środa, 30 grudnia 2009

Trzecia wizyta w Barcelonie

Carlos Ruiz Zafon "Marina"
Tuż przed świętami (przypadek?) ukazała się trzecia na polskim rynku książka autora "Cienia wiatru" - "Marina".
Kilka tygodni temu, szukając w internecie informacji nt tej powieści spotkałem się z opinią, że należy ona do napisanego przez Ruiz Zafona cyklu "książek dla młodzieży" - cóż, w takim razie hiszpańska młodzież jest chyba trochę bardziej uodporniona na krwawe sceny i makabrę niż polska.
To co jest największym plusem tej książki, jednocześnie zalicza się do jej największych wad. Tajemniczy klimat Barcelony, tragiczna miłość, diabelski przeciwnik o skomplikowanej (i zwichrowanej) psychice, walka na śmierć i życie.
To wszystko już było, w "Cieniu wiatru" oraz "Grze anioła" - powiedzą jedni. I co z tego, zakrzykną drudzy, skoro ta proza i tak jest tak bardzo wciągająca!
Sam nie wiem, po której stronie się opowiedzieć. Z jednej strony czytając "Marinę" zdawałem sobie sprawę z jej wtórności (chociaż, gwoli prawdy, została ona napisana przed "Cieniem" i "Grą"), powtarzalności i schematyczności. Ale... pisarstwo Ruiz Zafona ma w sobie coś magicznego, co nie pozwala zakończyć lektury.
Gdyby ścisnąć treść "Mariny" i opisać jej fabułę w 5 zdaniach otrzymalibyśmy kiczowatą, ckliwą historyjkę.
I co z tego - ta książka i tak całkowicie pochłonęła mnie na kilka godzin.

niedziela, 27 grudnia 2009

Twarde sztuki



Andrzej Pilipiuk "Rzeźnik drzew"
Napiszę krótko - kolejny, rewelacyjny zbiór opowiadań Pilipiuka. Tym razem nie spotkamy się z przesiąkniętym alkoholem wiejskim egzorcystą Wędrowyczem - ale podczas lektury "Rzeźnika" poznamy wiele równie oryginalnych postaci.
Jasnowidze, łowcy zombiaków, przybysze z kosmosu, anarcho-rewolucjoniści, Kozacy - każda z postaci opisana z werwą, humorem i talentem.
Zbiory opowiadań często bywają nierówne; Andrzej Pilipiuk ustrzegł się tej pułapki. Pomimo, że zebrane w tym tomie historie są bardzo różne ("humorystyczne" i "poważne", "sensacyjne" i "historyczne") posiadają łączący je klimat - i chyba dzięki temu "Rzeźnik drzew" jest lekturą, którą szczerze polecam.

niedziela, 20 grudnia 2009

Chińska zupka


Henning Mankell "Chińczyk"
Tuż przed świętami w naszych księgarniach pojawiła się najnowsza książka Henninga Mankella. Jednakże głównym bohaterem "Chińczyka" nie jest komisarz Wallander, lecz... no właśnie, kto?
Na początku powieści na scenę wkracza Vivi Sundberg, inteligentna, bystra policjantka z nadwagą, niezależna w swych sądach i opiniach - czyli świetny materiał na pełnokrwistą, pierwszoplanową postać literacką.
Jednakże już po kilkudziesięciu stronach Mankell porzuca postać Vivi, która od tego momentu będzie się pojawiać sporadycznie (czasem tylko jako głos w słuchawce). Jej miejsce zajmuje Brigitta Roslin, pani sędzia, również doświadczona, borykająca się z problemami małżeńskimi, przeżywająca problemy zdrowotne i wykazująca pierwsze objawy wypalenia zawodowego. Lecz gdy tylko czytelnik zaczyna się przyzwyczajać do tej bohaterki jej miejsce zajmuje kolejna kobieta, Chinka Hong.
Od tego miejsca akcja powieści rozgrywa się wokół tych dwóch osób.
Brak głównego bohatera, z którym czytelnik mógłby się w pełni utożsamiać i któremu mógłby kibicować to błąd, którego nie spodziewałem się po tak doświadczonym i zdolnym autorze, jakim niewątpliwie jest Mankell (który, tworząc chociażby postać Wallandera udowodnił swój literacki kunszt). Niestety, nie jest to jedyna wada "Chińczyka".
Przede wszystkim nie przekonuje sama intryga. Początek jest dobry - w pewnej odludnej wsi zostają brutalnie zamordowani niemalże wszyscy mieszkańcy. Policja nie potrafi wytłumaczyć kto i dlaczego popełnił tę okrutną zbrodnię. Prowadząca prywatne śledztwo sędzia Brigitta Roslin wpada na trop Chińczyka, który może być powiązany z masakrą.
I tu się wszystko sypie. Akcja przeskakuje z kontynentu na kontynent (Europa, Ameryka, Azja, Afryka), retrospekcje sięgają nawet XIX stulecia... ale w tym natłoku egzotyki i zdarzeń nie powstaje żadna solidna kryminalna intryga. Motywy bohaterów powstają nie do końca jasne, głównym motorem ich postępowania wydaje się być tylko i wyłącznie obsesja i przypadek... Trochę mało, jak na książkę takiego mistrza.
Może, gdyby to była powieść jakiegoś debiutanta nie byłbym tak rozczarowany.
Ale biorąc do ręki książkę "kryminalnego wyjadacza" spodziewałem się czegoś lepszego.
Przykro mi, Panie Mankell.

sobota, 12 grudnia 2009

Nowinki techniczne

Na blogu Pawła Wimmera można przeczytać cykl wpisów na temat polskiego czytnika e-booków. Pan Paweł w sposób jasny i przystępny przedstawia wady i zalety eClicto, choć nie da się ukryć, że jako entuzjasta e-booków nie jest w 100% obiektywny.

Ja, jako zwolennik książek tradycyjnych oraz audiobooków, do eClicto, Kindle'a i innych tego typu urządzeń podchodzę sceptycznie.

Chociaż, niedawno dzięki wpisowi Quaffery'ego trafiłem na darmowego e-booka, którego wykorzystam (niecnie) do testów. Kto wie, mooooooże się przekonam do tej formy obcowania z literaturą.

Ale... - gdyby to była papierowa książka, pewnie byłbym już w połowie. A tak, nawet jeszcze nie zacząłem.


środa, 9 grudnia 2009

Wola Mechanizmu






Adam Wiśniewski-Snerg "Robot"
"Robot", w kręgach wielbicieli twórczości Snerga uważany za książkę kultową, nie jest lekturą lekką, łatwą i przyjemną.
Wręcz przeciwnie. Powieść jest naładowana (a czasem wręcz przeładowana) naukowymi i paranaukowymi teoriami, pytaniami o sens człowieczeństwa, nagłymi skokami myślowymi i nieoczekiwanymi zwrotami akcji.
Z tego też powodu najlepiej "Robota" czytać dużymi partiami, urwana autobusowa-tramwajowa lektura w tym przypadku jest całkowicie pozbawiona sensu.
Tytułowy bohater jest istotą sterowaną przez wszechmocny, tajemniczy Mechanizm. Bohater nigdy nie wie, czy jego działania są wynikają z poleceń Mechanizmu, czy też są skutkiem jego własnych decyzji. Robot wie, że ma do wykonania misję... ale jaką, po co?
Bezwładnie miota się pośród ludzi, nie wiedząc kim tak naprawę jest, przeciwko czemu ma działać i jaki jest sens jego czynów.
Powieść Wiśniewskiego-Snerga jest tak naprawę jednym wielkim pytaniem o istotę człowieczeństwa i wolnej woli.
Możemy ją potraktować jako traktat o zniewoleniu, futurystyczną wizję komputerowego terroru albo esej teologiczny... wybór należy do Czytelnika.

Na marginesie: W zakupionym przeze mnie egzemplarzu znalazłem wklejone nekrologi Snerga - muszę przyznać, że taki początek lektury nieco zmienia odbiór książki. 

sobota, 5 grudnia 2009

Jesienna rozgrywka


Siergiej Łukjanienko "Jesienne wizyty" 

Książki Łukjanienki już kilkakrotnie były opisywane na tym blogu. Ostatnia wizyta w bibliotece pozwoliła mi zapoznać się z książką nie należącą do słynnego cyklu "patrolowego", a mianowicie z "Jesiennymi wizytami".
Głównych bohaterów jest kilku: chłopiec-poeta, autor popularnych powieścideł s-f, uduchowiona lekarka, ukraiński pułkownik, cyniczny polityk. Życie wszystkich tych osób pewnego dnia staje na głowie - przybywają do nich Sobowtóry, reprezentujące różne "linie": Władzę, Dobro, Twórczość, Wiedzę, Rozwój.
Pomiędzy Sobowtórami rozpoczyna się bezpardonowa walka na śmierć i życie o panowanie nad losami świata i ludzkości; walka, w którą chcąc-nie chcąc zaangażowane zostają także Prototypy.
Na domiar złego do starcia wkracza jeszcze jeden gracz, bezwzględny zabójca zwalczający wszystkich Wizytorów.

Rozpoczyna się skomplikowana gra. Każdy jest wrogiem każdego, ale jednocześnie żaden alians nie jest niemożliwy. Dobro jest równie niebezpieczne co dziecięce marzenia, a cyniczna Władza budzi równie wielką sympatię co stateczna i konserwatywna Wiedza.
Nikt nie jest jednoznacznie zły ani jednoznacznie pozytywny. Szczerze pisząc - zwycięstwo każdego z Wizytorów jest dla ludzkości równie groźne.

"Jesienne wizyty" nie są tak dobre jak "Dzienny" albo "Nocny Patrol". Ale, jako lekka, przyjemna lektura na weekend - sprawdzają się doskonale.

czwartek, 19 listopada 2009

5 ważnych książek


W najnowszej "Polityce" ukazał się artykuł "Pięć najważniejszych książek" - opisano w nim akcję władz Łodzi, które chcą stworzyć w tym mieście Bibliotekę 5 in Lodz. W tym celu do kilku tysięcy znanych osób w Polsce i za granicą wysłano list, w którym proszono je o podarowanie "pięciu książek, które zadecydowały o Twoim życiu".
Jak podkreślają pomysłodawcy projektu, mają to być książki "dotykane, czytane, nawet podniszczone. Noszące widoczne lub symboliczne piętno ich właściciela (...) Nowość jest bezosobowa. Jeśli trzeba kupić nowy egzemplarz, to później taka książka musi przez pół roku pomieszkać u właściciela, przeniknąć jego energią".
Próbowałem zrobić sobie takie zestawienie - i okazało się to nie lada problemem.
Otóż okazało się, że wielu z pozycji, które określam jako ważne, po prostu... nie posiadam. Często były to książki pożyczone (z bibliotek albo od znajomych), "przechodnie", kilka z nich zaginęło podczas licznych przeprowadzek albo nie wróciło na swe miejsce po wypożyczeniu osobie trzeciej.

Czy Wasze domowe księgozbiory także są "podziurawione"?

poniedziałek, 16 listopada 2009

Świętowanie

Czas płynie szybko- oto "nadejszła wiekopomna chwila"- setny post i zarazem pierwsze urodziny bloga.

Nigdy wcześniej nie pisałem bloga, więc nie zdawałem sobie sprawy, jakie to ciężkie. Te wszystkie momenty, gdy ułożony w głowie post nijak nie chce się wklepać do edytora, albo rewelacyjna, genialna książka nie daje się opisać w krótkim (choć oczywiście porywającym) tekście... te dni, gdy mówiłem sobie -dosyć, blogowanie to zabawa dla dzieciaków, poważni ludzie w pewnym wieku powinni zajmować się ważniejszymi sprawami.

Ale coś nie pozwoliło mi przestać. I mam nadzieję, że nie popuści.

Dziękuję wszystkim Czytelnikom, od czasu do czasu nawiedzającym te strony. Niby blogowanie to pisanie "dla siebie", ale miło wiedzieć, że czasem ktoś wpadnie i zerknie na najnowszy wpis.

Dziękuję innym blogującym - dzięki Wam odkrywam nową rzeczywistość, w której jest miejsce na nieco wolniejsze tempo akcji i chwilę zadumy nad zadrukowaną stroną.

A przede wszystkim - dziękuję Tobie, Violet. Bez Ciebie księgozbiór nie byłby taki swojski.

środa, 4 listopada 2009

Cytat

"Kto był sto lat temu czytelnikiem powieści? Cieniutka warstewka wyższych sfer. Przed rewolucją 85 procent ludności Rosji nie umiało czytać i pisać. Słowo pisane docierało więc do kilku tysięcy ludzi. Bestseler "Zbrodnia i kara" został wydany w zawrotnym nakładzie dwóch tysięcy egzemplarzy, które sprzedawano przez 17 lat. Gdyby autor trochę się wysilił, poznałby osobiście wszystkich swoich czytelników. (...) Wcześniej czytelnicy byli kontynentem, dziś to archipelag. Czytelnicy tradycyjnych powieści chodzą innymi drogami niż miłośnicy fantastyki i ich drogi się nie przecinają. Czytelniczy kontynent się rozpadł. Atlantyda została zatopiona, wystają tylko oddzielne kawałki".

"Jakie Bermudy, takie trójkąty" (wywiad z rosyjskim pisarzem Ilją Stogoffem), Tygodnik "Forum" nr 44/45


niedziela, 1 listopada 2009

Trochę o mojej pasji...:)

Adam Szymeczko "Long Live Rock'n'Roll. Zarys dziejów grupy Rainbow"

Książkę, którą skończyłam godzinę temu, przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Nie będę ukrywać, że jestem nieuleczalnym maniakiem wszystkich, lub może prawie wszystkich, muzycznych poczynań spod znaku Ritchie Blackmore'a (vide - gitara Deep Purple).
Autor książki podjął się nielekkiego zdania, spróbował mianowicie opisać na 162 stronach zespół, który wspomniany gitarzysta założył i prowadził w latach 1974-89/1995-97.
Czemu to takie trudne?
Z kilku powodów, a jednym z nich jest choćby ten, że lider zmieniał muzyków jak rękawiczki. Przez zespół przewinęły się 23 osoby! (Cóż, tak to bywa gdy się jest profesjonalistą-perfecjonistą z nienajlżejszym charakterem.)
A wracając do książki. Adam Szymeczko poradził sobie dobrze z tematem, choć może nie jest to pozycja powalająca na kolana, ale sam tytuł mówi o tym, że mamy przed sobą zarys. Porównując tę lekturę do, jak moim zdaniem niezrównanej w dziedzinie książek o tematyce muzycznej, "Deep Purple" Tomasza Szmajtera i Rolanda Burego - postawiłabym książce Szymeczki czwórkę.
Znalazłam bowiem kilka nieścisłości, brak mi wyodrębnionego na końcu książki spisu bootlegów i tras koncertowych oraz zamieszczenia autorów piosenek przy tekstach (to chyba nie zajęłoby dużo miejsca, a byłoby dużym udogodnieniem, po co szukać w książce?). Wiem, że włączenie powyższych spisów oraz dopracowanie istniejącej dyskografii (dołączenie numerów katalogowych, nazwisk producentów etc.) byłoby czaso- i pracochłonne, ale czy nie warto się o to pokusić?
Mam rónież za złe wydawcy, że nie pokusił się o dobrą korektę (który to już raz? czy w tym kraju nie ma już dobrych korektorów?!) i, że cały tekst jest wydrukowany kursywą (jak od tego czy bolą!).
Fani Blackmore'a mogą powiedzieć, że się czepiam, ale taka już jestem, wyznaję zasadę, że jak coś robić to do końca dobrze. Lubię po prostu obcować z profesjonlistami-perfekcjonistami, nawet (a może zwłaszcza?), gdy mają wredny charakter:)

środa, 28 października 2009

Zamek z piasku, który wciąga



No i stało się. Ostatni tom trylogii Millennium ukazał się w naszych księgarniach, by chwilę później znaleźć się w mych dłoniach. 

Akcja książki rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończyła się "Dziewczyna, która igrała z ogniem" - ciężko ranna Lisbeth Salander ląduje na stole operacyjnym; Mikael Blomkvist usiłuje wyjaśnić przedstawicielom władzy, co tak naprawdę wydarzyło się w ostatnich dniach... i tym samym zmusza do ataku tych, którzy nie chcą by prawda ujrzała światło dzienne.

W powieści Larssona zanurzamy się w mroczny świat intryg służb specjalnych, które pod płaszczykiem "ochrony państwa" dbają o własny interes i kreują własną, paranoidalną wersję rzeczywistości. Do swoich celów dążą bez oglądania się na koszty, nie wahając się przed popełnieniem najgorszych nawet zbrodni.

A dziennikarz Kalle Blomkvist zrobi wszystko, by ujawnić opinii publicznej prawdziwe oblicze swych wrogów - i uratować Liz Salander, której grozi ponowne wtrącenie do szpitala psychiatrycznego.


"Zamek z piasku, który runął" to chyba najlepsza część trylogii Stiega Larssona. Raz rozpoczęta lektura nie pozwala na oderwanie, blisko 800 stron tekstu połknąłem w ciągu kilku dni.  Chociaż Larsson momentami wydaje się trochę naiwny w swym mocno lewicującym idealizmie, wybaczamy mu wszelkie "polityczno-poprawnościowe" grzeszki.

"Zamek" to lektura, którą każdy fan sensacji powinien jak najprędzej przeczytać. 


Zobacz też moje poprzednie wpisy o twórczości Stiega Larssona.

niedziela, 4 października 2009

Śmiech a sprawa polska


Krzysztof Daukszewicz "Pamiętnik IV Rzepy"

Z Daukszewiczem mam jedno wspomnienie - początek lat 90-tych, wraz z rodzicami jadę na wczasy. Przed nami kilkanaście godzin jazdy "maluchem" po wyboistych, krętych drogach. Radio w samochodzie nie działało, natomiast magnetofon - tak. Ale - mieliśmy tylko jedną kasetę, z nagranym występem Daukszewicza. I przez całą podróż mój ojciec, kierowca i władca magnetofonu, w kółko puszczał skecze i piosenki Pana Krzysztofa. Strona A, strona B, strona A, strona B.
Pod koniec podróży znałem już cały program na pamięć.
Dwa tygodnie później wracaliśmy z wczasów do domu.
I wciąż mieliśmy tylko jedną kasetę. Strona A, strona B, strona A...

"Pamiętnik IV Rzepy" to zapis refleksji, absurdów i humorystycznych dywagacji z krótkiego okresu najnowszej historii Polski - lat "IV RP", czyli rządów PiS oraz tzw. "przystawek".
Daukszewicz z charakterystyczną dla siebie inteligentną ironią wyłapuje potknięcia władzy, jej zadufanie i pychę, słabość maskowaną bezczelnością oraz, często, zwykłą głupotę.
Każda strona tej książki to śmiech przerywany refleksją, że wtedy wcale tak wesoło nie było.
Ale, czas leczy rany, a humor jest wieczny.

Panie Krzysztofie - teraz poprosimy o książkę o rządach po "IV RP" - też jest śmiesznie.


wtorek, 29 września 2009

W 80 dni dookoła świata

Juliusz Verne "W 80 dni dookoła świata"

To kolejna książka, którą ostatnimi czasy wzbogaciłam księgozbiór. Wzięłam ją, gdyż wydawało mi się, że warto mieć trochę klasyki na półkach.

Po przeczytaniu dwóch stron zaczęłam wątpić, czy będę w stanie dobrnąć do końca. Archaiczny język i przestawny szyk dały mi się szybko we znaki. Jednak cieszę się, że nie zniechęciłam się i spróbowałam czytać dalej. Bo im dalej w tekst, tym łatwiej i ciekawiej. Akcja, wbrew mojemu, skądinąd niczym nie popartemu, przekonaniu, była wartka i wciągająca. Nie przeszkadzało mi wyjątkowo nawet to, że znałam zakończenie:)

Verne trochę się zestarzał, ale nadal wciąga i może porwać młodszych czytelników.

Zrealizowany w latach 80-tych japońsko-hiszpański 26-odcinkowy serial "Dookoła świata z Willy Fogiem" utrwalił w mojej pamięci postaci Fileasa Fogga jako lwa. Ta postać towarzyszyła mi od pierwszej do ostatniej strony lektury:)
Dla tych, którzy pamiętają i z rorzewnieniem wspominają kreskówkę, polecam: http://www.nostalgia.pl/willyfogg/

Nowy, lepszy świat


Alan Weisman "Świat bez nas"

Książka Weismana jest fascynującym eksperymentem myślowym - jak wyglądałby świat, gdyby nagle wszyscy ludzie na Ziemi zniknęli?
Czy wytwory naszej cywizlizacji rzeczywiście okazały by się tak trwałe i "ponadczasowe" jak sądzimy? Jak szybko przyroda zaczęłaby odzyskiwać tereny utracone na rzecz miast? Które gatunki roślin i zwierząt jako pierwsze odważyły by się na likwidację pozostałości po homo sapiens?
Na te i inne pytania Weisman odpowiada w doskonały, wciągający sposób, w stylu łączącym w sobie naukową argumentację i nutkę publicystycznego zacięcia.
Nie mam wiedzy, by z Alanem Weismanem polemizować - jego odwołania do biologii, geografii, geologii czytałem z zaciekawieniem, lecz bez nadmiernego zrozumienia. Dlatego też traktuję tę książkę jako opis jednej z możliwych dróg a nie przedstawienie przyszłości. Co zresztą było chyba też zamiarem autora, który sam kilkakrotnie przyznaje, że wielu elementów konfliktu przyrody z człowiekiem przewidzieć się nie da.
"Świat bez nas" to dzieło zmuszające do zastanowienia i uczące pokory. A przy tym naprawdę dobrze napisane popularnonaukowe dzieło.

Zachęcam też do zapoznania się ze stroną  www.swiatbeznas.pl/

sobota, 26 września 2009

Kot, który tropił złodzieja

Lilian Jackson Braun "Kot, który tropił złodzieja"

Tak, przyznaję, sięgnęłam po książkę ze względu na intrygujący tytuł. Znaczek "dobry kryminał" oraz polecająca serię reklama - największy hit od czasu Agaty Christie - działały w tym momencie trochę hamująco, bo nie lubię takich zapewnień, gdyż bardzo często okazują się bezpodstawne.

Książka Braun, to 19 tom serii. Na szczęście dla mnie - tomy nie łączą się i można je czytać oddzielnie. "Kot, który tropił złodzieja" jest dobrą lekturą do poduchy, albo pociągu. Książka nie trzyma mocno w napięciu, a dokładniej, to napięcie jest minimalne i spokojnie można odłożyć jej lekturę do następnego wieczoru, czy powrotnego pociągu. Nie spodziewałam się po niej wiele więcej, więc się nie zawiodłam, a tytułowy kot był bardzo sympatyczny. Na sakramentalne: "kto zabił?", czytelnik znajduje szybko odpowiedź.

Jeśli trafię na inny tom z tej serii (może następny, bo też ma intrygujący tytuł: "Kot, który przedrzeźniał ptaki"), to z braku lepszej lektury, pewnie się na niego pokuszę.

Czy coś mi z tej lektury zostanie w pamięci? Może klimat, może okładka, może odcisk kocich łapek pod każdym rozdziałem, a może jedno zdanie, które główny bohater wygłasza tonem dezaprobaty do swego kota, podejrzewanego o zjedzenie muchy: "Jak się kogoś pożarło, to potem tego kogoś już nie ma!".

Dla ciekawych brzmienia pozostałych tytułów polecam notatkę na Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Lilian_Jackson_Braun

wtorek, 22 września 2009

Zapiski w poprzek linii


Łukjanienko jest dobrym pisarzem na ponure, jesienne dni - akcja jego powieści zmienia się szybko, myśli bohaterów skrzą się od zgrabnych uwag i zwrotów. Przy całej swej "popowości" jest to proza inteligentna, nieschematyczna i zmuszająca do zastanowienia.

Czego chcieć więcej od  dobrej książki s-f?

"Czystopis" jest kontynuacją "Brudnopisu". Główny bohater, Kirył - eks-funkcyjny, celnik pomiędzy różnymi światami, zrywa ze swoim "stanowiskiem" i, na przekór swym byłym przyjaciołom i zwierzchnikom, próbuje dojść prawdy: kim są funkcyjni, czy różnią się od siebie światy i który z nich jest najważniejszy. Jest renegatem, osamotnionym w swej walce z tajemniczymi przeciwnikami, którzy za wszelką cenę starają się uniemożliwić zrozumienie roli "ludzi-nad-ludźmi"

Mocną stroną powieści są opisy innych, alternatywnych światów - Łukjanienko nie poszedł po najmniejszej linii oporu i nie stworzył techno-wysypisk a'la Hollywood. Jego Werozy, Opoki i Arkany to logiczne i konsekwentne twory; bez trudu możemy uwierzyć, że takie światy mogłyby naprawdę istnieć. I że żyjący w nich pisarze mogliby tworzyć dzieła, których w naszym Demosie napisać nie było im dane.

Na deser - mały cytat z Łukjanienki:

"Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że minął ten krótki okres, gdy czytanie książek było powszechną rozrywką. Kino nie zdołało stworzyć konkurencji - wyjście do niego było wydarzeniem, a książka zawsze leżała pod ręką. Telewizor, nawet kolorowy i z dużym ekranem, nie mógł zaspokoić wszystkich jednocześnie - musiałoby być tyle kanałów, ilu jest ludzi.

Za to wideo, a potem komputer zadały książkom potężny cios. Film to czytanie dla ubogich duchem, tych, którzy nie są w stanie wyobrazić sobie wojny światów, siebie na mostku "Nautilusa" czy w gabinecie Nero Wolfe'a. Kino to papka, obficie nasączona cukrem efektów specjalnych, papka, której nie trzeba żuć, wystarczy otworzyć usta i łykać. (...)

A czytanie wróciło do swego stanu pierwotnego, gdy stanowiło rozrywkę dla wybranych. Książki stały się droższe, nakłady mniejsze (...). Można się z tego powodu smucić, a można uczciwie zadać sobie pytanie - czy naprawdę sto procent społeczeństwa musi lubić balet? Słuchać muzyki klasycznej? Interesować się rzeźbą czy malarstwem? Albo chodzić na ryby czy mecze piłki nożnej?

