Przetłumacz to jako "warfołomiejską noc" i będziesz miała problem z głowy. A, że będzie to nieco bez sensu - jak widać, innym to nie przeszkadza).
Po czymś takim drobne translatorskie wpadki jak niepoprawna odmiana nazwiska carów (Romanowych zamiast Romanowów, Romanowie zamiast Romanowowie), używanie określenia "carowa" miast "caryca", półwyspu Liaodong" zamiast "Liaotang" czy "tsushima" zamiast "cuszimy" wydają się być tylko drobnymi, nie wartymi uwagi wpadkami.
Szkoda tej lektury - to mogło być naprawdę ciekawe spotkanie.

5 komentarzy:

Violet pisze...

Oooops, ale się pani tłumaczce dostało, ale widać, że było za co - nieźle Cię ruszyło:) Ale Rzymski Papa bardzo mi się spodobał, był Papcio Chmiel, może to on chcąc nie chcąc nasunął taki przekład p.Leczyckiej ?;)

nutta pisze...

Oprócz znajomości języka potrzebna jest też przynajmniej wiedza ogólna dotycząca tematu przekładu.

Anonimowy pisze...

Idea przetłumaczenia tekstu "Варфоломеевская Ночь" w fonetyczny sposób BARDZO mi się spodobała! Zwłaszcza, że rozwiązywałoby to w moim przypadku wiele problemów z brzmieniem i rytmem! Czasem do najprostszych rozwiązań prowadzi kręta droga...a, że jak napisałeś "będzie to trochę bez sensu", to zrzucę na karb tekściarza;)A szczerze pisząc, zostanę chyba przy tej Nocy świętego Bartłomieja.

kasia.eire pisze...

od dawna wiadomo, że tłumacz wazny, może książkę położyć równie szybko, szybciej nawet, niż przetłumaczył. Te błędy, które to wytykasz, są karygodnie i nie powinny były się zdarzyć.

insider pisze...

@Violet: tak, ruszyło mnie - gdyż przez to miałem zepsutą lekturę. Naprawdę wolałbym przeczytać w spokoju całość i potem ewentualnie polemizować z autorem w sprawie zdarzeń historycznych.
@nutta: to byłaby sytuacja idealna; i wierzę, że jak najbardziej realna.
@Ksenia Przybyś: witaj! oj, bo Ty zbyt ambitna jesteś; trzeba lansować nowe, kreatywne podejście do przekładów. A tak serio - dziękuję Ci za takie podejście. Dobrze wiedzieć, że komuś chce się jeszcze wertować słowniki, różne przekłady Pisma itd by tylko znaleźć najlepsze słowo.
@kasia.eire "może książkę położyć równie szybko, szybciej nawet, niż przetłumaczył" - nic dodać, nic ująć. W świecie idealnym w wydawnictwie powinien być "korektor merytoryczny" który powinien wyłapywać wszystkie tego typu translatorskie niedociągnięcia. Zresztą, by nie szukać daleko - w recenzji "Horowitza" Violet chwaliła tłumacza: "Robert Ginalski w kilku miejscach pozwolił sobie w przypisach na poprawki, a te jak najdobitniej świadczą o wiedzy tłumacza i pasji, zwłaszcza, że ta ostatnia bardzo silnie udziela się czytelnikowi". Czyli porządne przekłady (zarówno pod względem językowym jak i merytorycznym) są możliwe.