piątek, 28 sierpnia 2009

Niezły duet


Marek Krajewski, Mariusz Czubaj "Aleja samobójców"

Nie podzielam wszechobecnych zachwytów nad prozą Krajewskiego. Postać wrocławskiego policjanta Mocka mnie nie przekonała, kryminalna intryga jakoś nie wciągnęła, a historyczne smaczki nie zdołały wykazać swej wyjątkowości.

Dlatego też do napisanej w duecie z Mariuszem Czubajem "Alei samobójców" podchodziłem z dystansem; no, ale jest  lato, czas czytania kryminałów, recenzje brzmiały zachęcająco... przeczytałem.

I nie zawiodłem się. "Aleja" jest napisana sprawnie, postać głównego bohatera, nadinspektora Patra (językowego purysty, upierającego się przy nieco osobliwym sposobie odmieniania swego nazwiska) jest klasycznie antypatyczna, klasycznie inteligentna i klasycznie niezależna w swej walce ze światem.

Intryga kryminalna opiera się na brutalnej zbrodni popełnionej w ekskluzywnym domu spokojnej starości - zamordowano i oskalpowano mieszkającego tam inwalidę; w tym samym czasie znika jego sąsiad i szachowy rywal, emerytowany profesor specjalizujący się w sektach i rytualnych okaleczeniach.

W tej powieści tajemnice i przekłamania wzajemnie się przeplatają i przenikają. Kim naprawdę był zamordowany inwalida? Jaką tajemnicę skrywa zaginiony profesor? Czemu sprawą zabójstwa interesuje się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? I co z tym wszystkim ma wspólnego hobbystyczne sklejanie modeli?

Przyznaję, że książka duetu Krajewski-Czubaj mnie pochłonęła i wypuściła ze swych objęć dopiero po przeczytaniu ostatniego zdania. Jeśli lubicie dobre kryminały z lokalnymi smaczkami (czytelnicy znający Gdańsk mają dodatkową przyjemność poruszając się wraz z nadinspektorem znanymi sobie zaułkami) to jest to książka dla Was.

sobota, 15 sierpnia 2009

Walczymy z chamstwem w sieci

Internet to medium o olbrzymim potencjale - dzięki niemu można zmienić świat (a przynajmniej próbować, co często przynosi zaskakująco pozytywne efekty). Niestety, znaczna część sieciowej treści to wulgarny bełkot, agresja, zwykłe chamstwo i zawiść, o czym może przekonać się każdy czytający komentarze pod informacjami na portalach. Występowanie tego typu zjawisk wywołuje opór, często prowadzący wręcz do chęci cenzurowania internetu.

Krążąc po różnych blogach natrafiłem na akcję "Internet bez chamstwa" - jej autorzy dążą do tego, by zmienić Sieć nie odgórnymi nakazami i zakazami, ale swoistą "pracą u podstaw". Chcesz kulturalnego netu - zacznij od siebie, zaprzestaj agresji w komentarzach, na forach; nie stosuj niepotrzebnych wulgaryzmów i personalnych ataków.

Czy ta akcja przyniesie jakikolwiek skutek? Nie wiem; ale jeśli dzięki niej choć jeden komentarz na onecie będzie ciut lepszy, to już będzie dobrze.

Dlatego też umieszczam logo akcji na blogu. I zachęcam do tego innych.

środa, 5 sierpnia 2009

Nad książką usiadłam i się nie wzruszyłam...


Paulo Coelho "Zwycięzca jest sam"


Moja przygoda z Coelho zaczęła się osiem lat temu. Zdążyłam przed powszechnym wybuchem coelhomanii zachłysnąć się tą literaturą i znudzić się nią.

Pierwsza wpadła mi w ręce "Piąta góra", potem "Alchemik" i "Podręcznik wojownika światła", który dla mnie był dowodem, że Paulo Coelho zaczyna mieć o sobie wygórowane mniemanie. Kiedy przeczytałam "Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam" byłam już pewna, że książki mają bardzo intrygujące tytuły i nieciekawą zawartość. Twórczość Coelho stała się dla mnie synonimem new age'owej paplaniny.


Teraz po ośmiu latach przerwy dostałam na urodziny "Zwycięzca jest sam". Zabrałam się za lekturę z dużą dozą rezerwy i uprzedzenia. Na szczęście w najnowszej książce Coelho znalazło się więcej miejsca na ciekawy portret psychologiczny bohatera-psychopaty, niż pseudoreligijne dywagacje. Na okładce reklamują "Zwycięzca jest sam" jako thriller - z tym bym nie przesadzała, ale trochę napięcia Coelho wprowadził do akcji.


"Zwycięzca jest sam" można określić jako łatwą, lekką książkę wakacyjną.


Coelho już mnie nigdy chyba nie zachwyci. Mam natomiast nadzieję, że kolejny prezent, który właśnie zdjęłam z regału, przyniesie coś nowego, intrygującego, bo mam wielką ochotę na odkrycie czegoś naprawdę dobrego!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Lwica na tropie


Wczoraj skończyłem czytać kolejną książkę Henninga Mankella o inspektorze Wallanderze - "Białą lwicę". Lekturę zaczynałem oczekując dobrego stylu, ciekawej akcji i całego mnóstwa wnikliwych socjologicznych obserwacji... i nie zawiodłem się.
Z jedną różnicą - tym razem bezlitosnej krytyce Mankella zostało poddane nie tylko (rzekomo szczęśliwe, tolerancyjne i swobodne) społeczeństwo Szwecji, ale także mieszkańcy odległej Republiki Południowej Afryki.

Akcja kryminału biegnie równolegle właśnie w tych dwóch państwach - grupa ultrakonserwatywnych białych rasistów planuje zabić Nelsona Mandelę, lidera czarnej społeczności. Na miejsce przygotowań, chcąc uniknąć niepotrzebnego ryzyka i w spokoju przeszkolić wynajętego snajpera wybierają ... tak, tak, cichą i odległą Szwecję.
Nie wiedzą tylko, że na swojej drodze spotkają pewnego walczącego z kryzysem wieku średniego miłośnika opery - Kurta Wallandera, dla którego każde nowe śledztwo to swoista obsesja.

Doskonała książka, którą polecam wszystkim miłośnikom dobrej prozy - i dobrych kryminałów.
Książka ukazała się w ramach serii "Lato z kryminałem" Polityki - coroczna dawka dobrego czytania za przystępną cenę.