poniedziałek, 28 lutego 2011

Telewizja

J. wchodzi do pokoju. Nieco zdezorientowany rozgląda się, na jego twarzy pojawia się wyraz skupienia.
- Yyy, stary... telewizor w drugim pokoju?
- Nie, nie mamy. Jakieś pięć lat, mniej więcej.
- Jak to nie macie... Wszyscy mają.
- My nie mamy.
- Ale... że jak... to znaczy... tego... nie stać cię? Kurde, wiesz, zero procent... da się załatwić.
- Nie, po prostu nie chcemy mieć. Nie znajduję w tiwi niczego ciekawego - u moich rodziców gra non stop, 40 programów, wybieraj - ale ja tam nie widzę niczego, co by przyciągnęło mnie na dłużej niż kilka minut. Szkoda czasu.
- Taaa... a Futurama? A House? A...
- Wszystko jest w necie. Po co mam sobie fundować kolejnego zabójcę czasu, skoro mam innego, z pełnym dostępem do potrzebnych treści. Takich, jak ja chcę, wtedy gdy chcę i bez reklam...
- Yyyy... ale wiesz, alienujesz się...
- Bo nie widziałem ostatniej reklamy  pasty do zębów, czy dlatego, że nie wiem kto can dance?
- Nie, no - banalny się robisz. Telewizja to nie tylko reklamy - jest taki Teatr Telewizji, na przykład...
- Teatr... oglądasz?
- Yyy...

niedziela, 27 lutego 2011

Bezludna wyspa

Pytanie, które pojawia się w co drugim wywiadzie tv - jaką książkę zabrałabyś/zabrałbyś na bezludną wyspę?
Bohaterki amerykańskich filmideł najczęściej wybierają (pierwszą z brzegu?) Jane Austen, polscy celebryci zazwyczaj wstydliwie ujawniają swą wielką miłość do Trylogii albo Pana Tadeusza, a przeciętny zapytany znajomy mruczy hm, Tolkien chyba... albo coś z Pratcheta, bo ja wiem...

To pytanie jest dla mnie problematyczne z dwóch powodów:
1. Mój kanon ulubionych książek dynamicznie się zmienia - powieść, która była odkryciem 20.. roku, teraz jest tylko wstydliwym punktem na półce, ostatnio przeczytany Le Carre zdeklasował rywali, by po chwili polec w starciu z Cory Doctorowem... inaczej pisząc, nie mam książki NAJ, mam książki, które bardzo lubię, lubiłem, cenię, do których wracam (czasem z częstotliwością zahaczającą o patologię - Mankell, Larsson) - jest ich zbyt dużo, są zbyt różne i zbyt ważne dla mnie, bym potrafił z ich grona wybrać jedną.
2. Nie potrafię się pozbyć myśli, że na bezludnej wyspie żadna z książek Philipa K. Dicka, Hołowni, Pilipiuka (ani nawet Mickiewicza, Sołżenicyna itp) na nic mi się nie przyda. Tam bardziej na miejscu były raczej jakiś amerykański poradnik nawiedzonego surwiwalisty albo Zrób to sam Słodowego; może pozwoliłyby mi przetrwać do poranka.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Hammond



Ku pamięci starego winyla (z inną okładką niż tu widoczna) - bezlitośnie i bezpowrotnie zniszczonego przez ciekawego świata brzdąca.

piątek, 18 lutego 2011

Wstydliwy relikt

Drodzy Czytelnicy, jak się czujecie jako przedstawiciele elity? Tej wąskiej, dziwacznej, hermetycznej grupki, która w ciągu ostatniego roku przeczytała więcej niż trzy strony drukowanego tekstu?
A kto wie, może nawet jesteście członkami heretyckiej sekty, owej tajemniczej masońskiej mafii tych, co to udało im się spotkać w roku ubiegłym z 24 książkami - a jest Was, jak źródła podają  całe 5 (pięć) procent społeczeństwa!
Tak, wąskie (coraz węższe) grono czytających może deliberować nad ogłoszonymi niedawno danymi, może szukać rozwiązań (biblioteki, drogi panie, tylko biblioteki w miastach, miasteczkach i wsiach! Nieprawda - tanie e-booki, oto przyszłość i szansa na wzrost czytelnictwa! Nieprawda, darmowa marchewka dodawana do każdej książki, oto szansa....) albo pomstować na ciemnogród i zachwycać się własną elitarnością.
Ale cała ta debata, pro-książkowe programy ministerstw i urzędów nic nie zmienią.
Głosimy wszem i wobec, że żyjemy w epoce Wiedzy, w kulturze Umysłu - ale tak naprawdę jesteśmy społeczeństwem pławiącym się w płytkim bajorku szybkiej i łatwej rozrywki. Tu obejrzymy zabawny filmik, tu wrzucimy focię na fejsa, a tu skomentujemy status e-przyjaciela.
W społeczeństwie hedonizmu i lekkostrawnej popkultury książka jest archaizmem, wstydliwym reliktem ciemnych wieków analogowej kultury.
W książce nie ma miejsca na komcie, słitaśne focie i  na przycisk "lubię to".
Dla młodzików budujących z hukiem nowy wspaniały świat książka nie jest powodem do dumy - jest dziwadłem walającym się po zakurzonych półkach, jednofunkcyjnym gadżetem bez gniazdka usb i opcji synchronizacji danych. Badziew, po prostu.