niedziela, 30 grudnia 2012

Dzieci sieci - drugie spojrzenie

Pamiętacie słynny "manifest Pokolenia ACTA" - "My Dzieci Sieci"?
Bitewny kurz już opadł, emocje nieco ostygły, pojawiły się nowe pytania - i odpowiedzi na nie, które oczywiście wywołały nowe wątpliwości.
Czas więc na nowe podsumowanie.
Właśnie ukazała się antologia "My dzieci sieci: wokół manifestu" zbierająca opinie w różny sposób odnoszące się do tekstu Czerskiego.
Miłej lektury.



piątek, 21 grudnia 2012

Zabawa w PRL bez morału i sensu

Izabela Meyza, Witold Szabłowski "Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsem i maluchem"

Sięgnęłam ostatnio po książkę, o której podobno było dość głośno. "Podobno", bo do mnie dotarły tylko jakieś okruchy wiadomości o małżeństwie dziennikarzy, którzy postanowili na pół roku przenieść się w peerelowskie realia. Odrzucili wszystko, co przyniósł kapitalizm i wynajętym mieszkaniu (specjalnie wyszukali m-3 z "epoki")zrobili rekonstrukcję życia: od umeblowania po stosunki społeczne. 

Lektura zapowiadała się co najmniej nieźle! Zwłaszcza teraz, na fali sentymanetalnego powrotu do PRLu, eksperyment wydawał się wart próby.

Jednak po tej książce został mi duży niedosyt i jestem nią zwyczajnie rozczarowana. Ci ludzie zadali sobie tyle trudu, a osiągnęli tak niewiele, a jeszcze mniej z tego wyciągnęli i zrozumieli. Jednocześnie bardzo zastanawiające jest dla mnie to, że choć oboje spędzili swoje dzieciństwo w latach 80., tak mało pamiętają z tamtych czasów! Ja też urodziłam się w PRLu, i choć świadomie załapałam się na jego końcówkę (szczęśliwie dla mnie), to moją pamięć wypełnia bardzo dużo wspomnień z tamtego czasu. Dobrych i gorszych.

Autorzy wszystko to odkrywali dla siebie na nowo, ale dla przeciętnego czytelnika - ich rówieśnika, to żadna rewelacja. Jeszcze bardziej zaskakujące niż peerelowskie "wynalazki", są ich odkrycia, że np. z dzieckiem można bawić się byle czym, z kartonu zrobić wagonik i powkładać tam pluszaki. I to taka nowość?

Czytając "Nasz mały PRL" ciągle się zastanawiałam na ile autorzy grali homo sovieticus, a na ile się nimi stali. On, który jak typowy mąż sprzed trzech dekad, nie pomaga żonie w domowych obowiązkach, tylko po przyjściu z pracy czyta gazetę i wychodzi z kolegami na wódkę - nawet, kiedy ona zachodzi w ciążę, nie wychodzi z tej peerelowskiej skóry. Dopiero, kiedy żona wybuchała płaczem, bo już sobie nie radzi z opieką nad dwuletnią córką, sprzątaniem, gotowaniem etc, współmałżonek "budzi się" i wychodzi poza ramy zabawy. Jednak też bez przesadnego zaangażowania.

Co mnie równie nieprzyjemnie nastawiło do "Nasz mały PRL...", to to, że autorzy często na kartach swojej publikacji bardzo krytycznie wypowiadają się na temat swoich bliższy i dalszych znajomych. Ci, którzy nie pojęli reguł gry - są gorsi, zapatrzeni w kapitalizm, straceni. Zastanawia mnie ilu z nich po tej lekturze miało jeszcze ochotę podtrzymywać kontakt z parą dziennikarzy.

Tak książka być może jest adresowana do młodszych, niż ja, czytelników. Jednak po jej przeczytaniu mam wrażenie, iż ktoś zrobił nieudaną szopkę, a chcąc ją usensownić - opublikował. Z półrocznego eksperymentu, który niewiele nauczył autorów, sam czytelnik też niewiele może wyciągnąć. 

Możecie się zastanawiać: dlaczego, więc doczytałam książkę do końca? Czekałam na jakieś podsumowanie tego, co autorzy wynieśli z PRLu. Zamknęło się to jednak w dwóch zdaniach: on - zapisał się do NSZZ "Solidarność" i oboje - zwracają mniejszą uwagę na bombardujące nas z mediów informacje. 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wszyscy kochamy Muminki


Każdy z czytelników, który sięgnął kiedyś po serię opowiadań Tove Jansson dla dzieci, chciał potem trafić do domu Muminków. I nie mówię tu o jego kopii, która powstała w miejscowości Naantali, w Finlandii. Myślę o tym domu, jaki powstał w naszej wyobraźni w czasie lektury cyklu poświęconego małym trolom.


Co takiego pociągajacego ma w sobie to mieszkanie?

Urzekająca jest zarówno jego architektura, jak i panująca w nim atmosfera. Zacznijmy od tej pierwszej. Dom Muminków to dwupiętrowy budynek za spadzistym dachem, dużą ilością okiem i werandą. Swoim kształtem przypominał mi zawsze latarnię morską. I tu możemy wysnuć połączenie architektury z atmosferą panującą w tych murach, 
które przygarniają wszystkich wędrowców.