Według mnie należy uznać od razu: czytanie nie jest rozrywką dla wszystkich. I w ogóle jest nie tyle rozrywką, ile pracą"

środa, 16 września 2009

Wędrowycz ratuje świat (znowu, na szczęście)

Andrzej Pilipiuk "Homo bimbrownikus"
Kolejna odsłona przygód miłośnika spirytualiów, nihilistycznego egzorcysty z prowincjonalnych Wojsławic - Jakuba Wędrowycza.
Główny bohater dla części czytelników jest postacią niewątpliwie odpychającą i odrażającą. Inni zachwycają się jego abnegacką postawą, wisielczym poczuciem humoru i odpornością na wszelkie próby ucywilizowania.
Nie ukrywam, że zaliczam się do drugiej grupy i kolejne przygody Wędrowycza czytam z przerwami na salwy śmiechu.
Na "Homo bibmbrownikus" składa się kilka mniejszych opowiadań oraz liczący blisko 300 stron utwór tytułowy. Znajdziemy w nich znaną już z poprzednich tomów plejadę typów z tego i nie tego świata, duchów, neandertalczyków, czarownic i diabłów.
Dla lubiących się nurzać w oparach czarnego humoru, czytających "niepoważne" książki z odpowiednim dystansem - lektura obowiązkowa!

Gra w udawanie


Eustachy Rylski "Człowiek w cieniu" (audiobook)
Ostatnio czasu wolnego coraz mniej. Codzienne bieganie w stanie permanentnego niedoczasu nie pozwala na skupienie myśli, tak potrzebne przy świadomej lekturze.
Dlatego też z powieścią Eustachego Rylskiego zapoznałem się w wersji "do słuchania"; eksperyment ten okazał się nader udany i wydaje mi się, że audiobooki są świetnym rozwiązaniem dla osób, które nie mogą (nie chcą) znaleźć czasu na tradycyjną lekturę.
Książka Rylskiego udaje kryminał. Tak, udaje, gdyż przewijający się przez kolejne rozdziały polscy i rosyjscy mafiosi, karykaturalni w swym "machismo" policjanci i głupawe prostytutki prezentują tylko tło, zewnętrzne opakowanie. Prawdziwą treść powieści stanowi wyobraźnia obracającego się w niezbyt ciekawym towarzystwie prawnika, który z nudów i irracjonalnej tęsknoty za rosyjską ojczyzną swych przodków zaczyna grać z rzeczywistością, kreować sytuacje które nigdy nie miały miejsca; świat wymyślony stopniowo coraz bardziej miesza się z rzeczywistym, nieuchronnie zmierzając w stronę tragicznego finału.
"Człowiek w cieniu" nie jest tak dobrą książką jak chociażby "Warunek" czy "Stankiewicz. Powrót". Lecz charakterystyczne dla Rylskiego tragiczne postaci bohaterów, wszechobecna aura fatalizmu, "wschodniosłowiański klimat" (dodatkowo pogłębiony przez kresowy zaśpiew czytającego audiobooka Ksawerego Jasieńskiego) czynią z tej książki pozycję niewątpliwie wartą uwagi.

piątek, 28 sierpnia 2009

Niezły duet


Marek Krajewski, Mariusz Czubaj "Aleja samobójców"

Nie podzielam wszechobecnych zachwytów nad prozą Krajewskiego. Postać wrocławskiego policjanta Mocka mnie nie przekonała, kryminalna intryga jakoś nie wciągnęła, a historyczne smaczki nie zdołały wykazać swej wyjątkowości.

Dlatego też do napisanej w duecie z Mariuszem Czubajem "Alei samobójców" podchodziłem z dystansem; no, ale jest  lato, czas czytania kryminałów, recenzje brzmiały zachęcająco... przeczytałem.

I nie zawiodłem się. "Aleja" jest napisana sprawnie, postać głównego bohatera, nadinspektora Patra (językowego purysty, upierającego się przy nieco osobliwym sposobie odmieniania swego nazwiska) jest klasycznie antypatyczna, klasycznie inteligentna i klasycznie niezależna w swej walce ze światem.

Intryga kryminalna opiera się na brutalnej zbrodni popełnionej w ekskluzywnym domu spokojnej starości - zamordowano i oskalpowano mieszkającego tam inwalidę; w tym samym czasie znika jego sąsiad i szachowy rywal, emerytowany profesor specjalizujący się w sektach i rytualnych okaleczeniach.

W tej powieści tajemnice i przekłamania wzajemnie się przeplatają i przenikają. Kim naprawdę był zamordowany inwalida? Jaką tajemnicę skrywa zaginiony profesor? Czemu sprawą zabójstwa interesuje się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? I co z tym wszystkim ma wspólnego hobbystyczne sklejanie modeli?

Przyznaję, że książka duetu Krajewski-Czubaj mnie pochłonęła i wypuściła ze swych objęć dopiero po przeczytaniu ostatniego zdania. Jeśli lubicie dobre kryminały z lokalnymi smaczkami (czytelnicy znający Gdańsk mają dodatkową przyjemność poruszając się wraz z nadinspektorem znanymi sobie zaułkami) to jest to książka dla Was.

sobota, 15 sierpnia 2009

Walczymy z chamstwem w sieci

Internet to medium o olbrzymim potencjale - dzięki niemu można zmienić świat (a przynajmniej próbować, co często przynosi zaskakująco pozytywne efekty). Niestety, znaczna część sieciowej treści to wulgarny bełkot, agresja, zwykłe chamstwo i zawiść, o czym może przekonać się każdy czytający komentarze pod informacjami na portalach. Występowanie tego typu zjawisk wywołuje opór, często prowadzący wręcz do chęci cenzurowania internetu.

Krążąc po różnych blogach natrafiłem na akcję "Internet bez chamstwa" - jej autorzy dążą do tego, by zmienić Sieć nie odgórnymi nakazami i zakazami, ale swoistą "pracą u podstaw". Chcesz kulturalnego netu - zacznij od siebie, zaprzestaj agresji w komentarzach, na forach; nie stosuj niepotrzebnych wulgaryzmów i personalnych ataków.

Czy ta akcja przyniesie jakikolwiek skutek? Nie wiem; ale jeśli dzięki niej choć jeden komentarz na onecie będzie ciut lepszy, to już będzie dobrze.

Dlatego też umieszczam logo akcji na blogu. I zachęcam do tego innych.

środa, 5 sierpnia 2009

Nad książką usiadłam i się nie wzruszyłam...


Paulo Coelho "Zwycięzca jest sam"


Moja przygoda z Coelho zaczęła się osiem lat temu. Zdążyłam przed powszechnym wybuchem coelhomanii zachłysnąć się tą literaturą i znudzić się nią.

Pierwsza wpadła mi w ręce "Piąta góra", potem "Alchemik" i "Podręcznik wojownika światła", który dla mnie był dowodem, że Paulo Coelho zaczyna mieć o sobie wygórowane mniemanie. Kiedy przeczytałam "Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam" byłam już pewna, że książki mają bardzo intrygujące tytuły i nieciekawą zawartość. Twórczość Coelho stała się dla mnie synonimem new age'owej paplaniny.


