piątek, 5 grudnia 2008

Nowe wcielenia książek - za i przeciw

Książka się rozwija - taki tytuł nosiła książka Z.Arcta, którą swego czasu opisywała Violet.
Ów rozwój ksiażki zaszedł dalej, niż pan Arct [i inni] mógł przypuszczać - dziś określeniu "książka" często towarzyszą przedrostki "audio-", "e-" i inne.
Dla jednych zmiany towarzyszące czytelnictwu są rewolucyjnym błogosławieństwem, dla innych totalnym nieporozumieniem... ja stoję w rozkroku i się waham.
Z jednej strony - uwielbiam towarzyszący lekturze zapach druku, papieru, fizyczną obecność książki. No i ten wspaniały widok półek zastawionych woluminami.
Ale... tradycyjna książka ma też swoje wady. Zajmuje dużo miejsca [przy bogatszych księgozbiorach stanowi to duży, i nieustannie narastający problem], często jest kłopotliwa w użytkowaniu i transportowaniu; kosztuje DUŻO, jest nieekologiczna...
Mając na uwadze powyższe względy zacząłem analizować "alternatywne" postacie książki.
Na pierwszy ogień poszły e-booki - czyli książki w postaci plików, najczęściej *.doc lub też *.pdf. Niestety, wrażenia nie były pozytywne - czytanie z ekranu bardzo szybko męczy wzrok, do tego permanentne przewijanie tekstu podczas czytania jest niewygodne i
rozprasza uwagę. Trochę lepiej sprawa wyglądała w przypadku krótszych form literackich [opowiadań] albo czasopism - te nie męczą tak bardzo, także ich "obsługa na ekranie" jest mniej kłopotliwa.
Podczas testowania e-booków zauważyłem jednak, że dużo trudniej przychodzi mi skupienie się na lekturze i doczytanie tekstu uważnie i do końca. Na kilkadziesiąt utworów posiadanych przez mnie w wersji elektronicznej przeczytałem może ok. 10%... ostatnio zacząłem czytać "Listonosza" Brina - i mimo, że utwór zapowiadał się bardzo ciekawie moje zainteresowanie tą lekturą gdzieś ulotniło się pomiędzy cyfrowymi wersami.
W sumie - minus dla e-booków.

Jeśli zaś chodzi o książki do słuchania - tu byłem baaardzo sceptyczny. Wydawało mi się, że taka postać książki trywializuje tekst, sprowadza go do muzycznego tła towarzyszącego codziennej krzątaninie w kuchni. W tej opinii utwierdzała mnie dostępna oferta audiobooków, w przeważającej części składająca się amerykańskich poradników w stylu "jak być szczęśliwym", "jak zdobyć milion w trzy dni" itp.
Dlatego też, gdy znajomy podarował mi pewną znaną powieść w formie plików mp3 moją reakcją było wzruszenie ramionami - ot, gadżet.
Skopiowałem sobie książkę do odtwarzacza i w drodze do pracy zacząłem słuchać... uwierzcie, że nigdy dotychczas nie jechało mi się tak przyjemnie do biura! Dosłownie zatopiłem się w dźwiękach, byłem aktywnym uczestnikiem akcji i niejednokrotnie podskakiwałem w fotelu w co mocniejszych "momentach".
Od tej pory regularnie słucham książek. I choć wiem, że tradycyjna, czytana powieść zawsze będzie moim numerem jeden, to wersja słuchana doskonale nadaje się jako uzupełnienie.
Polski rynek audio-booków rozwija się dynamicznie - oferta jest coraz bogatsza, "głosy" coraz bardziej klasyczne i profesjonalne.
Jeszcze tylko czekam, aż skończy się dziwna tendencja do skracania czytanego tekstu. Wtedy będzie bardzo dobrze.
No i ceny też mogłyby nieco spaść :D

1 komentarz:

Violet pisze...

Jak będę miała trochę czasu to też coś tu skrobnę...a Twój wpis jest BARDZO ciekawy i DŁUGI:)ja z audiobooków sięgnęłam jedynie po "Harry'ego Pottera i komnatę tajemnic" po rosyjsku, ale przy trzecim rozdziele wymiękłam ze względu na fabułę, a "Mistrza i Małgorzatę" przerwałam, bo jakoś łatwiej mi znaleźć czas na tradycyjną książkę, ale nie zarzekam się, że nie wrócę do Bułhakova:)