piątek, 27 lutego 2009

Średniowieczny śmiech i współczesny seks

"Средневековые французские фарсы"


Tak, wzięło mnie na dobre, bo jak ktoś czyta już po rosyjsku francuskie średniowieczne farsy, to już nie są przelewki:) Czym tu się zachwycać?Humorem?Przecież muszę sama przyznać, że część z tych wesołkowatych tekstów aplikuje grubiańskie poczucie humoru.

Jednak, to co wartościowe, ciekawe broni się nawet po upływie wielu wieków. Dzięki farsom mogłam bliżej przyjrzeć się stosunkom jakie panowały w środowisku mieszczańskim, a tego francuskie teksty były prawdziwą kopalnią!


Janusz Leon Wiśniewski "Arytmie"


W formie przerwy przeczytałam krótki zbiór opowiadań Wiśniewskiego, który parę lat temu zasłynął "Samotnością w sieci". Tego sfilmowanego bestselleru nie czytałam - nie mogłam się jakoś przekonać. Tym razem książka Wiśniewskiego była dodatkiem do "pisma miesięcznego ilustrowanego dla kobiet" Bluszcz i dlatego posłużyła mi za wypełniacz.

"Arytmie" z założenia miały opowiadać o różnych perypetiach miłosnych. Cóż, autorowi pomieszały się słowa miłość i seks. O miłości było naprawdę niewiele, zaś opisy łóżkowych przygód mogłyby posłużyć za straszaka.

Mam nadzieję, że w następnym numerze Bluszcza dodatkiem będzie ciekawsza książka, bo sama gazeta jest warta czegoś lepszego.

niedziela, 22 lutego 2009

Podróż w czasie

Henri Daniel-Rops "Życie codzienne w Palestynie w czasach Chrystusa"
Pamiętacie scenę z "Żywota Briana" - Jezus przemawiający do ludu, i nagle z ostatniego rzędu słychać okrzyk "Głośniej! nic nie słychać!". Pamiętam, że wtedy pomyślałem sobie - hm, ciekawe, czy to naprawdę tak mogło wyglądać.

Książka Daniel-Ropsa odpowiada na to i wiele innych pytań.
Autor, z dokładnością japońskiego turysty, opisuje nam jak wyglądała Palestyna i jej mieszkańcy 2000 lat temu. Jak się ubierali, co czytali, gdzie mieszkali, jakie wykonywali zawody, czy się perfumowali, co i kiedy jedli... Lista zagadnień poruszonych przez Henri Daniel-Ropsa jest niewiarygodnie rozbudowana, a każde z nich opisane jest wnikliwie i przystępnie. Czytając "Życie codzienne" miałem wrażenie, że opisuje ona rzeczywistość znaną Autorowi z autopsji.

Największą wartością tej książki jest uświadomienie czytelnikowi, jak wiele naszych obecnych zwyczajów ma swoje korzenie w izraelskich rytuałach sprzed 20 wieków; dziś wiele z nich stosujemy nie zdając sobie sprawy, co one tak naprawdę oznaczają i jaki przekaz ze sobą niosą.
"Życie codzienne w Palestynie" pozwala nam zrozumieć samych siebie. A także odkrywa przed nami fascynujący świat tradycji, praw i zwyczajów Narodu Wybranego

czwartek, 19 lutego 2009

Richard Coeur de Lion


Regine Pernoud "Ryszard Lwie Serce"


Francuska mediewistka na co dzień zajmowała się historią wielkich kobiet średniowiecza. Jednak badając życie fascynującej Alienor (Eleonory) Akwitańskiej nie mogła się oprzeć chęci opisania barwnej historii ukochanego syna królowej - Ryszarda.

Już współcześni nadadzą królowi przydomek Lwie Serce. Ryszard żył krótko (42 lata), jednakże historią jego życia można by obdzielić życiorysy kilku ludzi.

Richard Coeur de Lion, ledwie objął tron po śmierci ojca - Henryka II - udał się wraz z Filipem II Augustem (królem Francji) na odsiecz do Ziemii Świętej. Tam wsławił się ponadprzeciętnymi umiejętnościami strategicznymi i wielką rozwagą. Po dwóch latach wracając z wyprawy krzyżowej (Filip wrócił wcześniej wymawiając się złym zdrowiem) Ryszard został uwięziony w Austrii. Wykupiony dzięki narodowej zrzucie wrócił i zaczął odbierać z mieczem w dłoni swoje włości zagarnięte przez Filipa. Król Francji nie tylko rozsiewał o nim oczerniające plotki, które rozeszły się po całej Europie i Bliskim Wschodzie, również usilnie starał się, aby pobyt króla Anglii w więzieniu uczynić jak najdłuższym i możliwie uciążliwym.

Do dziś Ryszard Lwie Serce budzi naszą sympatię, a wokół jego postaci narosło niemało legend, jak na przykład ta pochodząca za świata arabskiego, gdzie wierzono, że król po śmierci stał się złym duchem i straszono nim niegrzeczne dzieci.

Dlaczego żył tak krótko?

Zbłąkana strzała wypuszczona z kuszy ugodziła króla w ramię i wdało się zakażenie. Ryszard prosił, aby nie tylko oszczędzić niefortunnego kusznika, ale i kazał mu wypłacić sporą sumę za trafny strzał. Niestety jego prośby nie usłuchano - po śmierci króla kusznika obdarto ze skóry...

Czy Ryszard był postacią wyłącznie pozytywną? Na pewno nie. Miał na swoim sumieniu wiele grzechów, ale kajał się, publicznie do nich przyznawał, żałował i, co najważniejsze, naprawiał swoje błędy!
Ten król zawsze budził we mnie intuicyjną sympatię. Po lekturze książki Pernoud intiucja zamieniła sie w przkonanie:)
A swoją drogą po wciągającej pracy Francuski zaciekawiła mnie postać Alienor...trzeba będzie kiedyś do niej wrócić.

wtorek, 17 lutego 2009

Montjoie!



Joseph Bedier (opr.) "Pieśń o Rolandzie"

Tak, ostatnio bardzo mocno wzięło mnie na średniowiecze:) Pomiędzy lekturą opracowań popularno-naukowych znajduję trochę czasu na powrót do źródeł.
"Pieśń o Rolandzie" czytałam dość dawno i tylko we fragmencie, w pamięci nieiwiele mi się ostało. Dlatego celem przypomnienia zabrałam się za tą krótką lekturę.
Można wiele jej dziś zarzucić: od naiwnej akcji do dziwnej, ale na pewno nie bohaterskiej, postawy tytułowego bohatera. Po co więc czytać takie książki? Bo to są źródła, z których wielu artystów czerpało motywy, a bez znajomości źródeł są one potem nieczytelne. I chociażby dlatego, bo dla mnie jest tam cała kopalnia wiedzy i dobrego humoru, bo trudno dziś się nie uśmiechnąć, gdy czyta się jak Roland umiera przez sześć części i jeszcze się podnosi, jesze raz pochwyci swój miecz Durendal, jeszcze zakrzyknie hasło bojowe Franków Montjoie! i już niby umarł, ale jeszcze musi wykonać kilka czynności, by zginać jak na rycerza przystało:)

poniedziałek, 16 lutego 2009

Czekają na przeczytanie...

Poniżej plon wizyty w pobliskiej bibliotece połączony z małym zakupem na allegro.
Recenzje już wkrótce!

niedziela, 15 lutego 2009

Diabelskie paski


Michel Pastoureau "Diabelska materia. Historia pasków i tkanin w paski"

Za mną ostatnia z przetłumaczonych na język polski prac Pastoureau. Kto wypełni tę pustkę? Jeszcze się zastanawiam. Co do "Diabelskiej materii" nie zawiodłam się i jej autor nadal będzie jak dla mnie dzierżył palmę pierszeństwa.


