sobota, 31 stycznia 2009

O blogowaniu

Przeglądam starsze wpisy i zaczynam się zastanawiać. Dlaczego (współ)tworzę tego bloga? Co powoduje, że swoje opinie o świeżo przeczytanych książkach, zamiast bezpośrednio przekazać znajomym bliższym i dalszym, umieszczam w sieci? Jaki mechanizm zmusza mnie do recenzowania, analizowania, opisywania... przecież wiem, że moja skromna opinia o tej czy innej książce nie zmieni świata, nie zachęci tłumów do szturmowania empików ani nie wylansuje nowej Masłowskiej.

Więc dlaczego wieczorami siadam przed monitorem i pracowicie wstukuję kolejne słowa?

Przecież jest tyle stron poświęconych książkom; praktycznie każdy "potrzebujący" znajdzie coś dla siebie. Czym więc chcę się wyróżnić z tłumu "bukiniarskich" blogów?

Nie znam odpowiedzi na powyższe pytania.

Wiem tylko, że radość z dobrej lektury bywa tak wielka, że czasami aż chce się ją wykrzyczeć całemu światu.

I chyba właśnie temu służy ten blog :-D

A jak to wygląda u Was, Drodzy Blogerzy?

wtorek, 27 stycznia 2009

Coś z zupełnie innej beczki:

Warto zajrzeć, by nabrać trochę dystansu:


cartoon from www.weblogcartoons.com

Cartoon by Dave Walker. Find more cartoons you can freely re-use on your blog at We Blog Cartoons.


poniedziałek, 26 stycznia 2009

Kobiety, mężczyźni oraz nienawiść


Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"
Zachęcony kilkoma entuzjastycznymi postami na innych blogach [m.in. Zakładka do książek oraz Prowincjonalna nauczycielka] sięgnąłem po powieść Stiega Larssona "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".

Autora bardzo często porównuje się z innym Szwedem - Hennigiem Mankellem.
Muszę przyznać, że książki obu autorów mają zbliżony klimat, specyficzną mieszankę mieszczańskiego zaduchu oraz apokaliptycznego fatalizmu; intryga, poszukiwania mordercy, pościgi - nie są istotne, ważniejsze są spostrzeżenia dotyczące kondycji [raczej kiepskiej] szwedzkich mieszczan i poszukiwanie źródeł zła.

Bohaterem powieści Larssona są Mikael Blomkvist, dziennikarz i wydawca, oraz Lisbeth Salander, wytatuowana outsiderka, podopieczna państwowych służb socjalnych a zarazem geniusz komputerowy i researcherka. Oboje, na zlecenie pewnego miliardera, rozpoczynają śledztwo w sprawie tajemniczego zaginięcia młodej kobiety kilkadziesiąt lat wcześniej. Zleceniodawca podejrzewa, że została ona zamordowana przez kogoś z jego rodziny. Blomkvist i Salander zaczynają zagłębiać się w mrocznej przeszłości familii...

Rewelacyjna powieść Larssona chwyta za gardło, przygniata do podłogi i rzuca o ścianę. Nie pozwala przejść obojętnie wobec żadnego słowa, zmusza do dalszego czytania. Czytając ją chwilami chcielibyśmy się oderwać, zrobić sobie przerwę - ale szansę na to otrzymamy dopiero po przeczytaniu ostatniego zdania.

A teraz - pozostaje nam czekać na kolejne powieści Larssona. Przed swoją śmiercią zdążył napisać jeszcze "Dziewczynę, która igrała z ogniem" oraz "Zamek z pisaku". Jeśli wierzyć zapowiedzi na stronie wydawnictwa - pierwsza z nich pojawi się w naszych księgarniach już w kwietniu.



czwartek, 22 stycznia 2009

Niewypał Rubenfelda

Jed Rubenfeld "Sekret Freuda"

Niestety, kolejny niewypał. Typowe amerykańskie czytadło upichcone według schematu: weź znaną postać, uknuj wokół niej jakąś kryminalną zagadkę, dorzuć do tego odrobinę teorii i bestseller gotowy.
Styl pana Rubenfelda jest beznadziejnie sztywny, postać Zygmunta Freuda pomnikowa i sztuczna jakby wprost przepisana z encyklopedii PWN, pseudo-psychoanalityczne wtręty drażnią już po kilku akapitach, a sama intryga nie zasługuje na więcej niż 20 stron druku.
Szkoda było papieru na ten tekst, szkoda czasu na tak kiepską lekturę.

Kilka godzin czytania "Godzin" - krótkie refleksje


Michael Cunningham "Godziny"


Na początku przyznam się, że nie widziałam filmu, który nakręcony na podstawie książki Cunninghama odniósł spory sukces. Podchodziłam więc do do tej lektury bez uprzedniego doświadczenia obrazu, a prób zaczęcia "Godzin" miałam trzy. Książka stała na półce i czekała na taką chwilę, gdy czas pomiędzy jedną lekturą a drugą zacznie się przedłużać, aż stanie się na tyle nieznośny, że zacznę czytać Cunninghama.
Jako taki wypełniacz to całkiem niezłe opowiadanie, nazwałabym ją dobrą książką do kolejki. "Godziny" to lektura niezobowiązująca, a zarazem nie byłoby wstydem pokazać w jakimś środku lokomocji, że się ją czyta (współpasażerowie zawsze podglądają okładki książek, które czytamy :D).
Chwyt umieszczenia akcji w trzech różnych czasach jakkolwiek dobry i bardzo klarownie przedstawiony(i tu trzeba oddać sprawiedliwość autorowi - zgrabnie ułożył opowiadanie, co nieczęsto się zdarza) jest niestety jedyną przyciągającą uwagę ideą. Cunningham dodatkowo bardzo plastycznie i w sposób niewątpliwie pobudzający wyobraźnię czytelnika, zastosował przenikanie rzeczy, myśli i atmosfery przez trzy czasy narracji (np. powracający motyw żółtych róż). Jednak nic ponad to. Mimo, że Cunningham otrzymał za "Godziny" prestiżowe nagrody nie przekonał mnie.
Podchodziłam do książki z dużą rezerwą, bo, jak już kiedyś pisałam, nie przepadam za literaturą kobiecą. Pewnie w swojej kategorii "Godziny" są dobre, ale trzeba po prostu lubić taką literaturę. A tygrysy wolą inne książki;)

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Książka o robalach


Beata Pawlikowska "Blondynka w dżungli"




Od czasu do czasu lubię, jako przerywnik, poczytać książki podróżnicze. Ostatnio czytałam o tych miejscach, gdzie na pewno mnie nie zaniesie, bo zamieszkuje tam 80% światowego zbioru robali. A czego jak czego, ale robali nie lubię!


Ciekawą ofertą książek podróżniczych może się pochwalić wydawnictwo "Poznaj Świat". Z całej serii pięknie wydanych wspomnień przeczytałam dotychczas Tony Halika "Z kamerą i strzelbą przez Mato Grosso" i Wojciecha Cejrowskiego "Gringo wśród dzikich plemion". I to u tego ostatniego należałoby szukać ciekawostek i informacji o dżungli, gdyż publikacja Cejrowskiego jest bardzo edukacyjna. Nie chciałabym bynajmniej tym samym dyskredytować książki Pawlikowskiej. Każde wspomnienia z podróży są inne, nawet jeśli wspólnie przeżywamy przygody, przecież różnie je opowiadamy i pamiętamy.

"Blondynkę w dżungli", która doczekała się reedycji w wydawnictwie National Geographic, czyta się jednym tchem. Dodatkowym atutem błyskotliwej opowieści prócz wkładek z kolorowymi zdjęciami są humorystyczne rysunki autorki. A na koniec opowiadań o amazońskiej dżungli Pawlikowska przygotowała niespodziankę - rysowaną przez siebie własną sesję do "Playboya". MAJSTERSZTYK!!!!

piątek, 16 stycznia 2009

...szkoda

Marcin Świetlicki "Jedenaście"
Do wypożyczenia tej książki z biblioteki i jej przeczytania skłoniły mnie zasłyszane fragmenty w radiowej Trójce oraz postać autora - współtwórcy zespołu Świetliki. Wspomniane urywki czytał Maciej Stuhr i jak już nieraz miałam się przekonać - ze zwykłej historyjki zrobił perełkę.
"Jedenaście" to ostatnia po "Dwanaście" i "Trzynaście" część, jak to ujął Marcin Świetlicki, trójksięgi.
Na tylnej okładce widnieje kusząca reklama: "Do strony 160 jest to książka niemal metafizyczna. A później kryminał. Dwa w jednym za tę samą cenę". Prawda, że ładna? Fałszywa, ale bardzo zgrabna, jak to reklama i jak wiele zdań w tej książce (mam na myśli teraz tą zgrabność a nie fałsz). Pozwolę sobie przytoczyć dwa fragmenty dla zobrazowania języka Świetlickiego:
Wolał mieć miasto na oku, żeby nie wycięło mu żadnego numeru.
Z komórki stojącej w ogrodzie wyciągnął kawał drewna tak wielki, że można by było z niego zrobić pięciu Pinokiów.
I czego chcieć więcej? Może kryminalnego klimatu, który według mnie gubi się bezpowrotnie około siedemnastej strony...
Szkoda.
Szkoda zabawnych aluzji, barwnego języka dla takiej książki. Zmarnowany potencjał...
I to tyle.
Krótko, bo szkoda miejsca.
Chyba trafiłam na pierwszy niewypał w tym roku...Szkoda.

czwartek, 15 stycznia 2009

Jeden za wszystkich. Wszyscy za jednego!

Aleksander Dumas "Trzej Muszkieterowie"


To hasło nierozłącznie kojarzy nam się z "Trzema muszkieterami" francuskiego pisarza z domieszką murzyńskiej krwi (po babci). Aleksander Dumas(ojciec) to autor takich dzieł jak "Hrabia Monte Christo", "Królowa Margot", "Czarny tulipan", czy "Dziadek do orzechów", który miał swój pierwowzór w opowieści E.T.A. Hoffmanna, a który posłużył za kanwę do baletu skomponowanego przez Piotra Czajkowskiego. Na marginesie dodam, że Aleksander Dumas ((syn), ciekawe, że nigdzie się nie dodaje, że nieślubny;D) jest właściwie znany głównie z jednej powieści "Dama kameliowa", która posłużyła Verdiemu za libretto do opery "La Traviata".

Wróćmy jednak do książki. Ekranizację "Trzech muszkieterów" większość z nas widziała chociaż raz. A ilu z nas sięgnęło do źródła?

Ja, jak już się przyznałam w jednym z poprzednich postów, dotychczas nie miałam przyjemności, ale w ramach mojej prywatnej akcji zaznajamiania się z klasyką postanowiłam w tym roku nadrobić zaległość.

Aleksander Dumas do dziś jest uważany we Francji za pisarza kanonicznego. Wstyd go po prostu nie znać. Można by go porównać do naszego Sienkiewicza, z tą jednak różnicą, że jeszcze w latach 60-tych francuskie dzieci bawiły się w muszkieterów (vide - seria książek o przygodach Mikołajka). U nas chyba nikt nie bawił się w Kmicica czy Wołodyjowskiego, swoje tryumfy święcił Rudy 102 i jego załoga(proszę podnieść rękę kto był Szarikiem?; proszę się nie krępować na każdego kiedyś wypadło;D).

A jak ma się dziś lektura Dumas'a?

Wolumin, który trafił mi się w bibliotece to typowe makulaturowe wydanie z lat 80-tych z naciapkanym drukiem i rozlatującymi się kartkami. Temu, że książka była klejona a nie zszywana, zawdzięczałam brak dwóch stron. To zmusiło mnie do poszukania w sieci elektronicznej wersji "Muszkieterów". Nauczona doświadczeniem przeglądałam rosyjskie strony i powiodło mi się! Dzięki rosyjskiemu tłumaczeniu nie ominęło mnie zawiązanie intrygi kardynała Richelieu dotyczącej spinek z naszyjnika królowej Anny Austryjaczki.

Co do treści, to bez wątpienia nieco trąci on myszką. Jednak cienki humor Dumas'a jest ponadczasowy, a nie szczędził go autor. To sprawiło, że jego język jest żywy i może porwać nawet czytelnika z XXI wieku. A co do intrygi, to jest to powieść awanturnicza, która wciąga i staje się prawdziwą rozrywką!

Ekranizacje "Trzech muszkieterów" uwieczniły zawołanie muszkieterów "Jeden za wszystkich. Wszyscy za jednego", ponieważ w książce tak naprawdę pojawia się ono zaledwie raz. Także dzięki nim, ale i w równej części dzięki tekstowi, utrwalił się wizerunek typowego muszkietera we wspaniałym płaszczu i z nieodzowną szpadą...bo na 100 przypadków zaledwie raz królewscy zbrojni walczą przy użyciu muszkietów:)



A to muszkiety właśnie...

Dla tych, którzy chcieliby poczytać po rosyjsku:

http://lib.rin.ru/doc/i/23929p1.html

sobota, 10 stycznia 2009

Blues w pizzerii


Etgar Keret "Gaza blues" / "Pizzeria Kamikaze"

W krótkiej przerwie pomiędzy nowymi lekturami postanowiłem sięgnąć do dwóch skromnych tomików kupionych dawno temu - "Gaza blues" oraz "Pizzeria <Kamikaze>" młodego izraelskiego pisarza Etgara Kereta.
W ojczyźnie Keretowi przypięto łatkę skandalisty, popkulturowego prowokatora i nihilisty. Cóż, nawet czytelnik z odległej Polski bez trudu dostrzeże zawarte w tych króciutkich opowiadankach ataki na narodowe świętości i bardzo częste przekraczanie granic.
Ale, w przeciwieństwie do wielu "etatowych" skandalistów, Keret jest naprawdę dobrym pisarzem. Bierze z popkultury i medialnego szumu to, co najbardziej typowe i banalne i polewa to sosem swego doskonałego, lakonicznego stylu, który sprawia, że czytelnik wręcz połyka tekst.
Keret mistrzowsko potrafi grać z konwencjami, stylami i formami. Jego proza jest pełna gier z czytelnikiem, (auto)ironii i mistrzowskich wręcz zakończeń.

W Polsce ukazało się kilka, irytująco cienkich, tomików opowiadań Kereta. Ja, jak na razie, przeczytałem dwa pierwsze; ale uroczyście obiecuję, że do pozostałych także dotrę.
Warto!

piątek, 9 stycznia 2009

Ojciec lokomo a synek drezyna


Dariusz Basiński "Motor kupił Duszan"

Notka od wydawcy na okładce głosi, iż "autor jest znany" - i rzeczywiście, Dariusz Basiński zdobył niezwykłą wręcz popularność dzięki serii reklam pewnego operatora telefonii komórkowej. Ale książka "Motor kupił Duszan" przemówi raczej do tych, którzy zachwycali się jego wcześniejszym wcieleniem - współtwórcy Kabaretu (czy raczej Teatru) Mumio. Choć nie do wszystkich - czego przykładem jestem ja sam.
Zastanawiam się, czy można "Motor..." określić mianem książki. To raczej zbiór krótkich tekstów, szkicowych rysunków (chyba najzabawniejsza część tomiku), rymowanek.
Autor bawi się językiem, używa pseud-gwarowych wstawek i dźwiękonaśladowczych zwrotów.
Taki typ humoru powinien do mnie przemówić, ale... przeczytałem "Motor" w kilkanaście minut (to w końcu tylko 90 stron z małą ilością tekstu) i jakoś "bezzachwytowo" odłożyłem.
Ot, kolejna popularna osoba spełniła swe marzenie o wydaniu książki.
I tylko kilka fragmentów, takich jak ten:

ta tutu ta tyna
biegnie ojciec lokomo a synek drezyna
nie ma możliwości rozpędzić się dobrze
w przedpokojowości

nie pozwalają wydać mi jednoznacznie negatywnej opinii nt. książki Basińskiego

Wizyta na Cmentarzu Zapomnianych Książek


Zanim przystąpiłem do lektury "Gry anioła" od kilku osób [w tym od nieocenionej w książkowych recenzjach Violet] słyszałem, że książka owszem - niezła, ale jednak słabsza od debiutu Ruiz Zafona - "Cienia wiatru".
Sądzę, że ta opinia jest dla "Gry" bardzo krzywdząca. Powszechny zachwyt nad pierwszą powieścią tegoż autora spowodowany był niespotykaną wręcz świeżością stylu, genialnością w konstruowaniu bohaterów i cudowną zawiłością intrygi. To wszystko, i owszem, powtarza się w "Grze anioła" - ale czytelnicy chyba sie do takiego stylu przyzwyczaili i chcieli czegoś więcej.
A "Gra anioła" w wielu swych elementach przypomina swą poprzedniczkę. Jest "tylko" genialna, "tylko" porywająca, "tylko" niesamowita. :D
IMHO każdy pisarz byłby szczęśliwy, gdyby w takim stylu udało mu się powtórzyć  świeżość debiutu.
Akcja powieści rozgrywa się w Barcelonie, targanej politycznymi niepokojami; tu i ówdzie widać jeszcze pozostałości po dyktaturze Primo de Riviery, a za zakrętem czai się widmo wojny domowej. 
Główny bohater, David Martin, pracuje jako "przynieś-podaj" w redakcji brukowego pisemka. Oczywiście, jak każdy porządny, pomiatany przez ogół goniec marzy o karierze pisarskiej i skrycie zapisuje swe pierwsze próbki. Pewnego dnia los się do niego uśmiecha - jedno z jego opowiadań uzyskuje akceptację redaktora i ukazuje się drukiem.
Potem... kariera Davida rozwija się błyskawicznie, jako twórca mrożących krew w żyłach brukowych powieści "grozy" zdobywa popularność ludu Barcelony; i nie tylko - jednym z jego fanów okazuje się tajemniczy wydawca z Paryża, który proponuje napisanie Davidowi pewnej powieści.
I od tego momentu młody pisarz wkracza w tajemniczy świat zbrodni, magii i cierpienia.

A biedny czytelnik zarywa noce nie mogąc się oderwać.

Gdybym był drobiazgowy, mógłbym się przyczepić, że postać tajemniczego wydawcy  trochę nazbyt przypomina Lou Cyphera z książki "Harry Angel" Williama Hjortsberga; że wydawca się nie postarał i szata graficzna książki nieco się różni od "Cienia wiatru" przez co obie książki "gryzą" się na półce; że pod koniec powieści wszyscy bohaterowie "giną długo i szczęśliwie" niczym w amerykańskim filmie klasy B...
ale nie będę się czepiał, bo "Gra anioła" to naprawdę świetna książka. Polecam wszystkim i zapraszam do podzielenia się swoimi odczuciami po lekturze.

zobacz też:

Prezentów ciąg dalszy:)

Insider jak widzę przeczytał już "Grę anioła", a wpisu jak nie było tak nie ma:( W oczekiwaniu na nowe wieści od "kolegi po książce", pozwalam sobie opisać kolejną lekturę, którą znalazłam pod choinką (ten Mikołaj to albo się pomylił, albo bardzo mnie lubi, albo - i to chyba jest najbliższe prawdy - ma kiepski wywiad i nie wie co ja tak naprawdę w tym roku robiłam;D). Jakkolwiek cieszę się, i nie wnoszę żadnych skarg.


"Rozmowy o Biblii. Opowieści i przypowieści" wydanie I, drugi dodruk.


Nic w tym dziwnego, że książka cieszy się dużą popularnością. Ta ostatnia część "Rozmów" Anny Świderkówny jest wzorowo opracowana. Mamy tu spis ilustracji, indeks użytych tekstów, bibliografię i indeks analityczny, czyli osób, miejsc, terminów.

Co mnie również cieszy - "Rozmowy o Biblii" zostały wydane jako seria i szata graficzna wszystkich tomów trzyma się jednego szablonu. Wiem, to takie snobistyczne, że dobrze wyglądają na półce, ale kto powiedział, że książki nie powinny cieszyć także oka?


"Opowieści i przypowieści" są analizą biblijnych historii o Józefie i jego braciach, Esterze, Rut, Judycie, Tobiaszu, Jonaszu oraz przypowieści Jezusowych i dwudzieła świętego Łukasza, czyli jego Ewangelii i Dziejów Apostolskich.

W porównaniu z poprzednimi tomami "Rozmów", niniejsza czwarta część jest lekka i łatwa, bo przyjemnie czytało się wszystkie. Jak pisze w posłowiu ksiądz Józef Kudasiewicz: trzy pierwsze tomy przygotowują do sięgnięcia po Biblię, natomiast ten już sięga do tego Źródła.


