środa, 8 maja 2019

Dobry wieczór Państwu!

Nie wiem czy ktoś z Czytelników jeszcze nas pamięta - tu insider i Violet. Para blogerów, która wspólnymi siłami prowadziła ten blog przez 5 lat, potem zawiesiła pisanie na lat 6 i znów jak diabeł z pudełka niespodziewanie się pojawia.

Nie było szczególnego powodu naszej przerwy i też nic nie zwiastowało naszego powrotu. Ot tak zwyczajnie znów nabraliśmy ochoty na pisanie. Nie wiemy na jak długo - pewnie znów na tyle, na ile będziemy z tego czerpać przyjemność :)

Z czym powrócić po tak długiej przerwie? Trudny wybór, bo przez ten czas oboje przeczytaliśmy masę książek, odwiedziliśmy kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) targów książek i trafiliśmy do  książkowego raju/piekła w Londynie.

No to zacznijmy od londyńskich księgarń.

Do stolicy Anglii trafiliśmy na majówkę w 2018 r. Plan zwiedzania mieliśmy mocno nabity, bo chcieliśmy w ciągu 6 dni obejrzeć "wszystko". Wśród miejsc, które mieliśmy na liście do zobaczenia były dwie księgarnie - Foyles i Waterstones. W obu spędziliśmy dużo czasu błądząc między kolejnymi regałami, piętrami, działami. Tak pewnie wygląda niebo dla bibliofila....



Książki na każdy prawie temat, tłumaczone z kilkudziesięciu języków świata i na tłumaczone na kilkaset. Nie przesadzam. Spójrzcie na wydanie "Piotrusia Królika"! Tak, to jest tłumaczenie na egipskie hieroglify (sic!).

"Peter Rabbit" zapisany hieroglifami
Podręcznik survivalu w prawdziwej menażce :D
                                                                                   
Wśród pólek był nawet osobny dział z kuchnią polską. Najbardziej jednak zaczarował mnie regał z książkami o teorii tłumaczeń. U nas takich pozycji jest kilka, może kilkanaście, a tam....tam właśnie zobaczyłam, że niebo ma swoją drugą stronę. Bo choć książki relatywnie tanie, zwłaszcza jak na angielskie zarobki, to jednak swoje ważą i nie będę w stanie wziąć wszystkiego, co mnie intryguje do samolotu. I tu otwarły się bramy Piekieł....Każda kolejna wkładana książka do koszyka była ryzykiem, że przekroczymy dopuszczalną wagę bagażu. 

W końcu przywieźliśmy 5kg książek. Staram się nie myśleć o tych, które tam z bólem serca i westchnieniem ulgi portfela, zostawiłam. A o tym co m.in. przywiozłam napiszę następnym razem i obiecuję, iż będzie to jeszcze w tym roku ;)

Tymczasem Drodzy Czytelnicy!

Brak komentarzy: