niedziela, 30 października 2011

Cytat dnia

Orygenes, najwybitniejszy z wczesnochrześcijańskich egzegetów, przyznawał otwarcie, że nawet jemu zdarzyło się raz popełnić fatalny błąd w interpretacji Biblii.
Czytając wers dwunasty rozdziału dziewiętnastego Ewangelii według świętego Mateusza, zbyt dosłownie potraktował zdanie:  "a są i tacy eunuchowie, którzy dla królestwa niebieskiego sami się takimi uczynili. Kto może to przyjąć, niech to przyjmie" - i się wykastrował.
(...)  Z perspektywy hermeneutycznej interpretacji Pisma była to żenująca wpadka, polegająca na literalnym odczytaniu tekstu, który był głęboko alegoryczny, metaforyczny i mistyczny w swym przesłaniu.

źrodło:  Stuart Kelly "Księga ksiąg utraconych" s. 109

poniedziałek, 17 października 2011

Irlandzka biblioteczka

Jak średnio co drugi Polak swego czasu przeżywałam silną fascynację Irlandią i wszystkim tym, co z jej kulturą i historią było związane.Prócz książek mój pokój zapełniał się gadżetami: od szklanek do Irish Coffe przez zielono-biało-pomarańczową flagę po szalik z obchodów dnia świętego Patryka.

Po latach szklanka ostała mi się jedna, flaga przepadła w czasie przeprowadzek, szalik zmienił właściciela, ale zostało to, co najcenniejsze - książki.
W biblioteczce do dziś dumnie stoją grube tomiszcza i cieniutkie woluminiki. Irlandzką biblioteczkę zaczyna ceramowskie wydanie pracy M.Dillon i N.C.Chadwick "Ze świata Celtów", którą po długich poszukiwania po różnych antykwariatach znalazłam w końcu na internetowej aukcji.
Portfel stał się dzięki temu dużo lżejszy, a ja szczęśliwsza.

Za tą książką stoi mały niepozorny z wyglądu prawdziwy skarb. Tym razem za zupełny bezcen udało mi się zdobyć dość trudno dostępną pracę Dereka Bryce "Symbolika krzyży celtyckich".
Dalej stoi już bardzo powszechne wydanie mitologii Celtów Jerzego Gąssowskiego z czarnej serii Mitologie Świata wydawanej przez Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe w latach 80. Ta pozycja właściwie zamyka moją irlandzką literaturę naukową. Zaraz przy niej stoi literatura piękna Zielonej Wyspy.Tworzy ją kilka książek, najbardziej dumna jestem z czterech.

Trzy pierwsze to trudno dostępne tomiki poezji:


Od razu zastrzegam, że za poezją nie przepadam delikatnie mówiąc, ale ta staroirlandzka w tłumaczeniu Małgorzaty Goraj i Ernesta Brylla po prostu mnie urzekła.


O czwartą książkę wzbogaciłam się całkiem niedawno. Pięknie ilustrowana opowieść Małgorzaty Goraj-Bryll i Ernesta Brylla o ich pobycie na placówce dyplomatycznej w Irlandii uświetniła mój księgozbiór.

Większość historii opowiada pani ambasadorowa, która tym razem podpisała się podwójnym nazwiskiem. Właściwie jest to zapis jednego z czterech Bloomsday, które p.Goraj-Bryll świętowała na Wyspie, pełne dygresji i anegdot. Święto Jamesa Joyce'a staje się przyczynkiem do szerszych dywagacji i jak sam Joyce, którego ślady autorka tropi, przerzuca nas z tematu na temat dając jednocześnie świadectwo swojej niezwykłej erudycji.

Fakt, że czasami odnosiłam wrażenie, iż jest to książka o tym ilu znanych ludzi spotkała pani ambasadorowa. Jednak każda opisywana znajomość miała w sobie coś niesamowitego. Więc albo faktycznie państwo Bryll mieli szczęście do wyłącznie wyjątkowych spotkań, albo (co wydaje mi się bardziej prawdopodobne), to oni potrafili w tych znajomościach doszukać się literacko-historycznych powiązań.

Po lekturze "Celtyckiego splotu"ogarnęło mnie uczucie pozytywnej zazdrości - bo takiej wiedzy i możliwości jej zgłębiania na miejscu można tylko pozazdrościć. M.Goraj miała dużo czasu, aby studiować swojego ukochanego "Ulissesa" i konfrontować go z zastaną rzeczywistością.
Ja też chętnie pozgłębiałabym w ten sposób choćby "Mistrza i Małgorzatę".
Czy ktoś nie chciałby mnie wysłać na placówkę dyplomatyczną do Moskwy?

A czy Wy jaką książkę chcielibyście tak tropić?

niedziela, 16 października 2011

Apokalipsa wg Glukhovsky'ego

Dmitry Glukhovsky "Metro 2033"

Konflikt nuklearny wyniszczył prawie całą ludzkość - prawie, gdyż niedobitki przetrwały i teraz w skażonym, napromieniowanym świecie próbują odtworzyć relacje społeczne.
Banalne, było... niby tak, ale nie do końca.
Tym razem środowiskiem, w którym przetrwali ostatni przedstawiciele ludzkości nie są niedostępne pustynie a'la MadMax albo ruiny Nowego Yorku ale - moskiewskie metro. Skomplikowana, olbrzymia sieć, od swych początków "obarczona" masą urban legends (chociażby tych o istnieniu Metra-2 albo pociągu widmo z duszami ofiar katów z Łubianki).
Po wyniszczającej wojnie stacje metra stanowią swoiste minipaństwa. Niektóre ze sobą współpracują, inne walczą o wodę, żywność albo ideę; na niektórych da się względnie spokojnie egzystować, inne szamocą się w amoku faszystowskich bądź bolszewickich idei; jedne spokojnie ze sobą handlują, inne pragną zakopać swych sąsiadów żywcem. Jedni szukają raju, inni twierdzą że metro to przedsionek piekła...
Jakby tego wszystkiego było mało po opuszczonych stacjach snują się mutanty, dusze umarłych; w ciemności słychać tajemnicze szepty przyprawiające o obłęd, nowe formy życia starają się znaleźć swe miejsce w tym osobliwym łańcuchu pokarmowym, wczorajszy przyjaciel dziś może być śmiertelnym wrogiem.
W tym klaustrofobicznym, mrocznym piekle główny bohater, Artem, stara się odnaleźć sens; wierzy, że ma misję - musi uratować swoją stację (aż by się chciało napisać - Ojczyznę), a może i całe metro. Ale czy naprawdę tylko o to chodzi? Może Artem nie jest zwykłym młodzieńcem, może został przez Wybrany? A może to wszystko jest wynikiem halucynogennych gazów w podziemnych korytarzach?
"Metro 2033" wciąga; poszczególne stacje tworzą zamknięte światy, ze swoją ideologią (czasem wręcz wiarą), systemem wartości, strukturą społeczną. Świat zewnętrzny - upragniony raj, jest jednocześnie napromieniowanym piekłem i źródłem cennych towarów, zaś opisy naziemnych eskapad są niezwykle sugestywne i trudno oprzeć się wrażeniu, że TO rzeczywiście mogłoby tak wyglądać.

PS1. Mimo ogólnie dobrego wrażenia - muszę się przyczepić do tłumaczenia. Miejscami kuleje, zdania bywają sztywne niczym z automatycznego translatora (co pewnie wynikało z pośpiechu, bowiem "Metro" to obecnie cała społeczność, cykl powieściowy i multimedialny w jednym). Drobny fakt, że główny bohater w polskim wydaniu nosi dziwne imię Artem, zamiast pospolitego Artiom (Артём) boli na każdej z 590 stron.
PS2. Książka trafiła do mnie dzięki uprzejmości Krzysztofa - na swoim blogu ogłosił on, że "blisko 100 książek szuka nowego domu"... kilka maili, jedno spotkanie w Sopocie, i tak oto stałem się posiadaczem "Metra", a przy okazji czytelnikiem ciekawego bloga (który obecnie szczerze polecam) i "znajomym" na Google Plus.

niedziela, 25 września 2011

Powrót do przeszłości


 "Mulat w pegeerze"  Krzysztof Tomasik (red.)

W domu mojego Dziadka jeszcze kilka lat temu na półkach stały małe, kieszonkowe wydania z nadrukiem "Ekspres Reporterów". Nigdy do nich nie zaglądałem, kojarzyły mi się z telewizyjnymi programami, w których reporter udaje zainteresowanie biednymi ludźmi, wypłakującymi swe żale do kamery; teatralne gesty prowadzących, głosy pełne wściekłości, ciemne paski zakrywające twarze czarnych charakterów.
Seria "Ekspres Reporterów" była w latach PRL-u niezwykle popularna. W niewielkich tomikach z reguły umieszczano trzy reportaże (społeczny, aktualne wydarzenia, kryminalny), ukazujące ówczesną rzeczywistość. Reporterzy nie bali się poruszać tematów kontrowersyjnych, szokujących, nieznanych. Z tego też powodu seria przez wszystkie lata cieszyła się ogromnym powodzeniem. Po '89 zniknęła z rynku; miejsce długich, wnikliwych reportaży zajęły krótkie tabloidalne tekściki z mnóstwem zdjęć.

Obecnie otrzymujemy tom zawierający kilka z tamtych tekstów. Wybór, co nieuniknione, subiektywny i szczątkowy, w końcu z setek tekstów zostało wybranych zaledwie parę.
Wybrane reportaże są różne, zarówno pod kątem poziomu literackiego jak i tematyki - mamy i problem emigrantki tęskniącej za ojczyzną,  ciemnoskórego dziecka wychowującego się w prowincjonalnym miasteczku (tekst, który, niestety, także dzisiaj byłby aktualny), prostytutki, naturystów, problematykę zmiany płci.
Dla mnie największym walorem tego zbioru jest pokazanie PRL-u od innej strony - nie jako ziemi jałowej, na której dzielni opozycjoniści walczyli ze złą władzą; nie jako socjalistycznego raju na ziemi, nie zimnowojennej zbrojowni - ale jako zwykłego kraju, w którym miliony ludzi przeżywały swe mniejsze i większe dramaty, próbowały żyć normalnie i pokonywać przeciwności losu.
Na koniec jedna uwaga - jeśli "Mulat" wpadnie w wasze ręce - nie róbcie tego co ja. Nie czytajcie go za jednym posiedzeniem, od deski do deski. Rozłóżcie sobie tę lekturę na kilka(naście) wieczorów, smakujcie pojedyncze reportaże; dopiero wtedy docenicie te historie.

Za udostępnienie książki dziękuję Krytyce Politycznej.


 

wtorek, 13 września 2011

Koka, mak 'n pola walki.

"Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki"
Bezzębni Indianie. Grubi wąsacze z kałasznikowami. Latynosi w białych garniturach. Wytatuowani czarni bracia dilujący na ulicach. Biała młodzież na odwyku. Śmierć w publicznej toalecie. Charles Bronson i jego krucjata w kilkunastu odsłonach. Zatroskani politycy i przestraszeni rodzice...
Takie obrazki z "wojny z narkotykami" serwują nam media. Co jakiś czas nagłaśniają jakąś większą akcję policji albo prezentują szokujące-porażające-wstrząsające dane.
Nikt z nas nie zastanawia się nad tym, skąd biorą się narkotyki na ulicach. Dlaczego toczona od kilkudziesięciu lat bezwzględna kampania antynarkotykowa nie przynosi efektów. Dlaczego Indianie hodują kokę i nie chcą przestawić się na marchewkę, kauczuk czy pszenicę. Dlaczego Afganistan stał się największym producentem opium na świecie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...

"Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki" to książka starająca się odpowiedzieć na powyższe pytania.
Tom jest podzielony wg kryterium geograficznego - poszczególne teksty omawiają sytuację w Ameryce Łacińskiej, Azji, Afryce, Europie Wschodniej i Polsce.
Teksty są różne - wywiady z działaczami społecznymi, reportaże, minieseje, proza. Większości z nich  nie zaliczyłbym do spokojnych lektur - podczas czytania co rusz wynotowywałem sobie fakty do sprawdzenia ( niemożliwe, czy aby na pewno?!, 25 tysięcy?!...nazwiska, daty,kraje).

Bez względu na to, czy głosisz hasła legalizacji czy penalizacji, "Wojny" to książka warta uwagi. Wiedza i własna opinia są stokroć cenniejsze od medialnego bełkotu.

Za udostępnienie książki dziękuję Krytyce Politycznej.