Nie wiem czy to znak czasu, ale im jestem starsza, tym bardziej podobają mi się opracowania profesor Świderkówny. Pierwszy raz zetknęłam się z "Rozmowami" ponad 8 lat temu i szczerze pisząc nie miałam wrażenia , że jest to lektura wyjątkowa. Dziś Annę Świderkównę zaliczyłabym do jednych z moich ulubionych autorów, których wiedza i kunszt pisarski sprawiają, iż jako czytelnik czuję się zupełnie malutka i głupiutka. Dobrze, że książki pani Profesor stoją na półce - zawsze można do nich sięgnąć, poczytać, odkurzyć sobie wiedzę, potem podzielić się nią z kimś i przez chwilę poczuć się prawdziwym erudytą;)

wtorek, 6 stycznia 2009

Tajemna historia Sedii

Kolejną książką, którą podarował mi Mikołaj, była "Tajemna historia Moskwy" Ekateriny Sedii. Zabójczy zapis imienia Jekatierina uderzył mnie na wstępie wraz z informacją z okładki, że Sedina pokusiła się o rosyjską wersję "Nigdziebądź" Gaimana. Cóż, jak już wspominałam, Gaiman przeczytałam tylko "Gwiezdny pył" co skutecznie zniechęciło mnie do dalszej lektury czegokolwiek, co wyszło spod pióra Neila.
Jednak za szybko uprzedziłam się do tej książki. Sedia napisała bardzo zborne opowiadanie z konkretnym zakończeniem wplatając w nie całą plejadę rosyjskich postaci z bajek i podań. I tu przyczepiłabym się do tłumaczenia. Fakt, że tłumaczka miała do czynienia z angielskim oryginałem i nie musi znać rosyjskiej literatury, ale Ojczulek Mróz?Przecież w polskiej kulturze bardzo powszechnie funkcjonuje zapożyczony ze wschodnich bajek Dziadek Mróz! Mogę już przymknąć oko na tłumaczenie domownik i leszy, choć wolałabym, żeby tłumacz trzymał się jednej formy na określenie duchów: domowy/leśny lub (od biedy) domownik/leśnik.

Wracając natomiast do postaci. Znajdziemy tu prócz Ojczulka Mroza (grr..), Jednookie Licho i Zlyden, Kościeja Nieśmiertelnego, Krowę Zemunę oraz trzy kobiety-ptaki.

Gamajun to postać zaczerpnięta z perskiej mitologii, która występuje pod postacią świętego ptaka symbolizującego szczęście, bogactwo i władzę. Ten, na kogo padnie cień ptaka, będzie spełnionym człowiekiem, któremu powiedzie się w życiu. Rosyjski folklor zapożyczył postać Gamajun (pojawiającą się od XVII wieku w rosyjskiej literaturze), przydał jej twarz kobiety i obdarzył trochę innymi cechami. Rajski ptak zyskał przydomek złowieszczy - jako wysłannik bogów obwieszczał ludziom, nadlatując ze Wschodu wraz z śmiercionośną burzą, zagładę.



Gamajun, ptak wieszczący, W.M.Wasniecow


Pozostałe dwa ptaki-kobiety to Sirin i Ałkonost. Obie pochodzą z rosyjskich podań ludowych, według których postaci te żyją blisko raju na "ziemi indyjskiej" i śpiewają święte pieśni. Sirin śpiewa pieśń o szczęściu w przyszłości, mimo iż sama jest wcieleniem nieszczęśliwej duszy. Jest groźna dla człowieka, gdyż jak mitologiczne syreny, od której pochodzi jej nazwa, mani ludzi swoim śpiewem. Ukazuje się wyłącznie szczęśliwym ludziom, aby obrócić ich szczęście w niedolę.

Ałkonost przynosi natomiast szczęście i przedstawia się ją z kolorowymi piórami zimorodka. Swoim śpiewem pociesza świętych, przepowiadając im wspaniałe życie pośmiertne. Każdy, kto słucha śpiewu Ałkonost zapomina o wszystkich swoich troskach.












Sirin i Ałkonost,
W. Wasnezow




I takie to ciekawe postaci wykorzystała Sedia w swojej książce, która może nie powala na kolana, ale jest interesującą odskocznią. Myślę, że mogę ją polecić zwłaszcza rusofilom, do których niewątpliwie sama się zaliczam:) Choć może i pozostali czytelnicy znajdą tu coś dla siebie i może Sedia zachęci kogoś do zagłębienia się w przebogaty i czarujący rosyjski folklor:D

A tak na marginesie Vladimir Nabokov pisał właśnie pod pseudonimem Sirin:)

niedziela, 4 stycznia 2009

Bezduszny E-ink

Polecam wpis Pawła Wimmera na stronie studioopinii.pl.

