czwartek, 1 sierpnia 2019

Londyn przez wieki

Edward Rutherfurd, Londyn/London a Novel


To książka, której nie posiadam, ale na szczęście była w zasobach najbliższej mi geograficznie i sentymentalnie biblioteki (jest to filia biblioteki wojewódzkiej, w której jestem zapisana od dziecka). 

Do owego tomiszcza, liczącego bez mała tysiąc stron, zabierałam się jak do przysłowiowego jeża. Już dawno miałam świadomość jej istnienia, nosiłam się nawet z zamiarem jej kupna, ale coś z tyłu głowy(wrodzona intuicja, albo warkoczyk?)podpowiadało mi, że to nie jest książka dla mnie. Sam temat oczywiście wybornie wpasowywał się w moje teraźniejsze lektury, jednak zbeletryzowana historia już mniej. Jestem bardzo ostrożnym czytelnikiem(a może zwyczajnie wybrednym?) i nie przepadam za tego typu książkami, muszą być naprawdę solidnie napisane, żebym nie odrzuciła lektury po pierwszych stronach. 

Rutherfurd, pomimo moich złych przeczuć, okazał się wspaniałym opowiadaczem. Wymyślone są główne postaci, natomiast tło historyczne i występujący jako drugoplanowi bohaterowie: władcy, politycy, artyści - są ściśle przypasowani do odpowiadającej im epoki. Historia "Londynu" zaczyna się od czasów rzymskich, a kończy na roku 1997. 

Książka wciąga, a prześledzić zawiłe losy kilku rodzin pomaga dołączona na końcu wklejka z rozpisanymi drzewami genealogicznymi. Zresztą w samym tekście autor sam podpowiada kto od kogo się wywodzi. Mnie zawsze przerażają takie sploty ludzkich losów, bo dość często gubię wątek i nie pamiętam kto kim był, mieszają mi się nazwiska i stanowiska. Tutaj na szczęście nie zgubiłam się i bezpiecznie przepłynęłam przez meandry przeplatających się historii postaci.

Obiecałam sobie, że wrócę do Rutherfurda, a właściwie do prac Francisa Edwarda Wintle'a, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko autora. Już nie do "Londynu", ale do "Dublina", być może "Rosji". 

Z książki nie nauczymy się historii, ale jeśli ją znamy całkiem nieźle, to lektura "Londynu" pozwoli nam poukładać niektóre fakty. Dydaktyzm autora jest, moim skromnym zdaniem, podany w całkowicie znośnej formie. A choć ostatni i zarazem najkrótszy rozdział jest niczym innym jak peanem na cześć Museum of London, to wiedząc ile czasu Rutherfordowi poświęcili pracownicy tej placówki można mu to wybaczyć.

Pozdrawiam zaczytana z Torunia - Violet.

Brak komentarzy: