środa, 31 grudnia 2008

Szczęśliwego Nowego Roku:)


Jorge Blaschke "Tajemnice średniowiecza. Sekretna historia zakonów"


To ostatnia (54!) książka, jaką udało mi się przeczytać w mijającym 2008 roku. Piękna szata graficzna okładki przyciąga oko, a twarda oprawa i szyte strony utwierdzają potencjalnego czytelnika, że po książkę warto sięgnąć.

Schody zaczynają się po pierwszym przekartkowaniu - wszystkie ilustracje są czarno-białe...Fakt, że nie szata zdobi człowieka, ale ilustracje książkę i owszem.

A jak z treścią?bo przecież ona jest jednak najważniejsza. Niestety nie mam dobrych wiadomości. Jorge Blaschke dał nam do rąk opracowanie nie popularno-naukowe, lecz popularno-popularne. Brak tu jakichkolwiek odsyłaczy do źródeł, przypisów, a umieszczona na końcu książki bibliografia jest skąpa i w większości niedostępna dla polskiego czytelnika, bo są to hiszpańskojęzyczne wydania.

Sama treść ma daleko do tytułowej sekretnej historii. Mamy za to dużo zebranych dość chaotycznie informacji, które posiada chyba każdy, kto choć trochę interesuje się średniowieczem. Mogę jedynie polecić dla odświeżenia wiadomości trzynaście stron rozdziału dotyczącego magii.

Co dziwi, to podejście autora do epoki. Gdybym przeczytała tylko tą jedną książkę, to pomyślałabym, że na średniowiecze składały się wyłącznie choroby, chciwość i ponure klasztory, w których zakonnicy albo popadali w dewocję, albo karmili się lubieżnymi myślami i czynami.

Odnoszę wrażenie, że Blaschke nie lubi epoki, którą opisuje.

Wrócę jeszcze do ilustracji. Nie dość, że są czarno-białe, to brak gdziekolwiek informacji o źródłach ich pochodzenia, a odautorskie podpisy są nieraz zupełnie nieadekwatne. Pod obrazem, na którym przedstawiono starotestamentową walkę Jakuba z aniołem widnieje podpis: Pustynia była idealnym miejscem do naśladowania Chrystusa i walki z pokusami. Po pierwsze Jakub walczył nie z pokusą, ale z aniołem chcąc wymusić Boże błogosławieństwo, a po drugie nie była to pustynia, bo scena rozgrywała się nad potokiem Jabbok. Autor wykorzystał też dwukrotnie tą samą miniaturę raz podpisując: grupa zakonników oglądających księgę, a drugi raz: śpiewający mnisi...

I jeszcze korekta - podpisały się pod nią dwie panie, a literówek i błędów tłumaczenia(część tekstu po prostu nie brzmi dobrze po polsku) jest tyle, że aż wstyd. Jest to niestety niedbałość, która in minus wyróżnia publikacje ostatnich lat.


To tyle o tegorocznych książkach.


Czego mogę życzyć na 2009 rok?


Dużo czasu na lekturę i trafnych wyborów!

wtorek, 23 grudnia 2008

niedziela, 21 grudnia 2008

Rodzina, rodzina, rodzina, ach, rodzina!


Tak kiedyś śpiewali Starsi Panowie Dwaj, o tym, że rodzina nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej nie ma to człowiek jest samotny jak pies. Tą samą maksymą posługuje się znany aktor filmu i teatru - Jerzy Stuhr, który zebrał historię swojej rodziny i opisał w niedawno wydanej książce "Stuhrowie. Historie rodzinne".

Pierwsze co rzuca się w oczy - to dobra poligrafia. Wydawnictwo aż miło trzyma się w rękach. A sama opowieść? Bardzo ciekawa, napisana ze swadą, potoczyście i intrygująco. Trzeba przyznać, że takiego udokumentowania historii rodzinnej, oraz tylu rodzinnych pamiątek można tylko panu Stuhrowi pozazdrościć. Oczywiście, fakt posiadania dokumentów i cennych, nie tylko ze względów sentymentalnych, bibelotów wynika z tego, iż rodzina Stuhrów od kilku pokoleń obracała się w wyższych sferach, a przynajmniej środowisku kupieckim Krakowa. Jednak pielęgnowane przez kolejne pokolenia pamiątki świadczą także o dużej świadomości przynależenia do rodu.

Jerzy Stuhr zamieścił swojej książce nie tylko historie prawdziwe i domniemane, ale znalazło się tu miejsce na coś więcej, co wyróżnia jego opowiadanie o rodzinie, jakich teraz wiele ukazuje się na naszym rynku. Mianowicie w "Stuhrach" znajdziemy również przemyślenia, które może nie odkrywają Ameryki, ale są bardzo trafne. Spojrzenie seniora rodziny na jej wartość tchnie doświadczeniem nagromadzonym przez lata pracy poza domem. Jednak jak pisze Autor - dopiero gdy otrzymał tytuł honoris causa Uniwersytetu Śląskiego, zrozumiał, że właśnie "przełożenie naszych sukcesów na radość, jaką sprawiamy najbliższym, tworzy prawdziwą wartość naszych osiągnięć". Piękne i niosące wiele prawdy w sobie słowa człowieka, który swojego medialnego sukcesu nie okupił szczęściem rodzinnym. Umiejętność docenienia wartości swojej żony(tej samej od 37 lat!), swoich dzieci, rodziny jest tym bardziej cenna, że tak rzadko spotykana w kręgu artystów.

czwartek, 18 grudnia 2008

Pan Marek


Kto z nas nie słuchał Listy Przebojów Programu Trzeciego? No, ja wiem, że są tacy, ale proszę się nie przyznawać:) Mam tyle lat co lista, więc nie mogłam jej słuchać od początku, ale jest ze mną tak długo, że nie umiem określić od kiedy dokładnie. Od początku do zeszłego roku prowadził ją Pan Marek Niedźwiecki - człowiek wprost proporcjonalnie skromny do zasobu posiadanej przez niego wiedzy o muzyce. Człowiek o bardzo wysokiej kulturze osobistej, posiadacz ujmującego humoru i ciepłego głosu.

Pan Marek to nie tylko Lista, którą teraz prowadzi radiu Złote Przeboje(choć ta jest nieco inna, bo kontynuacja trójkowej listy przypadła w schedzie Piotrowi Baronowi z porannych audycji), ale głównie jej poświęcona jest książka. Jest to druga część obejmująca lata 1994-2006, pierwsza część jest praktycznie nie do zdobycia...a SZKODA!!!

Napisałam, że książka jest głównie o Liście - tak się wydaje na pierwszy rzut oka, bo większość miejsca zajmują zestawienia. Jadnak najbardziej pasjonujące są komentarze Autora. Dotyczą w 99% muzyki i to nie tylko tej z Listy, jest tu duża dawka muzyki powszechnie mało lub w ogóle nie znanej. Czytałam tą książkę po raz drugi i z przyjemnością stwierdziłam, że po półtora roku było znacznie mniej nic nie mówiących mi nazwisk!

Książka ma tylko dwa minusy(?). Po pierwsze - po przeczytaniu zostaje niedosyt i chciałoby się jeszcze, ale to może zastąpić po części blog Pana Marka. Po drugie - człowiek zaraża się pasją zbierania płyt i efekt jest taki, iż pomimo solennych zapewnień, że do końca grudnia już żadnych zakupów na Allegro, jednak wchodzi i kupuje...a już myślałam, że jestem "czysta" i mnie ten nałóg już nie dotyczy...


Dla tych, co lubią poczytać ciekawe wpisy o muzyce i nie tylko:

wtorek, 16 grudnia 2008

Nostalgia

"Krok po kroczku idą święta" - a, jak wiadomo, jednym z najlepszym prezentów jest książka.
Szał prezentowy skłonił mnie do refleksji, na temat miejsc i sposobów kupowania świątecznych woluminów.
Jeszcze kilka lat temu wszystko było proste; szliśmy do księgarni na rogu, patrzyliśmy "co jest" i kupowalismy tom sprawiający najlepsze wrażenie.
Jeśli zaś osobę dla której szukaliśmy prezentu znaliśmy dobrze nierzadko poszukiwania przenosiły się w tajemniczy rejon antykwariatów i niewielkich, specjalistycznych księgarenek, gdzie za godziwe pieniądze można było kupić prawdziwe książkowe perły.
Stare dobre czasy...
Ze smutkiem przyznaję, że już nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w antykwariacie. A przecież jeszcze nie tak dawno byłem stałym bywalcem tego typu miejsc: "Po schodkach" w Sopocie, przydworcowa we Wrzeszczu, zawalony aż po sam sufit punkcik w Elblągu.
Z tymi miejscami wiążą się wspomnienia długaśnych wypraw w deszczu, z dreszczykiem emocji; przedzieranie się przez zakurzone woluminy w poszukiwaniu "czegoś" - a i tak kupowało się jakąś inną książke która raczyła nam wpaść w ręce w międzyczasie. I, nierzadko, był to początek fascynującej literackiej znajomości.
Hm, a teraz?
Jeśli już zachodzę to tradycyjnej księgarni, to najczęściej jest to empik [a prawdę mowiąc i on przegrywa ze swym internetowym wcieleniem], gdzie w rytmie popowych dźwięków i zapachu kiepskiej kawy w papierowym kubeczku przeglądam listy bestsellerów w kolorowych okładkach. Wybór spory, ale samo kupowanie jest jakieś takie "odmagicznione", pozbawione dreszczu emocji; Weź, kup, przeczytaj, zapomnij.
Rarytasów i staroci szukam na allegro - szybko, czasem tanio [zwłaszcza jesli ktoś nie wie, co sprzedaje :D], dosyć łatwo można znaleźć tom poszukiwany od lat... ale jak tu trafić na nieznane arcydzieło, zapodziane gdzieś na zakurzonych półkach. Jak w ogóle porównać sterylne, zdigitalizowane przeszukiwanie zasobów z ekscytującym szperaniem wśród kurzu i zapachu starego papieru [no dobra, za tym kurzem to aż tak bardzo nie tęsknię].
Tęsknię za starymi, niespiesznymi wędrówkami po tradycyjnych księganiarniach; bez "łupanki" w tle, stoisk ze sprzętem do karaoke i popcornem na podłodze. Za książką w ręku, a nie na ekranie monitora. Za treścią przed oczami, a nie w uszach.
Hm, co te Święta robią z człowiekiem. Nawet takiego zatwardziałego zwolennika nowoczesności i gadżetów sprowadzają na drogę nostalgii. kto wie, może w ramach postanowień noworocznych wprowadzę sobie do kalendarza Dzień Starej Dobrej Księgarni?

sobota, 13 grudnia 2008

Wciągające słuchanie o pewnym egzorcyście

Niedawno pisałem o audiobookach - i mój własny wpis zachęcił mnie, by przetestować sklep z książkami do słuchania [audioteka.pl]. Z radością przyznaję, że zarówno kupiona tam książka jak i sam proces kupowania na audiotece oceniam jak najbardziej pozytywnie.

Ale zajmijmy się najważniejszym - czyli książką.

Mój wybór padł na "Kroniki Jakuba Wędrowycza" Andrzeja Pilipiuka.
Jest to zbiór opowiadań, których tytułowy bohater to "egzorcysta-
amator, pasożyt społeczny", a do tego alkoholik, abnegat...
Trudno o tej postaci powiedzieć coś pozytywnego - lecz mimo to
autor: Andrzej Pilipiuk
tytuł: "Kroniki Jakuba Wędrowycza"
czyta: Grzegorz Pawlak
czas: 6 godz. 55 min.

wiecej...
Jakub W. bez większego trudu podbija serce czytelnika. Czarny humor autora, niejednoznaczne postaci wnikliwie charakteryzowane za pomocą kilku trafnych określeń (stuletni kozak, cała plejada alkoholowych widm, biznesmen zwalczający duchy w swej fabryce, mówiące zwierzęta...], świat pełen tajemnic niedostępnych dla zwykłych śmiertelników - wszystko to wciąga czytelnika/słuchacza bez reszty.
Oczywiście, jak większość zbiorów opowiadań także i "Kroniki" mają słabsze momenty. Niektóre opowiadania sprawiają wrażenie, jakby nagromadzono w nich wszystkie alkoholowe, kryminalne i spirytystyczne elementy jakie tylko przyszły autorowi do głowy w momencie ich pisania.
Nie zmienia to jednak faktu, że jako całość książka broni się znakomicie. Akcja wciąga, czytelnik/słuchacz co chwilę łapie się na tym, że dopinguje wiekowego Jakuba w jego walce i wybacza mu wszystkie wpadki. Każde opowiadanie to porządna dawka niezłej literatury, humoru i analizy różnych warstw społecznych; jeśli chodzi o ten ostatni element, to Andrzej Pilipiuk nawet nie ukrywa, że bliżej mu do "wsiunów" z Wojsławic niż "japiszonów" z Warszawki.
Zaś sam Jakub Wędrowycz niewątpliwie stanowi jedną z najlepiej napisanych i wyrazistych postaci polskiej literatury współczesnej. Mimo wszystkich wad swego ciężkiego charakteru.
W wersji audio dodatkową zachętę stanowi naprawdę genialne odczytanie w wykonaniu Grzegorza Pawlaka - to naprawdę arcydzieło, majstersztyk i klasa sama w sobie. Tak naprawdę p. Grzegorz Pawlak nie czyta tej książki; on nawet nie odgrywa napisanych ról. On po prostu JEST każdą z postaci!
Aż chce się słuchać!


piątek, 12 grudnia 2008

Koniec roku za pasem



Świąteczną krzątaninę da się odczuć nawet na naszym blogu - im bliżej Świąt, tym mniej czasu na wpisy. Prezenty prawie wszystkie stoją zapakowane i gotowe do rozdania, czas zastanowić się nad wigilijnym menu, tzn. nie zamierzam wprowadzać jakiś rewelacji, po prostu nie uda mi się zrobić wszystkiego, więc pozostaje dokonać wyboru. A z potrawami, to trochę jak z książkami - trudno się zdecydować, bo czasami nawet najlepsza i najbardziej tradycyjna receptura może zawieść i ryba będzie niezjadliwa, a książka - nudna.


Oczywiście można trzymać się sprawdzonych przepisów i czytać po raz drugi te same książki, ale to też nie daje gwarancji, że będzie nam równie dobrze smakowało, jak za pierwszym razem.


Do czego chciałabym więc sięgnąć jeszcze raz i zaryzykować?


Mam takie dwa typy: Arturo Pereza-Reverte "Fechtmistrz" i Aleksego Tołstoja "Piotr Pierwszy". Ta druga pozycja już stoi na regale, tym razem pokusiłam się o oryginał, i czeka...na co? na dużą dawkę wolnego czasu, czyli na kiedyś.


A czego w tym roku chciałabym skosztować po raz pierwszy?


Właściwie myślę nad dwoma tematami. Pierwszy to oczywiście średniowiecze:) Chętnie sięgnęłabym do "Mroków średniowiecza" Putka, "Średniowiecznej gry symboli" Pastoureau (tak, tego od genialnego opracowania o czasach Rycerzy Okrągłego Stołu), do "Pieśni o Nibelungach" i "Życia codziennego w czasach trubadurów"Duhamel-Amado(lub z tej samej serii "Życia codziennego w zamkach nad Loarą"Cloulas, "Życia codziennego w czasach Joanny D'Arc"Defourneaux wydawnictwa Moderski i S-ka).

A poza średniowieczem nęci mnie znów klasyka "Trzech muszkieterów" Dumasa, "Idiota" Dostojewskiego i "Listy starego diabła do młodego" C.S.Lewisa.


Co uda mi się z tej listy przeczytać, co zostawi po sobie niedosyt, a co absmak - zobaczymy, trzeba najpierw spróbować. A próbować warto!

niedziela, 7 grudnia 2008

Każdy ma jakiegoś bzika...

Większość europejskich kultur posiada swój epos, który stanowi ich oporę, ważną wytyczną dla określenia i podtrzymywania tożsamości narodowej.

Mnie od jakiegoś czasu fascynuje "Kalevala". Przez ten czas udało mi się zebrać o niej garść informacji, które być może zainteresują także i Was. Celowo pomijam oczywistości i staram się szybko przejść od ogólników do ciekawostek.


Pierwsze wydanie zebranych przez Eliasa Lonnrota fińsko-karelskich pieśni ukazało się w 1835 roku. Następnie tekst został kilka razy przeredagowany i wydany ponownie po 14 latach. Na tej wersji opiera się tekst, który dotarł do naszych czasów. Same runy pochodzą podobno nawet sprzed 3000 lat!


O czym jest "Kalevala"?

Epos opowiada o początkach świata, o wielkim szamanie Vainamoinenie i jego bracie kowalu Ilamrinenie, o Pohjoli i o Sampo(na którego temat do dziś się spekuluje, bo do końca nie wiadomo czym był; dotychczas pojawiło się wiele teorii, jedne mówią o młynku, instrumencie muzycznym, czy smoku, inne zaś o tęczy, skrzyni, albo Graalu...).

Na kartach eposu znajdziemy miłość, nienawiść, zdradę, gniew i radość.


"Kalevala" wpierw śpiewana, następnie spisana dała impuls dla rozwoju sztuki narodowej. W 1891 roku rozpisano konkurs na ilustracje do książki. Laureatem został Akseli Gallen-Kallela, który stworzył dziś już kanoniczne wizerunki bohaterów "Kalevali".

Fiński epos przetłumaczono na 51 języków, choć nie wszystkie tłumaczenia ukazały się drukiem. Najwcześniej zaś ukazał się przekład na język szwedzki. My zawdzięczamy polską wersję Janinie Porazińskiej (skrócona wersja dla dzieci), Józefowi Ozdze-Michalskiemu i Jerzemu Litwiniukowi(przekłady poetyckie).
W 1992 roku dzięki pisarzowi i rysownikowi Mauri Kunassowi ukazała się "Psia Kalevala" - wersja dla fińskich dzieci, w której bohaterów ludzkich zastępują psy.


Do dziś "Kalevala" stanowi ważne źródło inspiracji. Z eposu czerpią nazewnictwo dzielnice miast, ulice, przedsiębiorstwa i produkty.


Nie wiem, czy udało mi się przekonać, że warto do niej sięgnąć. Jak dla mnie, a czytałam "Kalevalę" trzy razy - warto chociaż spróbować, zwłaszcza w tłumaczeniu Litwiniuka.


Jeśli chcecie więcej poczytać o fińskim eposie polecam stronę:

piątek, 5 grudnia 2008

Nowe wcielenia książek - za i przeciw

Książka się rozwija - taki tytuł nosiła książka Z.Arcta, którą swego czasu opisywała Violet.
Ów rozwój ksiażki zaszedł dalej, niż pan Arct [i inni] mógł przypuszczać - dziś określeniu "książka" często towarzyszą przedrostki "audio-", "e-" i inne.
Dla jednych zmiany towarzyszące czytelnictwu są rewolucyjnym błogosławieństwem, dla innych totalnym nieporozumieniem... ja stoję w rozkroku i się waham.
Z jednej strony - uwielbiam towarzyszący lekturze zapach druku, papieru, fizyczną obecność książki. No i ten wspaniały widok półek zastawionych woluminami.
Ale... tradycyjna książka ma też swoje wady. Zajmuje dużo miejsca [przy bogatszych księgozbiorach stanowi to duży, i nieustannie narastający problem], często jest kłopotliwa w użytkowaniu i transportowaniu; kosztuje DUŻO, jest nieekologiczna...
Mając na uwadze powyższe względy zacząłem analizować "alternatywne" postacie książki.
Na pierwszy ogień poszły e-booki - czyli książki w postaci plików, najczęściej *.doc lub też *.pdf. Niestety, wrażenia nie były pozytywne - czytanie z ekranu bardzo szybko męczy wzrok, do tego permanentne przewijanie tekstu podczas czytania jest niewygodne i
rozprasza uwagę. Trochę lepiej sprawa wyglądała w przypadku krótszych form literackich [opowiadań] albo czasopism - te nie męczą tak bardzo, także ich "obsługa na ekranie" jest mniej kłopotliwa.
Podczas testowania e-booków zauważyłem jednak, że dużo trudniej przychodzi mi skupienie się na lekturze i doczytanie tekstu uważnie i do końca. Na kilkadziesiąt utworów posiadanych przez mnie w wersji elektronicznej przeczytałem może ok. 10%... ostatnio zacząłem czytać "Listonosza" Brina - i mimo, że utwór zapowiadał się bardzo ciekawie moje zainteresowanie tą lekturą gdzieś ulotniło się pomiędzy cyfrowymi wersami.
W sumie - minus dla e-booków.

Jeśli zaś chodzi o książki do słuchania - tu byłem baaardzo sceptyczny. Wydawało mi się, że taka postać książki trywializuje tekst, sprowadza go do muzycznego tła towarzyszącego codziennej krzątaninie w kuchni. W tej opinii utwierdzała mnie dostępna oferta audiobooków, w przeważającej części składająca się amerykańskich poradników w stylu "jak być szczęśliwym", "jak zdobyć milion w trzy dni" itp.
Dlatego też, gdy znajomy podarował mi pewną znaną powieść w formie plików mp3 moją reakcją było wzruszenie ramionami - ot, gadżet.
Skopiowałem sobie książkę do odtwarzacza i w drodze do pracy zacząłem słuchać... uwierzcie, że nigdy dotychczas nie jechało mi się tak przyjemnie do biura! Dosłownie zatopiłem się w dźwiękach, byłem aktywnym uczestnikiem akcji i niejednokrotnie podskakiwałem w fotelu w co mocniejszych "momentach".
Od tej pory regularnie słucham książek. I choć wiem, że tradycyjna, czytana powieść zawsze będzie moim numerem jeden, to wersja słuchana doskonale nadaje się jako uzupełnienie.
Polski rynek audio-booków rozwija się dynamicznie - oferta jest coraz bogatsza, "głosy" coraz bardziej klasyczne i profesjonalne.
Jeszcze tylko czekam, aż skończy się dziwna tendencja do skracania czytanego tekstu. Wtedy będzie bardzo dobrze.
No i ceny też mogłyby nieco spaść :D

Polecam blog Dariusza Chętkowskiego

Polecam wpis na blogu Dariusza Chętkowskiego. Aż chciałoby się mieć nadzieję, że autor się myli

niedziela, 30 listopada 2008

Philip K. Dick - wędrówki po śmietniku popkultury



Istnieją pisarze określani mianem kultowych - i mimo, że w ostatnich latach określenie to nieco straciło na wartości ["kultowi" byli Carroll, Coelho czy Grochola] wciąż istnieją twórcy i dzieła zasługujące na oddawaną im przez fanów cześć.
Dla mnie kimś takim jest Philip Kindred Dick. Outsider, wizjoner, seryjnie wyrzucający z siebie kolejne tomy paranoik ze skłonnością do nadużywania farmaceutyków. Gnostyk-amator cierpiący na manię prześladowczą, szukający Boga w odrzutach popkultury.
A przede wszystkim autor takich dzieł jak "Valis", "Człowiek z wysokiego zamku", "Boża inwazja", "Blade runner".
Twórczość Dicka stanowi dla fana duże wyzwanie. Kilkadziesiąt (!) powieści, setki opowiadań, dzieła niepublikowane albo wielokrotnie zmieniane. Tworzył swe dzieła hurtowo - najpierw były to sztampowe opowiadania do gazecideł s-f, potem pierwsze próby powieściowe [najczęściej drukowane w 1 tomie z jakąś nowelą innego twórcy],często 3-4 rocznie.

Logiczną konsekwencją takiej masowej "produkcji" był bardzo nierówny poziom pisarstwa PKD - od dzieł wybitnym, poprzez poprawne aż do takich, o których lepiej zapomnieć.
Dick za życia snuł się na marginesie amerykańskiego świata literackiego - jego dzieła "niefantastyczne" wyśmiewano [do dziś uchodzą za grafomańskie próbki], zaś powieści s-f uważano za popowe i niewarte uwagi "prawdziwych pisarzy".
Dziś PKD ma swoje miejsce w leksykonach - jego ranga i wpływ na kolejne pokolenia twórców i czytelników jest niepodważalny...
Niestety, popularność pisarza ma też swoje minusy - zainteresowało się nim Hollywood, ze wszystkimi tego konsekwencjami; "Impostor", "Pamięć absolutna" ... i wiele innych filmików, spłycających dzieła PKD do fantastycznych strzelanek z mnóstwem efektów specjalnych.
Zdecydowanie lepiej sięgnąć "do źródła" :D
ciekwostka zza wschodniej granicy - 5 "kanonicznych" powieści w 1 tomie!
["Blade Runner", "Ubik", "Marsjański poślizg...", "Trzy stygmaty", "Człowiek z Wysokiego..."]

Dickowski kanon na początek:
- "Blade runner, czy androidy śnią o elektrycznych owcach" [aka "Łowca androidów]
- "Valis"
- "Ubik"
- "Człowiek z Wysokiego Zamku"
- "Boża inwazja"
- "Transmigracja Timothy Archera"

biografia PKD: Lawrence Sutin "Boże inwazje"

ciekawe strony:
- e-booki
- polska strona o Dicku
- wikipedia

sobota, 29 listopada 2008

Amerykańska sensacja kontra rosyjski kryminał

Trzeba przyznać, że Amerykanie jakkolwiek ilościowo mają duży potencjał, tak jakościowo ich literatura ciągnie się w ogonie za europejską. Jedynie książki sensacyjne zaznaczają się in plus - to oczywiście taki mój osobisty pogląd;)

Na pierwszym miejscu wśród amerykańskiej literatury ostatnich lat postawiłabym "Historyka" Elizabeth Kostovej. Jest to zgrabnie napisana sensacja, która opiera się o legendę o władcy wołoskim Vladzie IV zwanym Palownikiem. Książka niewątpliwie zyskałaby na tajemniczości, gdyby autorka zrezygnowała z drażniącej dosłowności, ale mimo wszystko "Historyk" trzyma w napięciu i jak każda dobra sensacja nie kończy się happy endem:) Kostova zbierała materiał do swojej książki przez 10 lat, bułgarski mąż i jego rodzina byli jej konsultantami w czasie pracy. Jednak w "Historyku" czuje się typową dla Zachodu ignorancję dotyczącą wiedzy o Europie Wschodniej i trochę to razi, ale po niejednym takim kontakcie człowiek chyba się przyzwyczaja...(Nie zapomnę Filippe - Włocha, który w rozmowie ze mną utrzymywał, że wie, gdzie leży Polska, po czym spytał, czy mamy dostęp do jakiegoś morza...).

Cóż, Zachód zadziwia nas swoją ignorancją, a my ich swoją orientacją w świecie - rzeczony Filippe był zachwycony, że wiem kim był Pavarotti, gdzie leżą Pireneje i co to jest Formuła 1, taaa imponujący zasób wiedzy;)

A wracając do "Historyka" - mamy tu sekretną księgę, tajemniczą mapę, intrygę mnichów i podziemnego stowarzyszenia. Czego chcieć więcej?! Zwłaszcza, że Kostova wszystko to zgrabnie połączyła.

Oczywiście cieszy mnie ostatnia tendencja wydawania tych samych tytułów w wersji 'miękkiej' i 'twardej'. Jednak gdybym mogła wpłynąć na wydawcę, to bardziej zadbałabym o szatę graficzną "Historyka", bo ta powieść aż prosi się o jakieś reprodukcje, ilustracje, lepszy papier - takie wydanie de luxe dla bibliofilów:)

Również w Stanach rośnie nowy talent pisarski z kręgu poprawnych kryminałów - Reed Alvin. Dotychczas czytałam dwie jego książki "Ostatnie pożegnanie" i "Krew aniołów". Obie lektury może nie powalają na kolana, ale mam jednak wrażenie, iż to kawałek solidnej literatury, gdzie autor na tyle się napracował, że czytelnik już nie musi.

Rosyjski rynek odpowiada na wszelakie zapotrzebowanie czytelnicze. Mając szerokie spektrum odbiorców, wschodni pisarze starają się trafić w ich różnorodne gusta. Znajdziemy tu odpowiedzi na praktycznie każdy typ zachodniej literatury, a na dodatek - oryginalne rosyjskie pomysły. Niestety tylko nikła część tej literatury przenika na nasz rynek. Półki z obcojęzycznymi książkami uginają się pod angielskimi i niemieckimi wydaniami. Rosyjskich zaś jak na lekarstwo, a i ich dobór jest co najmniej kiepski. Polski czytelnik ze współczesnych pisarzy zna pewnie Wiktora Pielewina, Wiktora Jerofiejewa i Borysa Akunina.


Z tej trójki preferuję tego ostatniego. Pielewin jest dla mnie przekombinowany i nie mogę się do niego przekonać, a Jerofiejewa miałam okazję spotkać i może dlatego trudno mi polubić jego twórczość. Jerofiejew przyznaje się do swojej rosyjskości wtedy, gdy jest mu to potrzebne. Identyfikuje się jednocześnie z Francją, ale też tylko w tym momencie, kiedy jest mu to wygodne - taka chorągiewka na bardzo zmiennym wietrze. W dodatku odgrywa rolę supersamca i to już jest żałosne...Gigolo dla ubogich...

Może wrócę lepiej do Borisa Akunina. Pod tym pseudonimem pisze Grigorij Czchartiszwili, w Polsce znany głównie dzięki serii opowiadań o detektywie Fandorinie. Jednak warto sięgnąć też do jego ostatnio wydanych "Historii cmentarnych". Książka podpisana jest przez Grigorija Czchartiszwili jego własnym nazwiskiem i pseudonimem. Ów dwugłos pozwolił na przedstawienie historii o dwojakim charakterze. Każda sensacyjna historyjka Akunina jest poprzedzona opowieścią Czchartiszwilego o cmentarzu, z którym związana jest akcja historyjki. Książka z dreszczykiem i dobrym pomysłem!

piątek, 28 listopada 2008

Hiszpańskojęzyczna ofensywa

Są książki, których nie znajdziemy na listach klasyków literatury, ale w niektórych wypadkach to pewnie tylko kwestia czasu. Pokusiłam się wybrać z tegorocznych lektur te, które ja wpisałabym do kanonu. Oczywiście moje typy są bardzo subiektywne, choć każdy z nich postaram się obronić.



Pablo de Santis


Jak trafiłam na de Santisa? znów przypadek(?) W bibliotece szukałam lektury na chybił trafił. Za kryterium obrałam tym razem stan książki, miała być nowa, jeszcze nie 'sczytana'. I tak sięgnęłam po "Przekład", "Teatr pamięci" i "Kaligrafa Woltera". W takiej właśnie kolejności i co ciekawe, tak też po przeczytaniu ustawiłabym je według wartości. Do klasyków ze stuprocentowym przekonaniem dołączyłabym"Przekład". Świetna książka z genialnym zakończeniem. Ciekawa intryga, język i estetyka. Dla mnie równie ważne było to, że pomimo, iż de Santis jest Argentyńczykiem, w jego literaturze nie czuć tego iberoamerykańskiego naturalizmu. Jego bohaterowie to nie są macho, tylko zwykli faceci z krwi kości!



Arturo Perez-Reverte


Kolejny hiszpańskojęzyczny kandydat do kanonu literatury. Jego twórczość można podzielić na trzy nurty:



  • powieści detektywistyczne
  • cykl opowiadań o kapitanie Alatriste
  • zbeletryzowane wspomnienia z pracy korespondenta wojennego.



Któregoś lata powzięłam zamiar przeczytania wszystkiego co Reverte napisał i co było dostępne po polsku. Zaczęłam od powieści detektywistycznych i najlepsze według mnie były: "Klub Dumasa", "Szachownica flamandzka" i "Fechtmistrz"(wszystkie trzy zostały sfilmowane, ale nie otrzymały zbyt pozytywnej opinii autora...). Jednak i w tej trójce brakowało jednej dość istotnej rzeczy. Mianowicie Reverte to mistrz intrygi i paprania zakończeń!

Po detektywach sięgnęłam po cykl powieści o przygodach kapitana Alatriste w stylu 'płaszcza i szpady'. Po tej lekturze wyciągnęłam trzy wnioski: albo jestem za stara na taką literaturę, albo Reverte przynudza, albo jedno i drugie. Poległam przy drugiej części i do pozostałych już nie zajrzałam. Może powstający film z Viggo Mortensenem przekona mnie do ponownej próby zaprzyjaźnienia się z kapitanem Alatriste:)

Do ostatniego nurtu pisarstwa Pereza-Reverte zaliczyłabym na razie jedną książkę - "Terytorium Komanczów". Jest to zbeletryzowany reportaż opowiadający o dwóch godzinach z wojny na Bałkanach, w którym przeplatają się retrospektywy z innych dni wojny. Bardzo dobra i mocna rzecz, w której autor zawarł kwintesencję swojej pracy reporterskiej. Trafność spostrzeżeń i rezerwa z jaką Reverte opisuje obrazy wojny uderzają swoim autentyzmem i surowością. Tą lekturą Hiszpan wpisuje się w kanon literatury.