Autor przedstawia swoją wizję książki w najbliższej przyszłości - i choć zdaję sobie sprawę [obawiam się?] , że prorokowana przez Niego digitalizacja i 'softwaryzacja' literatury jest w pewnym stopniu  nieunikniona to podskórnie mam nadzieję, że znajdzie się grono konserwatystów ceniących fizyczny kontakt z papierem, zapach druku, dreszcz towarzyszący pierwszemu spojrzeniu na okładkę...

sobota, 3 stycznia 2009

Heretycka lektura;)


W tym roku pod choinką znalazłam m.in. "Słownik herezji w Kościele katolickim" autorstwa Herve Massona. Zabrałam się z chęcią za lekturę, ale jak to u mnie w zwyczaju bywa - najpierw obejrzałam książkę.

Słownik ma poręczny kieszonkowy format, zilustrowany jest głównie rycinami i jej pochodnymi, więc tym razem czarno-biała szata graficzna w niczym nie przeszkadzała a wręcz przeciwnie dodawała książce charakteru.

Zdziwiło mnie natomiast przy pierwszym kartkowaniu, że wśród haseł znalazło się miejsce dla wspólnoty Taize...Jakkolwiek wiele można powiedzieć o formacji śp.brata Roger'a, to do herezji ona nie należy. Wróciłam więc do początku i zagłębiłam się we wstęp. I tu znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie dotyczące doboru haseł. Autor mianowicie umieścił w niniejszym opracowaniu wszystko to, co nie należy w 100% do Kościoła katolickiego, czyli pisząc w skrócie - wszystko to, co nie podlega jurysdykcji papieża.

Hasła zostały opracowane starannie i jak rzadko który, ten słownik czyta się z przyjemnością. Masson nie zgłębia się w nużące szczegóły, natomiast przedstawia w rzeczowy sposób doktryny i ich ogólne założenia, tłumacząc jednocześnie w czym Kościół katolicki widzi odstępstwo od przyjętych przez Niego dogmatów.

Jednym słowem - książka godna polecenia. Zwłaszcza, że polski wydawca postarał się o to, aby uzupełnić słownik o herezje, które mogą zainteresować polskiego czytelnika, usuwając przy okazji nagromadzenie francuskich sekt, z którymi rodzimy czytelnik raczej się nie spotkał.
Co w książce najbardziej mnie urzekło?
Rycina przedstawiająca księdza Jana - władcy zaginionego chrześcijańskiego królestwa z XII-wiecznej legendy, która stała się m.in. kanwą dla powieści Umberto Eco "Baudolino", choć to może nie jest najlepszy przykład...:)

czwartek, 1 stycznia 2009

Gry z czytelnikiem - czyli De Santis po raz drugi


Twórczość Pablo De Santisa była już na naszym blogu poruszana przez Violet - ale znalezione pod choinką dwie powieści ["Przekład" oraz "Teatr Pamięci"] tego autora skłoniły mnie do ponownej lektury.
Pisząc wprost- De Santis, a zwłaszcza "Przekład", mnie zachwyca i powala. Autor w doskonały sposób łączy wartką akcję z erudycją i grą z czytelnikiem. Czyni to w sposób inteligenty, bez udowadniania na każdej stronie swej wiedzy przy pomocy odnośników, wtrąceń i przypisów. De Santis zna swą wartość i ta świadomość mu wystarczy.

Akcja "Przekładu" ma miejsce podczas kongresu tłumaczy, zarysowanego przez autora bardziej jako zlot indywiduuów i ekscentryków niż fachowców od grzebania w słownikach. Każdy z uczestników spotkania, odbywającego się gdzieś w zabitej dechami mieścinie, ukrywa jakiś sekret, konflikt albo zadawnione urazy. Pojawiają się pierwsze tajemnicze zgony wśród grupy tłumaczy, którzy wcześniej bardzo interesowali się legendarnym językiem piekieł...