Choć na zimę domek jest szczelnie zamykany (bo Muminki zapadają w sen zimowy), a meble i inne sprzęty owinięte w pokrowce, to dom Muminków kojarzy się raczej z tym ciepłem w środku, a nie z zimą szalejącą na zewnątrz. 

Kto wyczarował tę magię? 

Tu nie ma wątpliwości - Mama Muminka! Ta postać, ukazywana w nieodłącznym w fartuszku i z torebką na ręku(w której w razie czego mieści się nawet patelnia!), tworzy dość groteskowy - jakże feministycznie niepoprawny!;) - obraz kobiety. Jest to zarazem jeden z najcieplejszych bohaterów książkowych, którego wizerunku dopełniają krągłe kształty pokryte futerkiem - aż chce się przytulać:)

Sekret Mamy Muminka tkwi jednak nie tylko w jej wizerunku jako takim, ale także w tym, iż Mama pozwala Muminkowi na wszystko, o co ten prosi: na spanie w namiocie, na długie wycieczki, na włączenie się do nocnych posiedzeń. Kiedy Muminek chce jej coś pokazać, coś powiedzieć - Mama rzuca wszystko i "zamienia się w słuch". Mama Muminka przygarnie każdego, kto trafi do Doliny, poczęstuje kawą i zapewni nocleg.

Opowiadania Tove Jansson pozwalają nam - dorosłym bezkarnie wejść w świat dzieciństwa i posługiwać się jego kodem. Jakoś nie wstyd nam się przyznać, że lubimy Włóczykija, czy Małą Mi (nikt dorosły raczej nie powie,że lubi Zygzaka McQueena, czy Hello Kitty). Wszyscy wiemy, że to taka gra konwencją, a kolejne pokolenia poznają jej reguły i też utożsamiają się z fińskimi bohaterami.

Opowiadania o Muminkach są ponadczasowe i zawsze w modzie. Teraz zainteresowanie nimi wzrosło dzięki wydanej po polsku biografii autorki autorstwa Boel Westin. Jak jest książka? jeszcze nie wiem, ale się dowiem i napiszę.










A tu moja wizja domu Muminków...wiem, powinien być cały niebieski, ale klocków mi zabrakło:)



środa, 22 sierpnia 2012

Roztocza kontra postęp

"jestem jakimś zboczonym konserwatystą wierzącym wciąż w papier, ale ja uwielbiam wręcz wąchać książki. Książka bezwonna, bez okładek, bez papieru, książka czytana na cienkim monitorze, książka niestarzejąca się, której strony nie żółkną, książka właściwie niezniszczalna - to wizja, która jednakowoż nieco mnie przeraża, to jest dla mnie jakiś - zdobędę się na brawurę - projekt totalitarny. (...) Projekt, którego efektem będzie koniec księgarń, gdzie można mitrężyć czas, gubić się pomiędzy półkami, wyciągać z nich woluminy, kartkować (wąchać też, a jakże), prowadzić brutalną wewnętrzną wojnę z samym sobą, czy kupić, czy nie kupić, a jeśli kupić, to teraz czy następnym razem, zatem zapominając o upływającym czasie - bo księgarnia to miejsce poza czasem - obmacywać książki i wybierać upragnioną, jeśli to wszystko miałoby zginąć razem ze zwycięstwem e-booków, to niechaj i ja też zginę." Krzysztof Varga, źródło

A ja u siebie obserwuję odejście od papieru - w coraz większym stopniu zmierzam w stronę e-booków. Papieru nie porzuciłem całkowicie... ale skromnie oceniając czytam 5 x więcej "e-" niż książek tradycyjnych.
W swoim komentarzu na blogu Świat Czytników napisałem:
Na 6 ebooków przypada u mnie 1 książka papierowa.
Zawsze czytałem sporo (>50 pozycji rocznie), od kiedy mam Kindle czytam jeszcze więcej; nie tylko książki, także co obszerniejsze teksty z netu, jakieś raporty, opracowania itp.
W e-księgarniach korzystam głównie z ofert typu „promocja dnia” „-x%” itp. – sądzę, że ok. 3/4 kupionych tam pozycji było przecenionych.
Na pewno wielu z zakupionych przeze mnie książek nie kupiłbym w wersji papierowej w normalnej cenie – dotyczy to zwłaszcza książek anglojęzycznych z Amazon.
Ponadto na Kindle czytam sporo prasy – tylko „Polityka” została zastąpiona przez e-wydanie, cała reszta to tytuły, których przedtem nie czytałem, albo po które sięgałem sporadycznie.
Podsumowując: czytam więcej, ale też więcej wydaję.
Mimo wszystko nie żałuję – e-czytelnictwo naprawdę wciąga. Poza tym – jest naprawdę sporo dobrej i _darmowej_ treści.
Odejście od wydań papierowych oceniam jako proces nieuchronny - nie zachwyca mnie to, ale też nie mam zamiaru rozpaczać.
Cena postępu. 

p.s. powyższy tekst ukazał się również na moim blogu notesinsidera.blogspot.com
 

czwartek, 17 maja 2012

Cory Doctorow - ponownie

Do "Czytelni" wrzuciłem kolejną powieśc Cory Doctorowa - "For the win". Oczywiście na licencji CC BY-NC-SA.
Miłej lektury.
P.S. Tę powieść czytam w wersji tradycyjnej (tzn. papierowej) - mimo, iż Doctorow udostępnia swoje teksty w sieci za darmo postanowiłem go "wynagrodzić" i sięgnąć do portfela.