W ostatnim roku przeczytałam jego "Huzara" - opowieść z pogranicza reportażu wojennego i powieści obyczajowej, która udowadnia, że każda wojna jest taka sama. W podobnym tonie, choć tu miejsce obyczaju zajmuje powieść detektywistyczna, był "Batalista". To opowiadanie daje nikłą nadzieję na to, że Reverte zacznie szlifować zakończenia:)

Carlos Ruiz Zafon

Kolejny Hiszpan o nieprzeciętnym talencie. U nas znany jako autor dwóch powieści: "Cień wiatru" i "Gra anioła". Książki połączone są ze sobą miejscem akcji (Barcelona) oraz częścią bohaterów(m.in.księgarze Sempere). Szkoda, że po genialnym "Cieniu", przyszła tylko bardzo dobra "Gra",w której po 600 stronach intrygi brakuje dobrego zakończenia i rozwiązania. Wielka szkoda, bo jak widać po polskim debiucie Zafona - potrafi. Nie mogę więcej zdradzać i ujawniać fabuły, ponieważ Insider jeszcze jej nie czytał, a nie będę mu odbierać przyjemności:)

czwartek, 27 listopada 2008

Babskie pisanie

Ustalmy jedną zasadniczą sprawę - nie lubię literatury kobiecej. Uważam ją za płytką i nudną. Jak każda klasyfikacja, takie szufladkowanie bywa krzywdzące dla części przypadków. Z literatury kobiecej w tym roku poznałam więc cztery szlachetne wyjątki.

"Nigdy nie wyjdę za mąż" Izabeli Czajki-Stachowicz, to książka z cyklu zbeletryzowanych wspomnień pełnych lekkiego humoru. Rodzinna historia rozgrywa się na tle międzywojennych czasów. Akcja powyższej lektury dzieje się głównie w Niemczech, wśród tamtejszej inteligencji i właśnie owe realia opowieści są najciekawszą częścią książki. Nieznane mi wcześniej inteligenckie Niemcy sprzed II wojny odżyły pod piórem Czajki-Stachowicz i przemówiły do mojej wyobraźni.


"Dom nad rozlewiskiem" i "Powroty nad rozlewiskiem" Małgorzaty Kalicińskiej to hity wydawnicze ostatnich lat. Typowa babska, nie kobieca, literatura. Książki zawierają historię matki i córki, które zasmakowawszy w czasach swojej młodości miasta, wracają jako dojrzałe i rozbite życiowo kobiety na mazurską wieś. Jest to porywająca, ciepła opowieść, pełna zapachów, obrazów i dźwięków. Podręcznik bycia zadowoloną kurą domową z charakterem. Kalicińska podnosi gospodynię domową do rangi sympatycznej wiedźmy, która umie 'wyczarować' pyszną konfiturę, zadbać o obejście, utrzymać się na wsi z pracy własnych rąk. Autorka wprowadza czytelniczki w sekret jak prowadzić własne mieszkanie, aby stało się prawdziwym domem, do którego potem tęsknimy i ciągle powracamy.

Lektura OBOWIĄZKOWA dla każdej kobiety! A im szybciej ją przeczyta, tym może lepiej zaplanuje się własne życie.

Trafiłam na te książki przez czysty przypadek (choć nie wierzę w przypadki). Dwa lata temu kupiłam mojej mamie pod choinkę zbiór opowiadań "Nasza polskie Wigilie", gdzie znalazły się fragmenty "Powrotów". Ostatniej wiosny natomiast wpadł mi w ręce "Dom" i kartkując go z nudów, zaczęło mi się przypominać, że ja już gdzieś zetknęłam się z taką narracją. Takim sposobem odnalazłam Kalicińską. Książka jest reklamowana jako polski "Rok w Prowansji". Czy tak jest - nie wiem, ale to zachęca do przeczytania francuskiego "Domu nad rozlewiskiem";)

"Tańcząca Eurydyka" to biografia Anny German spisana przez Mariolę Pryzwan. Może nie do końca zaliczyłabym tę pozycję do literatury kobiecej, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, aby jakiś mężczyzna po nią sięgnął:)

Dzięki Pryzwan poznajemy, a może precyzyjniej - tylko przybliżamy się do poznania, skąplikowanego życia i charakteru Anny German. Wokalistki, której głos do dziś nie znalazł konkurencji, która poświeciła dosłownie wszystko dla śpiewu. Łącznie ze swoim życiem. Jest to piękna i wzruszająca historia, w którą wkrada się jednak pewien zgrzyt. German mianowicie świadomie nie oszczędzała swojego zdrowia i doprowadziła się do śmierci, osierocając swojego synka Zbyszka. Wokalistka do końca życia nigdy nie czuła się spełniona, mając nieustanną świadomość swojej śpiewaczej niedoskonałości. Ogromny talent z wielkimi kompleksami dał materiał na smutną książkę o smutnym człowieku.

Niedościgniony wokal: http://pl.youtube.com/watch?v=NzuZ0ss8WxE

środa, 26 listopada 2008

Książki o książkach


Parę lat temu wpadł mi w ręce leksykon Pawła Dunina-Wąsowicza "Widmowa biblioteka, czyli Książki urojone albo Wypisy o xięgach, których nigdy nie było, ale ktoś o nich napisał". Biorąc więc do ręki "Księgę ksiąg utraconych" Stuarta Kelly mylnie posądziłam autora o wtórność. Kelly znalazł natomiast swoją niszę. W jego pracy znalazły się opowiastki o książkach zaginionych, nieukończonych, niezaczętych i nieczytelnych. Autor gros miejsca poświęcił pisarzom starożytnym(w których , szczerze pisząc, ja nie za bardzo się wyznaję), a do najbardziej zapadających w pamięć rozdziałów zaliczyłabym historyjkę o Orygenesie. Książka jest ciekawą podróżą po świecie zaginionych dzieł.


Natomiast przy okazji przeszukiwania dorobku literackiego wspomnianej ostatnio Anny Świderkówny, natrafiliśmy na ślad ciekawej serii "Książki o książce", która ukazała się nakładem Ossolineum pod koniec lat 60-tych.

Anna Świderkówna i Maria Nowicka przeprowadziły ciekawe 'dochodzenie' w sprawie pochodzenia książki od jej najwcześniejszych form. "Książka się rozwija" opowiada lekkim (tak, pomimo tego, że to pani Świderkówna!) językiem o tabliczkach glinianych, papirusie, rysikach, pierwszych bibliotekach - słowem najprzedniejszy wyrób dla moli książkowych (mniam, mniam;D).

Drugą pozycją z ossolińskiej serii, która wpadła w moje molowe łapki, były "Dziwne historie książki" Zbysława Arcta. Kolejny bardzo ciekawy wywód m.in. o złodziejach książek, w których niesławny poczet autor włączył...Ossolińskich! Są tu też opowieści o najdłuższych tytułach i wiele innych ciekawostek. Mól może się naprawdę rozsmakować!

Z chęcią przeczytałabym z tej serii jeszcze jedną książkę Elżbiety Skierkowskiej"Współczesna ilustracja książki". Wiem, że książka zapewne straciła na aktualności, ale możliwe, że i dziś znalazłoby się w niej coś interesującego.


Jako ostatnią chciałabym tu dodać "O literaturze" Umberto Eco. Jak widać trudno mi odejść od włoskiego profesora, który tym razem znów dał popis swojej erudycji. Bardzo przyjemnie czyta się takie eseje, gdzie wiedza aż kipi, a człowiek ze swoimi paroma przeczytanym lekturami czuje się taki mały. Po przeczytaniu tej książki wiele ciekawych myśli, mądrych spostrzeżeń i przemyśleń Eco znalazło się w moim kajeciku:)

sobota, 22 listopada 2008

Historia powszechna, powszechnie nie znana.


Kiedyś zastanawiałam się czy nie studiować historii. Tak się ułożyło, że nie wybrałam tego kierunku, bo doszłam do wniosku, że z historii lubię tak powyrywane fragmenty, a to za mało, aby ukończyć ten kierunek. Jedynie średniowiecze jako epoka interesuje mnie w całości, a pozostałe fascynacje są powycinane z całych epok, z historii całych państw.


I tak idąc według klucza historii przeczytałam "Siedem Kleopatr" Anny Świderkówny. Książkę dostałam na urodziny (nie będę się chwalić które;D) od Ukochanego. Trochę bałam się tej lektury. Po pierwsze: miałam za sobą prace Świderkówny z zakresu egzegezy Pisma Świętego i nie zaliczyłabym ich do lekkich, choć skądinąd świetnych. Po drugie: Egipt nigdy mnie nie pociągał. Oczywiście hieroglify, papirusy i ukryte labirynty w tajemniczych piramidach pobudzały moją wyobraźnię jak chyba wszystkich. Jednak zawsze przerażała mnie ilość faraonów i panujących dynastii na 'metr kwadratowy historii'. Gubiłam się w tym wszystkim i zniechęciłam się na długi czas do kraju delty Nilu. Niesłusznie. Tym razem dałam sobie spokój z ambicją spamiętania wszystkiego i zabrałam się z "Siedem Kleopatr". Tekst znów nie był łatwy, bo Anna Świderkówna pisała książki popularno-naukowe z bardzo mocnym naciskiem na 'naukowe', ale było warto!


To co nam po Gotach zostało...

Kolejnym historycznym wycinkiem, który chciałam zgłębić, były dzieje Gotów. Sięgnęłam po "Goci. Rzeczywistość i legenda" Jerzego Strzelczyka, wydaną w klasycznej serii ceramowskiej. Strzelczyk pokusił się o zebranie historii Gotów - plemienia, które później podzieliło się na Ostrogotów i Wizygotów. Charakteryzowali się oni m.in. wysoką kulturą materialną - jej przykłady w postaci misternej biżuterii można było rok temu oglądać na objazdowej wystawie "A to Goci właśnie", która odwiedziła kilka większych polskich miast.

Niestety (i tu uwaga będę trochę narzekać, choć obiecałam same zachwyty), stan badań dotyczących pobytu Gotów na ziemiach polskich, w czasie powstawania powyższej pracy był bardzo niezaawansowany. Dlatego też Jerzy Strzelczyk poświęcił niewiele miejsca temu zagadnieniu. A szkoda, bo do dziś nie doczekaliśmy się wyczerpującej pracy na ten temat. Swoją ciekawość musiałam więc zaspokoić broszurowym wydaniem "Kamienne kręgi Gotów"Alicji Breske, Zofii Breske i Jarosława Ellwarta.

Może jeszcze uda mi się dotrzeć do opracowania "Kręgi kamienne w Grzybnicy" Ryszarda Wołągiewicza, choć wyszło w bardzo niskim nakładzie.

Pierwotna ludność Skandynawii to kolejna 'moja działka', więc na początku przyczepię się do samego tytułu przeczytanej w tym roku książki:) "Lapończycy" Oernulva Vorrena i Ernsta Mankera opisują w dobrym świetle ludność Koła Polarnego, a nazywają ich Lapończykami. Co w tym złego? To, że ci na pewno obraziliby się za takie określenie. Lapończycy mówią o sobie Saami. Poza tym lapsusem nie mam żadnych uwag. Książka jest napisana rzetelnie i ciekawie. Myślę, że jedynie "Открытие Лапландии" może się równać z tym opracowaniem, zwłaszcza, iż w dwóch punktach Koszeczkin u mnie zaplusował - jego praca jest bardziej konkretna, a analiza szamanizmu bardziej dogłębna.

Ostatnia dziś książka (bo trzeba kiedyś iść spać)"Rosja carów", to pierwsza część trylogii Richarda Pipesa, który spojrzał 'świeżym okiem' na historię Rosji. Zastosował mianowicie analizę dziejów przez pryzmat gospodarki i głównie w tej dziedzinie upatruje przyczyn politycznych posunięć kolejnych carów.

To tyle na dziś, dobranoc!

piątek, 21 listopada 2008

Skecz z papugą ... też jest

W świecie popkultury często obserwujemy wzajemne przenikanie się zjawisk - popularna książka szybko trafia na ekrany, medialny spektakl staje się kanwą musicalu a teksty piosenek rockowego bandu służą za bazę teatralnego dramatu...
Skutki bywają różne, od dzieł wspaniałych poprzez błahe na niewartych uwagi kończąc. Niestety, te ostatnie wykazują smutną tendencję do dominowania...


Z tego właśnie powodu książkę "Tylko słowa" zawierającą teksty skeczy legendarnej grupy Monty Pythona brałem do ręki z mieszanymi uczuciami. Przecież wiedziałem, że Pythoni [zazwyczaj] żadnych scenariuszy nie tworzyli, ich skecze powstawały na gorąco, pod wpływem chwili, czasem tylko jako wsparcie służyły chaotyczne zapiski. Ponadto książka, zgodnie z tytułem, koncentruje się tylko na tekście, zupełnie pomijając kultowe animowane "wstawki" czy też aktorską ekspresję pythonów -teksty typu tu następuje animowana sekwencja albo baaardzo głupie kroki tylko podkreślają te braki.
Na domiar złego tłumaczem tekstu nie był legendarny Beksiński...


Czy książka z tyloma mankamentami mogła mi się podobać?

No cóż, ze zdziwieniem przyznaję... że tak!
Skecze pythonów nawet "tylko czytane" są wciąż przezabawne, pewne tłumaczeniowe zmiany nie rażą aż tak bardzo [choć puryści pewnie znaleźliby powody do narzekań], a cała książka to po prostu genialny zbiór gagów, które mimo upływu lat wciąż bawią.

I dlatego ucieszyłem się, gdy w księgarniach pojawił się tom II słów. Zwłaszcza, że wspaniała Violet kupiła mi go w prezencie :D


Warto zajrzeć:
polska strona o monty pythonie: http://www.modrzew.stopklatka.pl/glowna.htm

Niewypały, pudła i ślepaki.

To jest pokłosie mojego rocznego poszukiwania książek. Ponad 10% przeczytanych lektur.
Czas przeznaczony na ich czytanie nie był do końca stracony, bo kiedyś pewnie i tak bym do nich sięgnęła, a przy okazji tropienia ciekawych tytułów człowiek nieraz natknie się na knota. Jak saper. Raz pocisk, raz niewypał, a raz ślepak.


"Iacobus" Mathilde Asnensi
Marna podróbka "Imienia róży" i "Baudolino" Umberto Eco razem wziętych. Asensi połączyła w jednej opowieści historię zakonu Templariuszy, motyw Graala, zaginioną Arkę Przymierza i Świętą Inkwizycję. Nie dość, że taki misz-masz od pierwszego spojrzenia wydaje się niestrawny, to na dodatek "Iacobus" zawiera odpowiedzi na wszystkie powyższe tajemnice! A wygląda to tak, że na danej stronie pojawia się motyw Graala, a dwie strony dalej intryga już jest rozwiązana! Co gorsza Asensi nawet nie stara się uwiarygodnić swoich literackich teorii, a jej ignorancja wobec wiedzy o stosunkach społecznych w średniowieczu jest żenująca.
"Iacobus" to kompletne pudło.

"Tajemnica Boscha" Yves Jego, Denis Lepee / "Pułapka Dantego" Arnaud Delalande
Ostatnimi czasy nastała moda na tytuły ze znanymi twórcami. Zapoczątkował ją chyba na dobre Arturo Perez-Reverte swoim "Klubem Dumasa". I jak Reverte był w swoim pomyśle oryginalny, a jego książka trzymała w napięciu, tak pozostali są wtórni i rozmyci.
Przyznam, że dla pełnego obrazu nie udało mi się zdobyć "Szyfru Szekspira" Jennifer Lee Carrell (która na marginesie mówiąc w oryginalnym tytule pomijała nazwisko Szekspira - Interred With Their Bones). Może w następnym roku? Choć "Bosch" i "Dante" jakoś mnie nie zachęcają do poszukiwań po kluczu sławnych nazwisk w tytule. Obie książki są mierne, i to chyba jest za dużo powiedziane. Dwa wielkie niewypały.

"Katedra w Barcelonie" Ildefonso Falcones
Książka, która próbowała popłynąć na fali sukcesu "Cienia wiatru" Carla Ruiza Zafona. Nawet szata graficzna nasuwa takie skojarzenia. Szkoda, że wyłącznie ją można porównywać, bo "Katedra w Barcelonie" to dziwna lektura. Swoją konstrukcją przypomina nieco "Katedrę Marii Panny w Paryżu", ale Falconesowi daleko do Wiktora Hugo...
Jeśli jednak ktoś się pokusi o sięgnięcie do "Katedry w Barcelonie", niech nie czyta notatki na tylnej okładce, gdyż streszcza ona całą intrygę...

"Trzy opowieści" Umberto Eco
W tej niesławnej grupie znalazł się też Eco. Sorry, mistrzu, ale to typowy ślepak - dużo hałasu o nic. Książka co prawda ładnie wydana, w twardej oprawie, zilustrowana przez Eugenio Carmi, lecz tekstu tyle co kot napłakał i do tego jest on do bólu banalny. Mam wrażenie, że Eco próbował nawiązać do konwencji bajki uniwersalnej w stylu "Małego Księcia", jednak z mojego punktu widzenia zwyczajnie mu nie wyszło. Mimo wszystko nazwisko 'robi swoje' i książkę wydano, a ja pokusiłam się ją kupić, po siedmiu minutach poznałam jej treść, a po tygodniu sprzedałam.

"Jedz, módl się, kochaj" Elizabeth Gilbert
Chwilowa lekturowa pustka skłoniła mnie do sięgnięcia po ten bestseller, który już doczekał się swojej kontynuacji.
To typowa 'babska' książka. Z założenia nie lubię takiej literatury, ale o tym innym razem. Chciałam zobaczyć czym się teraz ludzie zachwycają i nie mogę powiedzieć, że książka jest z gruntu zła. Jednak wyłącznie jej pierwsza część (jedz), rozgrywająca się we Włoszech, była względnie zajmująca. Druga część (módl się) to opis odnajdywania wiary w Indiach...chyba już tylko Amerykanie potrafią tak naiwnie i płytko zachwycać się Dalekim Wschodem...Europejczyk może, bez uszczerbku dla całości, ten fragment ominąć. Ostatnia część (kochaj) dzieje się w Indonezji i jest trochę lepsza niż część indonezyjska. Ogólnie takie trzy z minusem.
Dlaczego książka stała się bestsellerem? Szczerze - nie wiem.

"Gwiezdny pył" Neil Gaiman
Nie znam się na literaturze fantasy, ale lubię do niej czasami sięgnąć. Niestety Gaiman nie był najlepiej trafionym wyborem. Sfilmowany ostatnio "Gwiezdny pył" wydaje się być wprawką. Autor nie stworzył wiarygodnego świata fikcji, jakby używał półśrodków i bał się do końca zanurzyć. Przez to opowieść jest nieprzekonująca. Przynajmniej ja odbieram ją jako przyczynek do czegoś, co po odpowiednim rozbudowaniu mogłoby, choć w niewielkim stopniu, równać się z prozą J.R.R.Tolkiena.

Uff, ale sobie poużywałam!
Następnym razem obiecuję mniej krytyki, a więcej zachwytów:)
Insider odezwij się...brakuje tu Twojego spojrzenia na książki!!

czwartek, 20 listopada 2008

Raz na wesoło:)

Próbowałem trochę popłakać, ale mama zrobiła groźną minę i kazała mi iść odrabiać lekcje. (...)Spieszyłem się okropnie i bardzo szybko skończyłem - byłem trochę zdziwiony, że pociąg może jechać 327 432,26 kilometrów na godzinę, ale w zadaniach wypisują różne głupoty(...).

Rene Gosinny & Jean- Jacques Sempe
Nowe przygody Mikołajka Tom 2.
Taak, to kwintesencja francuskiego duetu wydawniczego. Dlaczego tak ważne, że to duet? Bo sama treść bez rysunków byłaby o wiele uboższa. Gosinny i Sempe stworzyli Mikołajka, który wbrew pozorom jest adresowany nie tylko do dzieci, choć trzeba mieć trochę z dziecka, żeby sięgnąć do tej lektury. Zachętą może być to, iż dopiero dorośli odczytują pełnię żartu zawartą w historyjkach. To trochę jak z "Małym Księciem", tylko na wesoło.
W ramach eksperymentu czytano "Mikołajki" trzecioklasistom. Dzieciom książka ogólnie się podobała, ale niewiele je bawiło, bo życie według nich właśnie tak wygląda i nic w tym śmiesznego, że bohaterowie biją się o to, kto ma ujeżdżać niewidzialnego konia.
Na dni pochmurne, zimne i deszczowe - gorąco polecam!
A jeśli komuś trudno znaleźć w sobie dzieciaka, to może sięgnie po "Czystą anarchię" - zbiór osiemnastu felietonów Woody Allena. I tu na początku ustalmy, że nie wszyscy lubią Allena i trzeba to uszanować. Ja też długo dostawałam wysypki na sam dźwięk jego nazwiska. Do dziś nie lubię jego starszych filmów, po prostu mnie nie śmieszą. Dopiero ostatnie produkcje "Matchpoint", "Gorący temat", "Sen Kasandry", skłoniły mnie, żeby sięgnąć do prozy Allena.
Zaczęłam od wydanej w 2007 roku "Czystej anarchii". Jak to mają do siebie takie 'składanki' nie wszystko mi się podobało. Natomiast zaintrygowało na tyle, że sięgnęłam po kolejną. Tym razem mój wybór padł na "Wyrównać rachunki" i tu też znalazłam co nieco dla siebie.
Może Woody Allen nie zostanie moim ulubionym artystą, ale przynajmniej zeszła mi wysypka;)
Ach, ileż huku, stuku,
Oraz sensacja jaka!
Coś wyrosło w ogródku
Bazylego Dreptaka!
Poprzednio nic nie rosło
Oprócz pewnej jaszczurki,
Paru pokrzyw i ostów
Oraz Dreptaka córki,
Co rosła jak zwariowana
(jak ta młodzież dzisiejsza)
I miała o, takie kolana,
A takie o, te, zresztą mniejsza...
Andrzej Waligórski, Roślinka
Tak zaczyna się jeden z całej serii wierszy Andrzeja Waligórskiego z tomu "Dreptakowisko". Andrzej Waligórski to śp. członek kabaretu Elita. Kto z nas nie pamięta z Trójkowej Powtórki z rozrywki jego cyklu "Rycerze", który bazował na trylogii Sienkiewicza?
W "Dreptakowisku" zebrano natomiast wiersze, gdzie głównym bohaterem jest Dreptak, czyli taki przykładowy Kowalski. Są tu głównie utwory wesołe, ale i znalazło się miejsca na chwilę melancholii i zadumania. Co najważniejsze - wszystkie dają troszkę do myślenia.
Życzę więc dużo uśmiechu i do następnego razu!
Aha, Insider pisał o "katorżniczej pracy" Słomczyńskiego...przynaję rację, bo mnie nikt nawet nie zmusił do przeczytania "Ulissesa", dotarłam do stenej strony i rzuciłam... to była katorga!;)

środa, 19 listopada 2008

Joe Alex

Pamiętam to wrażenie przed wielu laty - po przeczytaniu "Powiem wam jak zginął" niejakiego Joe Alexa żałowałem, iż Polacy nie potrafią pisać tak dobrych kryminałów. A potem zacząłem szukać w stopce tytułu oryginału, nazwiska tłumacza... nie znalazłem ich i wtedy do mej nastoletniej głowy dotarło, że oto trzymam w ręku prawdziwy, polski Kryminał.
Czapki z głów!
Od tamtej pory rozpocząłem swą przygodę z subtelnym Joe - antykwariaty, stragany, potem allegro.
Z czasem też dowiedziałem się więcej o prawdziwej twarzy Joe Alexa - o jego pracy dla filmu, 12-letniej katorżniczej pracy nad przekładem "Ulissesa", jego innych książkach, niebanalnym życiorysie.
Ale dla mnie Pan Maciej Słomczyński zawsze zostanie Joe Alexem - autorem najlepszych kryminałów mego dzieciństwa.

Klasyki z obcej piaskownicy

Dziś 'na tapetę' biorę książki z Rosji, Anglii, Francji i Kolumbii.

Na początek mój konik - Rosja. I tu się wyda, że niby taka fascynatka, a "Gracza" Fiodora Dostojewskiego dopiero w tym roku przeczytała...tak się jakoś złożyło. Mogę dać na swoje usprawiedliwienie wytartą już maksymę, że lepiej późno niż wcale!

Trzeba przyznać Fiedii, że bardzo mu się udał "Gracz"! To naprawdę dobre, wartościowe pisarstwo i jakoś mi nie przeszkadza, że pisał trochę na zamówienie, by pokryć swoje długi karciane. Jak dla mnie - nie czuć tego w jego literaturze, choć doświadczenia zebrane w czasie gry posłużyły mu tym razem jako temat przewodni. Pewnie dzięki temu "Gracz" jest tak autentyczny i co tu dużo pisać - po prostu DOBRY!

Drugi rosyjskojęzyczny klasyk to "Вечера на хуторе близ Диканьки" Mikołaja Gogola. Akurat tę pozycję już kiedyś czytałam, ale we fragmentach. W tym roku przeczytałam "Wieczory" od a do z. Warto było. Zwłaszcza, że byłam tym razem w posiadaniu pięknego egzemplarza z rycinami, który teraz zdobi półkę domowej biblioteczki:)
Z Rosji przenieśmy się na Wyspy, ale zostańmy w tajemniczym świecie cyrylicy.

Z ręką na sercu, to "Przygody Oliwiera Twista" Charlesa Dickensa przeczytałam z braku innych lektur pod ręką. W domu miałam tylko po rosyjsku, więc przy okazji sprawdzałam swoją lingwistyczną kondycję. Poszło nadzwyczaj dobrze, choć sama książka chyba się trochę zestarzała. Wiem, że nie sięgnę więcej do tej prozy, ale cieszę się, że udało mi się przebrnąć i mogę pochwalić się znajomością kolejnego klasyka:)

Gustav Dore Wojna w niebie

A teraz przepłyńmy Kanał La Manche, aby zajrzeć na moment do Anatola France'a. "Bunt aniołów" to niestety kolejny przestarzały klasyk...Temat buntu aniołów był i nadal jest chętnie wykorzystywany przez artystów w różnych formach, szkoda tylko, że czasem dobra koncepcja mija się z wykonaniem.

Tyle o europejskich pisarzach. Na koniec zostawiłam Kolumbię.

Jeśli myślimy o Kolumbii, to oczywiście nie możemy nie wspomnieć o Gabrielu Garcii Marquezie. To niezaprzeczalny klasyk i nie zamierzam udowadniać, że jest inaczej zwłaszcza, że czytałam w sumie dwie jego książki. Parę lat temu przegryzłam się przez "Sto lat samotności" - nie podobało mi się. W tym roku dostałam 'pod choinkę' rozpropagowaną na nowo filmem "Miłość w czasach zarazy". Nie lubię romansideł. Nie lubię Latynosów. Cóż, chyba na to wychodzi, że nie lubię Marqueza...Może jeszcze kiedyś coś jego spróbuję, jednak na jakiś czas mam dość.

Hmm, poważnie się zrobiło. No to nastęnym razem napiszę trochę o lekturze, która poprawiła mi w tym roku humor:) Zapraszam!

wtorek, 18 listopada 2008

Trochę klasyki z naszego podwórka

Klasyka literatury...pojemne pojęcie. Czy możemy dokładnie określić ramy kanonu lektur obowiązkowych? Oczywiście, jest grupa książek, co do których nie mamy wątpliwości, czy powinny się znaleźć na takiej liście. Istnieje jednak o wiele większy zbiór tytułów, budzących jednak kontrowersje.

Dla potrzeb mojej listy przyjęłam kryterium następujące: klasyczna literatura, to te książki, których wstyd nie znać. Do nich odwołują się inne książki, na nich się wzorują, do nich nawiązują. Nie zawsze są to rzeczy, które przetrzymały próbę czasu, ale zawsze warto je znać.

W tym roku próbowałam nadgonić trochę zaległości i oto wynik.

Na początek trzy pozycje z twórczości Ryszarda Kapuścińskiego - "Kirgiz schodzi z konia","Podróże z Herodotem" i "Heban".

Wszyscy mi mówili jak to KONIECZNIE muszę przeczytać Kapuścińskiego. Nie ciągnęło mnie jednak do tej literatury z dwóch powodów: po pierwsze, bałam się, że jak on tak wszystkim się podoba, to nie może dobrze pisać; a po drugie, parę lat temu widziałam Ryszarda Kapuścińskiego "na żywo"...może miał zły dzień, ale jakoś nie powalił mnie na kolana swoją erudycją.

Miałam potem przyjemność poznać jego tłumaczkę na język rosyjski, która opowiadała o swojej fascynacji literaturą Kapuścińskiego i panicznym strachu przed tłumaczeniem tej prozy ze względu na specyficzny język - dziennikarską narrację.

I z tak dwuznacznymi uczuciami zasiadłam do "Kirgiza". Byłam zauroczona! To jak czytanie w galopie. Szybko sięgnęłam po kolejną książkę. Jednak "Podróże" ledwo skończyłam, bo byłam nastawiona na coś lżejszego. Ciągłe reminiscencje i wręcz 'grzebanie się' w brutalnych opisach pogromów z Herodota nie pomagały w lekturze. Przykro mi - ta książka nie należy do moich ulubionych.

A "Heban"? Dobry kawałek dziennikarstwa! Mam jedynie zastrzeżenia, co do szaty graficznej książki. Tekst był za bardzo zbity i zbyt drobny, a to odbiera część przyjemności.

Konkluzja, jaką wyciągnęłam po tych trzech książkach, jest taka, że jeszcze nie wiem czy lubię Kapuścińskiego.


Kolejny klasyk z naszego podwórka to :"Faraon" Bolesława Prusa. Niby wszystkim znany, wszyscy wiedzą, że 'rozchodzi się' o walkę o władzę między kapłanami a faraonem, ale ilu czytało? Ja nawet filmu w całości dotychczas nie widziałam, a książka mnie porwała!!! Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale czyta się z zapartym tchem. Świetny kryminał i powieść obyczajowa w jednym!

poniedziałek, 17 listopada 2008

Przypadkowa lektura


Miałem z wpisem na blogu zaczekać do ukończenia "Historii antysemityzmu", ale Violet swoim postem skłoniła mnie do wcześniejszego zaznaczenia swej obecności.
{Tym bardziej, że objętość "Historii" jest... hm, znaczna i trochę czasu potrwa zanim będę mógł podjąć się opisania tej książki}
Zacznę więc z zupełnie innej beczki.

Kilka dni temu zdjąłem z półki książkę otrzymaną ponad rok temu - "Nalewki. Stare i nowe przepisy czyli jak mocny alkohol uczynić szlachetnym".
Od niechcenia zacząłem przeglądać zgromadzone tam przepisy - to za trudne, na to trzeba czekać 5 miesięcy [ha,ha,ha] ale to z kolei wygląda nieźle... o i to się fajnie prezentuje.
Hm.
Za oknem zimno.
Błotno i nieprzyjemnie.
A taka nalewka rozgrzeje, czas umili.
Hm.
Cytryna - jest, ziele angielskie - jest.

...
I tak oto dzięki przypadkowej lekturze zacząłem nabywanie nowej "sprawności".
Mam nadzieję, że wyniki będą smakowite :>

Podsumowanie 2008




Fakt, że 2008 jeszcze się nie skończył, ale zostało nam 44 dni, więc myślę, iż można się pokusić o wstępne podsumowanie.




W tym roku udało mi się przeczytać 50 książek...czy to dużo?czy mało?nie wiem. Wiem, iż znalazły się tu książki, które czekały na mnie od dawna, książki ciekawe, ale i całkiem przypadkowe, książki, które pozwalały uciec w inny świat i żyć podwójnie.


Co znalazło się m.in. na tej liście?

Spróbuję się pokusić o jakieś posegregowanie.

W pierwszej kolejności to książki o średniowieczu, popularnonaukowe i literatura piękna, która za miejsce akcji obrała świat w dobie ministreli.


  • "Potępieńcy średniowiecznej Europy" Szymona Wrzesińskiego - bogate w przykłady z polskiej rzeczywistości opracowanie, ale chyba tylko dla bardzo zaciętych mediewistów.

  • "Imię róży" Umberto Eco - tego tytułu nie trzeba zachwalać:) już 3 raz zachwycam się tą książką i nadal zostaje moim numerem 1.

  • "Baudolino" Umberto Eco - tu bez bicia się przyznaję, że udało mi się ją przeczytać tylko dzięki wrodzonemu uporowi...może po "Imieniu róży" i pracach literaturoznawczych mam zbyt wygórowane mniemanie o profesorze Eco? a może tym razem nie udało mi się dostroić mojego nastroju do bajania narratora

  • "Bard z piętnem wysokiego kapelusza" Carl Heinz Kurz - broszurowe wydanie historii, do której trudno się przekonać od pierwszego czytania. Autor miał ciekawy pomysł, dużo wiedzy, ale gorzej z przekazem...jakoś nie udało mu się wciągnąć mnie do swojej gry.

  • "Życie codzienne we Francji i Anglii w czasach rycerzy Okrągłego Stołu" Michel Pastoureau - majstersztyk! czytam to po raz drugi w tym roku. Teraz mam już własną, więc nie muszę się spieszyć:) Jest to bardzo wnikliwa, a zarazem arcyciekawa analiza przełomu XII i XIII wieku. Lektura na tyle wciągająca, że ją sobie dozuję. Zresztą tym razem staram się jak najwięcej zapamiętać, ale w razie potrzeby mam do czego wracać i wiem, że będę to często robić!


No to za nami 1/10 tegorocznej listy. Następnym razem zabiorę się za klasykę, a potem (dla złapania oddechu) książki łatwe i czasem bardzo przyjemne:)



niedziela, 16 listopada 2008

Start!

"Księgozbiór" otwarty!
Będziemy tu pisać o książkach - które przeczytaliśmy, czytamy albo chcielibyśmy przeczytać.
Podzielimy się z Wami swoimi wrażeniami, odczuciami.
Nic, co dotyczy książek nie jest nam obce :D

Zapraszamy!