Czy ów język istnieje naprawdę, czy jest tylko wymysłem fantastów? Czy dzieła wspomniane przez De Santisa na kartach jego powieści istnieją naprawdę, czy są literackim zmyśleniem? Czy teorie lingwistyczne głoszone przez bohaterów książki rzeczywiście funkcjonują, czy służą tylko jako wypełniacz do konferencyjnych dialogów?
Po ukończonej lekturze "Przekładu" takich pytań nasuwa się bardzo wiele. A szukając odpowiedzi na nie, można trafić w naprawdę ciekawe rejony - czego wszystkim życzę.

p.s. Obecnie po polsku dostępne są trzy powieści De Satnisa - oprócz wspomnianych powyżej ukazał się jeszcze "Kaligraf Woltera". Na stronie Księgarni Gandalf dawno temu pojawiły się zapowiedzi dwóch kolejnych: "Tajemnice Paryża" oraz "Szept żony Ballena" - rzekomo mają się one ukazać w marcu i listopadzie tego roku. Czekamy!

Długa historia nienawiści


Osoby odwiedzające naszego bloga pewnie zauważyły, że w dziale "Teraz czytam" od kilku miesięcy widniała ta sama pozycja - "Historia antysemityzmu" Leona Poliakova. Cóż, nie jest to książka lekka, łatwa i przyjemna, ale blisko 900-stronicowa, dwutomowa "cegła" wymagająca od czytelnika skupienia, wytrwałości i czasu. Na marginesie dodam, że wydanie polskie to wersja skrócona - na pełny, francuski pierwowzór składały się aż cztery tomy!


Leon Poliakov, zapytany dlaczego zdecydował się na napisanie tej książki odparł: "Chciałem wiedzieć, dlaczego chciano mnie zabić. To była sprawa osobista".
W swoim dziele autor zajmuje się fobiami anty-żydowskimi od czasów starożytnych do Zagłady. Analizuje, jak zmieniały się argumenty antysemitów, jakie wzajemnie wykluczające się tezy stawiali by udowodnić "złe zamiary rasy żydowskiej" i jakie praktyczne skutki ich działania przynosiły.

W pierwszym tomie, zatytułowanym "Epoka Wiary" Poliakov opisuje pierwsze przejawy postaw antyżydowskich u starożytnych Greków i Rzymian, potem zaś [i to jest główna część tego woluminu] przechodzi do konfliktów pomiędzy chrześcijanami a Żydami w średniowieczu. Poddaje dokładnej analizie teologiczne i pseudoteologiczne argumenty jakie stosowano do walki z ludnością wyznania mojżeszowego. Niezwykle ciekawym wątkiem opisywanym przez autora są przykłady postaw żydowskich - wahające się od kontrargumentacji, poprzez obojętność aż do akceptacji i, nierzadko, przyłączania się do prześladowców.
W tomie tym zostały także opisane bariery prawne, które [często ad hoc] tworzono w reakcji na napływ ludności żydowskiej do danego państwa - specjalne oznaczenia ubioru [symbole na ubraniach, stożkowate kapelusze, szarfy], getta.
Czytając te opisy nierzadko łapiemy się na tym, że te praktyki nie są nam obce, już gdzieś o nich czytaliśmy... tak, podczas opisów Holocaustu.

W tomie drugim, "Epoka Nauki", Poliakov przechodzi do czasów nam bliższych. Zaczyna od antysemickich poglądów Woltera, Rousseau, potem opisuje powolną emancypację Żydów w XIX wieku [co oczywiście spowodowało wzrost postaw antyżydowskich, vide sprawa Dreyfussa], by w końcu dotrzeć do XX wieku. Etap od lat 30-ych do "ostatecznego rozwiązania" jest opisany najbardziej pobieżnie. Autor zarysował tylko sytuację w krajach okupowanych przez III Rzeszę i satelickich i skrótowo opisał istniejące wówczas obozy zagłady. Być może uznał, że, w przeciwieństwie do epok wcześniejszych, ten etap dziejów antysemityzmu jest europejskiemu czytelnikowi aż za dobrze znany.

Szkoda tylko, że Poliakov bardzo pobieżnie opisał dzieje Żydów w naszej części kontynentu. Praktycznie jedyne większe fragmenty dotyczące Europy Wschodniej mówią o Rosji [Polska pojawia się zazwyczaj tylko jako część carskiego imperium]. Przy okazji autorowi zdarza się kilka lapsusów, takich jak pomylenie Potopu z powstaniem Chmielnickiego; na szczęście takie wpadki zostały wychwycone i skorygowane przez tłumaczy.

Mimo tych wpadek - dla osób zainteresowanych judaizmem [i posiadających sporo wolnego czasu na lekturę :D] - "Historia antysemityzmu" to rzecz absolutnie obowiązkowa.