Teraz po ośmiu latach przerwy dostałam na urodziny "Zwycięzca jest sam". Zabrałam się za lekturę z dużą dozą rezerwy i uprzedzenia. Na szczęście w najnowszej książce Coelho znalazło się więcej miejsca na ciekawy portret psychologiczny bohatera-psychopaty, niż pseudoreligijne dywagacje. Na okładce reklamują "Zwycięzca jest sam" jako thriller - z tym bym nie przesadzała, ale trochę napięcia Coelho wprowadził do akcji.


"Zwycięzca jest sam" można określić jako łatwą, lekką książkę wakacyjną.


Coelho już mnie nigdy chyba nie zachwyci. Mam natomiast nadzieję, że kolejny prezent, który właśnie zdjęłam z regału, przyniesie coś nowego, intrygującego, bo mam wielką ochotę na odkrycie czegoś naprawdę dobrego!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Lwica na tropie


Wczoraj skończyłem czytać kolejną książkę Henninga Mankella o inspektorze Wallanderze - "Białą lwicę". Lekturę zaczynałem oczekując dobrego stylu, ciekawej akcji i całego mnóstwa wnikliwych socjologicznych obserwacji... i nie zawiodłem się.
Z jedną różnicą - tym razem bezlitosnej krytyce Mankella zostało poddane nie tylko (rzekomo szczęśliwe, tolerancyjne i swobodne) społeczeństwo Szwecji, ale także mieszkańcy odległej Republiki Południowej Afryki.

Akcja kryminału biegnie równolegle właśnie w tych dwóch państwach - grupa ultrakonserwatywnych białych rasistów planuje zabić Nelsona Mandelę, lidera czarnej społeczności. Na miejsce przygotowań, chcąc uniknąć niepotrzebnego ryzyka i w spokoju przeszkolić wynajętego snajpera wybierają ... tak, tak, cichą i odległą Szwecję.
Nie wiedzą tylko, że na swojej drodze spotkają pewnego walczącego z kryzysem wieku średniego miłośnika opery - Kurta Wallandera, dla którego każde nowe śledztwo to swoista obsesja.

Doskonała książka, którą polecam wszystkim miłośnikom dobrej prozy - i dobrych kryminałów.
Książka ukazała się w ramach serii "Lato z kryminałem" Polityki - coroczna dawka dobrego czytania za przystępną cenę.

niedziela, 19 lipca 2009

Książka utrapienia


Jerzy Pilch "Miasto utrapienia"

Jerzy Pilch jest znany z tego, że pięknie i gładko potrafi pisać... o niczym. Gdy czytałem "Bezpowrotnie utraconą leworęczność" albo "Pod Mocnym Aniołem" zachwycałem się stylem, ironią i kunsztem autora - ale po zakończonej lekturze nie umiałem w kilku prostych słowach powiedzieć "o czym była ta książka".

Mimo to, aż do momentu, gdy do mych rąk trafiło "Miasto utrapienia", do twórczości Pilcha sięgałem chętnie.

Niby wszystko jest zgodnie z Pilchowym schematem - gładkie zdania, sarkazm, alkoholowo-erotyczne nawiązania i cała plejada oryginałów z małego górskiego miasteczka; ale gdzieś po drodze została zgubiona ta niepowtarzalna aura, gdzieś zniknął oryginalny literacki sznyt - zamiast nich pojawiły się kiepskie historie, jeszcze gorsze erotyczne wstawki polane zbyt dosłownym sosem, a to wszystko okraszone zupełnie porwaną, niekonsekwentną akcją pełną zbędnych akapitów.

Szkoda, bo Jerzy Pilch zasługuje na to, by pisać lepsze powieści. Cóż, każdy autor ma prawo do gorszego dzieła.


czwartek, 2 lipca 2009

Łańcuszek

Zostaliśmy zaproszeni przez M do "łańcuszka" Podejmujemy zabawę.

Oto

odpowiedzi od Violet

1. Czy myślałeś/aś kiedyś o tym, że fajnie byłoby poznać osobiście blogowiczów książkowej blogosfery i dowiedzieć się o nich więcej niż to co mówią przez przeczytane książki?

To, co mi bardzo odpowiada w blogu, to właśnie anonimowość. Tą, na którą tylu sarka. Dla mnie ona jest schronieniem i wolałabym, zeby tak zostało:)

2. Czy kiedykolwiek najbliższe otoczenie dało Ci odczuć, że uważa Twoje zamiłowanie do czytania za śmieszne i niemodne?

Za śmieszne i niemodne to raczej nie, bo przecież to taka intelektualna rozrywka. Jednak za pożeracza czasu i owszem.

3. Czy odczuwasz czasem niepohamowaną chęć posiadania książki, którą widzisz w witrynie księgarni?

Czasem (i to bardzo rzadko) nie odczuwam takiej niepohamowanej chęci. Wybieranie się z pustym portfelem na miasto jest moją metodą na okiełznanie zakupów - jeśli coś naprawdę chcę mieć, to wrócę po to.


odpowiedzi od Insidera:

1. Czy myślałeś/aś kiedyś o tym, że fajnie byłoby poznać osobiście blogowiczów książkowej blogosfery i dowiedzieć się o nich więcej niż to co mówią przez przeczytane książki?

Kawa, przydymione światła... i cała książkowa blogosfera pochylona nad stolikiem i debatująca zawzięcie na temat książek.

Tumult, krzyki, dźwięki tłuczonego szkła, pisk... hm, chyba jednak wolę spokojne czytanie wpisów przed ekranem. Ale to takie moje introwertyczne zboczenie.

2. Czy kiedykolwiek najbliższe otoczenie dało Ci odczuć, że uważa Twoje zamiłowanie do czytania za śmieszne i niemodne?

Znajomy wchodzi do pokoju. Rozgląda się. "Wszystkie je przeczytałeś??!! ... Naprawdę??!!"
Kręci z niedowierzaniem głową. Po chwili dodaje - "Dużo kurzu do ścierania, co nie?"

3. Czy odczuwasz czasem niepohamowaną chęć posiadania książki, którą widzisz w witrynie księgarni?

Zbyt często... mój portfel cierpi z tego powodu, ale "Nowa książka w dłoni... bezcenne"



Do udziału w łańcuszku zapraszamy:


http://rongorongo.blox.pl/html


http://prowincjonalnenauczycielstwo.blogspot.com/


Pytania:

1.Czy mając już daną książkę w jednym wydaniu, widząc jej wznowione wydanie, nie masz ochoty czasem kupić go?

2.Czy kupiłeś kiedyś książkę dla samej "fizycznej przyjemności" posiadania?

3.Czy często czytasz opinię na ostatniej stronie okładki, czy przy wyborze kierujesz się bardziej okładką kiedy nie znasz autora?

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Po ilu książkach...?

Jorge Luis Borges "Twórca"/"Alef"/"Zoologia fantastyczna"/"Powszechna historia nikczemności"

Po przeczytaniu czterech zbiorów opowiadań J.L. Borgesa zastanawia mnie po ilu książkach będę w stanie powiedzieć, że znam jego twórczość? Odkładając ciągle na później tego posta myślałam, że po czterech tytułach to już zdobędę jako takie obeznanie, żeby móc się wypowiedzieć. A tu? Nie jestem wiele mądrzejsza niż po przeczytaniu "Twórcy"! Oczywiście w pewnym stopniu może tłumaczyć mnie fakt, iż w przekładzie na język polski ukazało się prawie trzydzieści tytułów, czyli przeczytałam niewielki procent (ale co ja mogę na to, że biblioteka nie kupiła wszystkich;D). Jednak to, co najbardziej przemawia za nie możnością ogarnięcia twórczości J.L. Borgesa jest jej różnorodność, zaskakujący dobór tematów i ich rozpiętość.

J.L.Borges pozostaje dla mnie postacią zagadkową, niemal mityczną. Stał się legendą za życia obejmując kierwonictwo biblioteki będąc już niewidomym. Był prototypem bibliotekarza Jorge z "Imienia rózy" Umberto Eco. Każdy szanujący się pisarz, który opisuje bibliotekę nawiązuje do "Biblioteki Babel" Borgesa.

Chciałam poznać kim tak naprawdę zachwycał się Eco, podchodząc do lektury jak do jeża, a może nawet bardziej jak do zdechłej myszy - widzę, że mysz zdechła i co z tego? Po czterech książeczkach - Borges wybitnie skłaniał się ku jakości, nie ilości - jestem zachwycona i pochłonięta! Mysz okazała się żywa i do tego stepuje!

czwartek, 25 czerwca 2009

Król królów


Ryszard Kapuściński "Szachinszach"

Kapuściński jest jednym z tych autorów do których wracam często. "Wojna futbolowa", "Heban", "Kirgiz..." a nade wszystko "Szachinszach"..
Książka genialna, porywająca, po prostu wspaniała. Rewelacyjne studium tyranii, w jej skrajnie absurdalnym, egocentrycznym, naturalistycznym i jednocześnie przerażającym wydaniu. Kapuściński jak nikt inny potrafił rozejrzeć się wokół oczami ludzi żyjących w ówczesnym Iranie i nie bacząc na różnice kulturowe rozpoznać lęki i nadzieje zwykłego człowieka.
Ale książka Kapuścińskiego to nie tylko doskonały reportaż. To także świetna literatura, napisana żywym i skrzącym od emocji językiem.


Często zastanawiam się, czy fenomen Ryszarda Kapuścińskiego polegał na tym, że był on doskonałym reporterem, czy też na tym, że był rewelacyjnym pisarzem. A moje jedno i drugie. Bądź też jedno pomimo drugiego?

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Dwie wspaniałe dawki humoru


Horacy Safrin "Przy szabasowych świecach"
Horacy Safrin "Przy szabasowych świecach. Wieczór drugi"

Jeśli uznamy, że poczucie humoru stanowi o sile narodu, to bez wątpienia Żydzi należą do najsilniejszych narodów świata. Mało która nacja potrafi tak bezlitośnie, a jednocześnie z taką inteligencją wytykać sobie wady, słabostki, ironizować na tematy polityczne, handlowe i religijne.
Właśnie skończyłem czytać książki Horacego Safrina - "Przy szabasowych świecach" oraz "Przy szabasowych świecach. Wieczór drugi". Są to zebrane humorystyczne opowieści, dowcipy oraz anegdoty opisujące świat już nieistniejący - świat biednych sztetli, chasydzkich świąt i rabinicznych dysput, bez których nasza część kontynentu jest teraz jakaś taka uboższa i... niewątpliwie smutniejsza.
"Przy szabasowych świecach" to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chciałby poznać prawdziwy humor żydowski.
A oto mała próbka:

Pewien magid w przededniu świąt Nowego Roku wygłosił dla kobiet kazanie tej oto treści:
- Jestem ci ja kaznodzieją, jadę tak od miasta do miasta, od wsi do wsi. No i przybyłem pewnego razu do małego miasteczka i zastałem tam niewiasty: skromne niewiasty, skrzętne niewiasty, pobożne niewiasty, koszerne niewiasty. Niewiasty co chodzą do łaźni, niewiasty co obcinają sobie paznokcie, niewiasty co pieką chały, niewiasty, co błogosławią świece sobotnie. Niewiasty, niewiasty, słowem: niewiasty...
A potem pojechałem nie do małego miasteczka, ale tfu! do wielkiego miasta. A tam mieszkała z piekła rodem grzesznica, uchowaj nas Boże! Niewiasta, która nie chodziła do łaźni, uchowaj nas Boże! Niewiasta, która nie obcinała sobie paznokci, uchowaj nas Boże! Niewiasta, która nie piekła chał, uchowaj nas Boże! Niewiasta, która nie błogosławiła świec sobotnich, uchowaj nas Boże! Grzesznica, grzesznica, słowem: grzesznica...
Ale oto zdarzyło się, że owa grzeszna niewiasta umarła.
Kiedy chciano ją pochować na cmentarzu, to ziemia nie chciała jej przyjąć. Kiedy chciano ją spalić w ogniu, to płomienie nie chciały jej strawić. Kiedy rzucono ją psom na pożarcie, to psy nie chciały jej zjeść...
Ale wy, skromne skrzętne, pobożne i koszerne niewiasty, gdy będziecie chodzić do łaźni, obcinać sobie paznokcie, piec chały i błogosławić świece sobotnie - to ziemia was przyjmie i ogień was spali i psy was zjedzą!


sobota, 13 czerwca 2009

Nowa twarz e-booków

Przeczytałem o planach wprowadzenia polskiego sprzętowego  czytnika e-booków o nazwie eclicto. .

Jak do tej pory moje doświadczenie z e-bookami jest niezbyt wielkie, ogranicza się do kilku prób czytania książek i powieści na ekranie komputera i telefonu. Z powodu "komfortu"  (a raczej jego braku) były to próby skrajnie nieudane - zmęczone oczy, niedoczytany do końca tekst i ogólne zniechęcenie.

Być może dzięki czytnikowi przekonam się do e-booków.

Z zapowiedzi wynika, że czytnik eclicto ma gwarantować wysoki komfort czytania (niemęczący wzroku wyświetlacz, wysoki kontrast, niewielka waga). Jego pamięć ma pozwalać na zgromadzenie ok. 400 książek, dięki czemu będziemy mogli "mieć przy sobie" całkiem sporą bibliotekę.

Czy ten produkt się przyjmie?

