poniedziałek, 17 października 2011

Irlandzka biblioteczka

Jak średnio co drugi Polak swego czasu przeżywałam silną fascynację Irlandią i wszystkim tym, co z jej kulturą i historią było związane.Prócz książek mój pokój zapełniał się gadżetami: od szklanek do Irish Coffe przez zielono-biało-pomarańczową flagę po szalik z obchodów dnia świętego Patryka.

Po latach szklanka ostała mi się jedna, flaga przepadła w czasie przeprowadzek, szalik zmienił właściciela, ale zostało to, co najcenniejsze - książki.
W biblioteczce do dziś dumnie stoją grube tomiszcza i cieniutkie woluminiki. Irlandzką biblioteczkę zaczyna ceramowskie wydanie pracy M.Dillon i N.C.Chadwick "Ze świata Celtów", którą po długich poszukiwania po różnych antykwariatach znalazłam w końcu na internetowej aukcji.
Portfel stał się dzięki temu dużo lżejszy, a ja szczęśliwsza.

Za tą książką stoi mały niepozorny z wyglądu prawdziwy skarb. Tym razem za zupełny bezcen udało mi się zdobyć dość trudno dostępną pracę Dereka Bryce "Symbolika krzyży celtyckich".
Dalej stoi już bardzo powszechne wydanie mitologii Celtów Jerzego Gąssowskiego z czarnej serii Mitologie Świata wydawanej przez Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe w latach 80. Ta pozycja właściwie zamyka moją irlandzką literaturę naukową. Zaraz przy niej stoi literatura piękna Zielonej Wyspy.Tworzy ją kilka książek, najbardziej dumna jestem z czterech.

Trzy pierwsze to trudno dostępne tomiki poezji:


Od razu zastrzegam, że za poezją nie przepadam delikatnie mówiąc, ale ta staroirlandzka w tłumaczeniu Małgorzaty Goraj i Ernesta Brylla po prostu mnie urzekła.


O czwartą książkę wzbogaciłam się całkiem niedawno. Pięknie ilustrowana opowieść Małgorzaty Goraj-Bryll i Ernesta Brylla o ich pobycie na placówce dyplomatycznej w Irlandii uświetniła mój księgozbiór.

Większość historii opowiada pani ambasadorowa, która tym razem podpisała się podwójnym nazwiskiem. Właściwie jest to zapis jednego z czterech Bloomsday, które p.Goraj-Bryll świętowała na Wyspie, pełne dygresji i anegdot. Święto Jamesa Joyce'a staje się przyczynkiem do szerszych dywagacji i jak sam Joyce, którego ślady autorka tropi, przerzuca nas z tematu na temat dając jednocześnie świadectwo swojej niezwykłej erudycji.

Fakt, że czasami odnosiłam wrażenie, iż jest to książka o tym ilu znanych ludzi spotkała pani ambasadorowa. Jednak każda opisywana znajomość miała w sobie coś niesamowitego. Więc albo faktycznie państwo Bryll mieli szczęście do wyłącznie wyjątkowych spotkań, albo (co wydaje mi się bardziej prawdopodobne), to oni potrafili w tych znajomościach doszukać się literacko-historycznych powiązań.

Po lekturze "Celtyckiego splotu"ogarnęło mnie uczucie pozytywnej zazdrości - bo takiej wiedzy i możliwości jej zgłębiania na miejscu można tylko pozazdrościć. M.Goraj miała dużo czasu, aby studiować swojego ukochanego "Ulissesa" i konfrontować go z zastaną rzeczywistością.
Ja też chętnie pozgłębiałabym w ten sposób choćby "Mistrza i Małgorzatę".
Czy ktoś nie chciałby mnie wysłać na placówkę dyplomatyczną do Moskwy?

A czy Wy jaką książkę chcielibyście tak tropić?

4 komentarze:

Jabłuszko pisze...

No to ja Ci jeszcze do kompletu polecę niewielki, acz treściwy "Dziennik irlandzki" Heinricha Bolla. W sumie to już pewnego rodzaju klasyka.

Violet pisze...

@Jabłuszko: aha! dziękuję za przypomnienie:)też posiadam, choć się nie pochwaliłam;)

kasia.eire pisze...

A na to wszystko przydałby sie jeszcze Pete McCarthy z jego Barem McCarth'ego. Swietna ksiażka, bardzo prawdziwa, o podróży po Irlandii, pełna wspaniałych, śmiesznych i jakże trafnych obserwacji

Violet pisze...

@kasia.eire: O! A tego nie znam!Trzeba będzie poszukać:)Dziękuję za namiary:)