"Diabelska materia" to bardzo krótka, ale jakże intrygująca, analiza tkanin w paski. Temat został potraktowany przekrojowo od średniowiecza do czasów współczesnych. Pastoureau nie wyczerpuje tematu, bo nie da się zebrać wszystkiego, co ma pasiastą strukturę, ale znów stawia wiele pytań, zahaczając wiele dziedzin naraz.


Najbardziej urzekł mnie tym razem fragment metatekstu. Mianowicie w dwóch następujących po sobie przypisach autor opisuje spostrzeżenia dotyczące firmy Signal, która jako pierwsza wyprodukowała pastę do zębów z paseczkami. Pastoureau rozbroił mnie historyjką o "masakrowaniu tubki w celu zrozumienia mechanizmu", przyznając, że do dziś go nie pojmuje /ja też - coś nas łączy/ :) Natomiast w drugim razem zastrzega, iż firma Signal go nie sponsoruje, ale gdyby chciała coś dorzucić na cele badań...:)


Lektura była czystą przyjemnością i wiem jedno, że jeśli tylko pojawi się na polskim rynku tłumaczenie jakiejś kolejnej pracy mistrza Pastoureau - kupuję w ciemno!

piątek, 13 lutego 2009

Write, minstrel, write! *



Michel Pastoureau "Średniowieczna gra symboli"





Po zeszłorocznej lekturze "Życia codziennego we Francji i Anglii w czasach rycerzy Okrągłego Stołu (XII-XIII wiek)" nabrałam ochoty na pozostałe prace francuskiego mediewisty. "Średniowieczna gra symboli" jest drugą wydaną po polsku pracą Pastoureau. Trudno pisać o tej książce, bo przez 9 dni niespiesznie smakowałam ją, z każdym dniem coraz bardziej bojąc się nieuchronnego końca. "Średniowieczna gra symboli" to istny mediewistyczny klejnot! Nie przesadzam. Dotychczas przeczytałam sporo prac o średniowieczu i byłam przekonana, że nie wiele jest mnie w stanie zaskoczyć w tej tematyce. Jakże się myliłam!!! Chyba byłam, jak to mówi Sikora w kabarecie Adin "ślepa, bez oczu". Na KAŻDEJ stronie autor zaskakiwał mnie czymś nowym, ciekawym, wartym dalszych poszukiwań.


Michel Pastoureau - od kilku dni mój idol - to człowiek niebywałej wiedzy i skromności zarazem. Do swoich prac odsyła w przypisach niechętnie i zawsze wymienia je na końcu, po pracach innych autorów; podaje w przypisach opracowania naukowców, z których zdaniem się nie zgadza, ale je szanuje; jednak, co najważniejsze, podaje od kogo zasięgnął daną informację jeśli nie trafił na nią sam! Tak uczciwej postawy nie spotyka się wśród naukowców. Świadczy to moim zdaniem o wielkim formacie autora.


Pastoureau nie ogranicza swych badań do średniowiecza, poszerza horyzonty i namawia do tego czytelnika, wskazując pola do analizy w ogromnej liczbie dziedzin.


O wyjątkowości autora świadczy także jego podejście do "Ivanhoe" Waltera Scotta. Opisując pokrótce ten utwór, Pastoureau przytacza również zasłużone negatywne opinie krytyków, którzy wytykali Scottowi rozmaite anachronizmy. Jednak w ostatecznym rozrachunku francuski mediewista nie potępia lektury "Ivanhoe", przyznając się, że ekranizacja powieści (nomen omen również potępiana przez krytyków filmowych) przyczyniła się do rozbudzenia w powojennym pokoleniu zainteresowania średniowieczem. Przytacza tu swój przykład i Jacques'a le Goffa.


Ta duża doza tolerancji ukazuje po raz wtóry ludzką twarz naukowca, który kieruje się w swoich badaniach zasadą Marca Blocha, że "Historia to nie tylko to, co kiedyś było, to również to, co z tego zrobiono".


Moja siostra cioteczna kiedyś ukuła określenie miłość fonetyczna (dotyczyło ono wykładowcy, który władał piękną angielszczyzną), idąc tym tropem Pastoureau to moja miłość mediewistyczna:)


"Średniowieczna gra symboli" była książką, którą specjalnie czytałam bardzo wolno, wracając do każdego ominiętego w zamyśleniu zdania.


Po takiej lekturze aż strach brać się za kolejną, bo mało która wytrzyma porównanie (dlatego teraz na moment sięgnę do zachwalanego przez Insidera - Rylskiego).


W Polsce dotychczas ukazały się trzy przetłumaczone prace Michela Pastoureau: wspomniane "Życie codzienne we Francji i Anglii w czasach rycerzy Okrągłego Stołu (XII-XIII wiek)", opisywana "Średniowieczna gra symboli" i "Diabelska materia. Historia pasków i tkanin w paski", która czeka na półce na swoją kolej.


Nie rozumiem dlaczego tak mało wydaje się z bogatego i wartościowego dorobku Pastoureau. Jeśli nie jest to kwestią praw, lub innych przeszkód technicznych, to nie pojmuję polityki wydawniczej. Dobrze, że Oficyna Naukowa wydała chociaż "Średniowieczną grę..." i "Diabelską materię...", ale co z pracami o historii kolorów, heraldyce, cyklu arturiańskim? Będę musiała chyba odświeżyć swój francuski i czytać w oryginale, tylko czy wystarczy on na przeczytanie prac Pastoureau?

Na ilustracji: karta "Codex Manesse" opisywanego przez Pastoureau



*100 punktów dla tego, kto zgadnie co parafrazuje tytuł:)

niedziela, 8 lutego 2009

Śniadanie mistrzów


Eustachy Rylski "Po śniadaniu"
Często zapominamy o tym, że pisarze to także czytelnicy - mający swoich ulubionych twórców, lektury, książkowe zachwyty. I dopiero takie książki jak "Po śniadaniu" uświadamiają nam, że ich styl, stosunek do literatury, sposób narracji nie wzięły się z niczego, tylko są efektem godzin spędzonych nad powieściami swych poprzedników.

Eustachy Rylski, jeden z najlepszych współczesnych polskich pisarzy, w króciutkim "Po śniadaniu" przedstawia nam sylwetki siedmiu ważnych dla siebie twórców: Hemingwaya, Turgieniewa, Camusa, Błoka, Malraux, Iwaszkiewicza oraz Trumana Capote. Opisuje ich tak, jak często charakteryzujemy kumpli z lat młodości - z mieszaniną zachwytu, tęsknoty za dreszczem przyjaźni ale też i z dystansem i pewną zgryźliwością. Rylski wie, że pewne lektury się zestarzały, że męskość Hemingwaya dziś bardziej śmieszy niż fascynuje, że świat Trumana Capote bezpowrotnie przepadł, ale zdaje sobie sprawę, że to właśnie oni i ich książki ukształtowały jego pisarstwo.

I za to jest im wdzięczny. A wraz z nim - wdzięczni jesteśmy i my, odbiorcy doskonałych powieści Rylskiego.

I nawet jeśli pewne fragmenty "Po śniadaniu" odstają in minus od reszty (vide rozdział poświęcony Malraux) nie zmienia to mojego odbioru całości. To lektura obowiązkowa!

A Wy, drodzy Czytelnicy, jakich pisarzy umieścilibyście w swojej wersji "Śniadania"?

środa, 4 lutego 2009

Polsko-rosyjskie rozczarowanie...


Dimitrij Srielnikoff "Ruski miesiąc"

Bardzo nie lubię nie czytać książek do końca, a ostatnimi czasy zdarza mi się to dość często. Tak rzecz się miała i tym razem.

Znany m.in. z telewizyjnego programu "Europa da się lubić" i Trójkowych audycji rosyjski poeta i prozaik nigdy nie zaskarbił sobie mojej sympatii, choć jak można zauważyć jestem bardziej rusofilem niż rusofobem. Próbowałam więc zmienić swój pogląd o Strielnikoffie sięgając po jego książkę. Niestety lektura tylko ugruntowała moje negatywne zdanie o autorze.

"Ruski miesiąc" z założenia miał być humorystycznym opowiadaniem, obnażającym polskie i rosyjskie przywary. Dlatego jeszcze wczoraj po ukończeniu "Drakuli" zanurzyłam się w historii dwóch Rosjan, którzy mieszkając w Polsce przechodzą urzędniczą gehennę chcą ożenić się z Polkami. Zanurzyłam się, ale szybko wypłynęłam na powierzchnię, by złapać oddech.

Nierówny styl i nierzadkie rusycyzmy chętnie zrzuciłabym na karb tego, iż Strielnikoff pisał w obcym sobie języku, ale treść nie jest warta tych usprawiedliwień. Książka zamiast obalać stereotypy utwierdza je i powołuje do życia nowe. Autor drażnił mnie w równym stopniu opisując Rosjan i Polaków, prawosławnych i katolików.W jego sądach jest wiele uproszczeń, w które wkradają się błędy, za którymi Strielnikoff zacięcie podąża tworząc i utrwalając fałszywe obiegowe opinie o naszych narodach i wyznaniach.

Kiedy stwierdziłam, że mam dość i dalej nie będę czytać? Przebrnęłam przez 1/3 książki, ale niewybredne dowcipy odebrały mi resztę chęci do dalszej lektury.

Nie lubię nie kończyć książek, ale ponadto nie lubię tracić swojego czasu , który mogę wykorzystać na wartościowsze i ciekawsze lektury.

I jak tu nie zwracać się ku wypróbowanym autorom?

wtorek, 3 lutego 2009

Kino bezpośrednie


Mirosław Przylipiak "Kino bezpośrednie 1960-1963"

Tak się złożyło, że niemalże jednocześnie umieszczamy z Violet swoje wpisy - więc przy okazji zachęcam do przeczytania jej postu poświęconego postaci Vlada, zwanego Drakulą.

Tematyka mojej lektury jest zdecydowanie mniej krwawa.

Z autorem książki, p. Mirosławem Przylipiakiem, miałem przyjemność spotkać się osobiście; a ściślej rzecz ujmując uczestniczyłem w jego zajęciach na Uniwersytecie Gdańskim poświęconym różnym [zawsze ciekawym] nurtom w światowej kinematografii. Najpierw wykład pełen anegdot i ciekawych nawiązań, potem seans filmowy i nocne debaty...

Mimo wszystko do lektury "Kina bezpośredniego" podszedłem z lekką obawą. Dlaczego? Otóż nie widziałem żadnego z opisanych w niej filmów! Nie mogłem więc skonfrontować lektury z własnymi odczuciami, musiałem całkowicie zawierzyć słowu pisanemu.

Jak zatem wypadło moje czytanie o oglądaniu?

REWELACYJNIE! Przylipiak zdaje sobie sprawę, że mało który z jego czytelników miał okazję zapoznać się z opisywanymi dziełami, pisze więc plastycznie i obrazowo, byśmy wyobraźnią mogli nadrobić "pewne braki" w swej filmowej edukacji.

"Kino bezpośrednie" opisuje nurt, który wykrystalizował się w amerykańskim filmie dokumentalnym w latach 60-ych XX wieku- jego przedstawiciele odrzucili propagandową narrację, studyjne plenery i wystylizowane ujęcia na rzecz obiektywnego, naturalnego filmowania; nie chcieli komentować rzeczywistości, chcieli ją rejestrować tak, by widz mógł sobie sam wyrobić zdanie na dany temat.Założenia twórców filmów "bezpośrednich" wówczas były rewolucyjne. Dziś są dla nas oczywistością, ale to tylko stanowi dowód na to, jak głęboko idee pp. Drewa, Leacocka, Pennebakera i s-ki zakorzeniły się w dzisiejszym dokumencie i w mentalności współczesnego widza.
Przylipiak nie tylko doskonale opisuje założenia ruchu, ale także z zacięciem opisuje niekonsekwencje jego członków, ich ukłony w stronę dokumentu tradycyjnego, ustępstwa na rzecz klasycznej formy i nieortodoksyjne podejście do własnych haseł.
Książka opisuje pierwszy ["pionierski"] okres w historii nurtu.

Teraz zaczynam szukać tomu opisującego lata późniejsze.

Historia pewnego wampira(?)



Matei Cazacu "Drakula"

Po zeszłorocznej lekturze "Historyka" Elizabeth Kostovy czułam pewien niedosyt wiedzy, który przeszkadzał mi w czytaniu tej książki. Moja znajomość dziejów Rumunii i jej stosunków z tureckim agresorem była gorzej niż znikoma...Oczywiście niektóre nazwiska autentycznych postaci obiły mi się o uszy, ale tylko obiły i nic więcej.

Po "Drakulę" Matei Cazacu sięgnęłam z chęci poznania prawdziwego Włada Palownika. I dobrze trafiłam! Autor 90% książki poświęcił życiu Drakuli, próbując zarazem je odmitologizować, jednocześnie nie wybielając postaci. Cazacu nie zaprzecza, że był to niespotykany okrutnik, który znęcał się zwłaszcza nad kobietami w ciąży i niemowlętami, ale jednocześnie stara się pokazać motywy jego działań. Oczywiście ich bilans i tak wychodzi in minus, a Palownik nie staje się w świetle badań sympatycznym, lecz źle ocenionym rzez historię wojewodą. Trzeba przy tym oddać sprawiedliwość autorowi, że przekopał się przez wiele źródeł porównując je i wnikliwie analizując.

Dzięki Cazacu można także spojrzeć na historię Polski z całkiem nowej perspektywy. Zwłaszcza bitwa pod Warną 1444 roku, w której swój udział zadeklarował lecz się nie stawił ojciec Palownika, też Wład Drakul(bo tak brzmi podstawowa forma tego przydomka), jawi się w nowych barwach.

Historyczny obraz Włada Drakuli(syna) stanowi znakomitą większość pracy Cazacu. Resztę miejsca autor poświęcił zwięzłej, ale treściwej analizie tego, co po latach i wiekach literatura oraz film zrobiły z wizerunkiem krwawego Wołocha. Cały rozdział o powieści Brama Stokera zasługuje na szczególne wyróżnienie!

Dla mnie swoistą wisienką na torcie była zamieszczona w "Drakuli" analiza staroruskiego tekstu "Сказания о Дракуле воеводе", którego autorstwo przypisuje się rosyjskiemu ambasadorowi Fiodorowi Kuricynowi. Jemu to Iwan III Groźny miał rozkazać spisanie historii Włada. Cazacu dopatruje się w staroruskim tekście przyczyn-impulsów do konkretnych działań cara. Wysuwa także hipotezę jakoby Kuricyn po wstąpieniu do zakonu przyjął imię Filoteusz i stał się autorem teorii Moskwy jako Trzeciego Rzymu.

Na szczególną uwagę zasługuje tłumacz książki, który w niejednym fragmencie poprawia autora i objaśnia na polskich przykładach myśli Cazacu.

Książka naprawdę jest godna polecenia, gdyż właściwie znalazłam tylko jeden jej minus - przypisy umieszczono na końcu książki, co utrudnia ich równoległą lekturę, a są tego warte.