Sądząc po sukcesach odnoszonych przez Amazon Kindle czy Sony Readera - jest to możliwe.

Według mnie wszystko zależy od:

- ceny samego urządzenia (ma wynosić około 1000 pln - sporo mniej niż konkurencyjnych produktów, ale mimo wszystko dużo jak na polską kieszeń)

- ceny e-książek (wydaje mi się, że jeśli będzie wyższa niż 50-60% ceny wersji papierowej to większość potencjalnych nabywców zrezygnuje)

- dostępności nowych tytułów (dziś gros e-booków to beznadziejne poradniki typu "jak być szczęśliwym" albo "jak zarobić milion w kwadrans"; jeśli w ofercie  będą popularne książki oraz  nowości, to będzie to nowa jakość na polskim rynku).

I podstawowa kwestia: czy w Polsce jest w ogóle miejsce na legalne e-booki? Przecież w sieci można znaleźć tysiące tytułów, nic tylko ściągać i czytać (jak ktoś lubi katować swój wzrok). Czy obecni "fani" e-czytania skuszą się i przerzucą na legalne czytanie na specjalnym sprzęcie?

Czas pokaże. Odpowiedź poznamy już jesienią.

czwartek, 11 czerwca 2009

Według Snerga























Adam Wiśniewski-Snerg "Nagi cel"

Adam Wiśniewski-Snerg "Według łotra"

Jakiś czas temu w miejscowej bibliotece zobaczyłem tzw. wystawkę, czyli wyprzedaż "zbędnych i niepotrzebnych" książek. Wśród wystawionych woluminów znalazłem "Nagi cel" Adama Wiśniewskiego-Snerga, autora dotychczas znanego mi tylko ze słyszenia... I tak za jedyną złotówkę rozpocząłem najwspanialszą czytelniczą przygodę ostatnich miesięcy.

"Nagi cel" pochłonąłem jednym tchem, po przeczytaniu ostatniego zdania natychmiast kupiłem na Allegro drugą powieść Snerga, czyli równie doskonałe "Według łotra".

Twórczość Wiśniewskiego-Snerga jest świadomie kiczowata, pełno w niej nawiązań do popkultury, spłyconej wersji religijnych mitów - ale wszystkie one służą znalezieniu odpowiedzi na pytanie "czym jest rzeczywistość?".

W "Nagim celu" miejscem akcji jest para-gangsterska fabułka o dwóch żigolakach próbujących uwieść kobiety mieszkające w tym samym co oni hotelu. Brzmi strasznie, prawda? Ale obaj uwodziciele wiedzą, że otaczająca ich rzeczywistość to tylko plan filmu realizowanego w dalekiej przyszłości i starają się po prostu dobrze odegrać swoje role, a jednocześnie znaleźć w miarę bezpieczne wyjście do rejonów "bardziej prawdziwych".

Z kolei bohater "Według łotra" budzi się pewnego dnia i odkrywa, że wszystko wokół niego jest fikcją (domy zbudowane z dykty, plastikowe drzewa, manekiny odgrywające role ludzi); uświadamia sobie, że jest tylko statystą w obrazie reżyserowanym przez kogoś innego. Miotając się po planie filmowym próbuje odkryć kim jest i czemu służą nawarstwiające się absurdalne zdarzenia. Na swej drodze spotyka tajemniczego Płowego Jacka, mesjasza, cudotwórcę, uważającego się za Zbawiciela mogącego wyjaśnić wolę Pana zgodną z Duchem Scenariusza.

Czytając książki Snerga nie mogłem pozbyć się wrażenia, że oto (zbyt późno) odkryłem polskiego Philipa K. Dicka - obaj pisarze zadają pytania o prawdziwą "rzeczywistość", "człowieczeństwo"; obaj odpowiedzi szukają wśród odpadków popkultury.

Adam Wiśniewski-Snerg to literacka przygoda pełna wertepów i ostrych zakrętów, ale dostarczająca naprawdę niesamowitych wrażeń. Science-fiction pierwszej klasy.


zobacz też:

stronę poświęconą twórczości Adama Wiśniewiskiego-Snerga: http://www.snerg.lh2.pl/

notkę na Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Snerg

środa, 3 czerwca 2009

sobota, 30 maja 2009

Wciągające czytanie o czytaniu

Albert Manguel "Moja historia czytania"
Daniel Pennac "Jak powieść"
Dziś przeczytałem dwie "książki o czytaniu" - dosyć mocno różniące się od siebie, ale mimo wszystko tworzące zgrabny duet, pełen humoru i szacunku dla słowa drukowanego.

Na początek - dzieło Alberta Manguela.

Wyobraźcie sobie taką scenę - Wasz ukochany dziadek, bibliofil (który tę miłość zaszczepia kolejnym pokoleniom), posiadacz olbrzymiej biblioteki i jeszcze większej wiedzy o książkach, siedząc w swym ulubionym fotelu, z jamnikiem u stóp opowiada historie; o przeczytanych powieściach, pisarzach, dziejach druku, manuskryptach, mnichach pracowicie przepisujących teksty, pierwszych okularach i słynnych bibliotecznych złodziejach... Gdyby taka opowieść Kochanego Dziadka została spisana - otrzymalibyśmy tekst zbliżony do "Mojej historii czytania"; książki z jednej strony bardzo erudycyjnej, z drugiej zaś łatwej i przystępnej.
Czasem czytelnik nieco się gubi w linii narracyjnej pana Manguela - ale przecież Dziadkowe opowieści mają prawo być nieco niespójne :>

Druga książka, czyli "Jak powieść" Daniela Pennaca jest dla mnie odkryciem sezonu. Ten tekst jest absolutnie genialny!
Pochłania, wciąga i nie pozwala na wzięcie oddechu. Czytelnik galopuje przez tekst, czasem tylko wybuchając śmiechem, aż do ostatniego zdania. Pennac opisuje książkowe dylematy: rodziców (których dzieci nie chcą czytać, bo ta paskudna telewizja...), nauczycieli (borykających się z "nieczytającymi" uczniami), i wreszcie zwykłych czytelników (którzy czasem wstydzą się tego, że czytają za mało, albo za dużo).
W stylu pełnym (auto)ironii i zabawnych dykteryjek obala kolejne pro- i anty-książkowe mity, by w końcu dojść do wniosku, że najważniejsza jest... nasza własna, prywatna przyjemność z czytania.
Lektura obowiązkowa dla wszystkich Czytających!

czwartek, 28 maja 2009

Niedokończone lektury


Kolejna książka przy której poległam (Paul Zumthor "Wilhelm Zdobywca")...
Każdy z nas zna to irracjonalne poczucie winy, kiedy mimo usilnych starań tekst nas przytłacza i poddajemy się. Właśnie poddajemy się - porzucona książka jest niczym powracający wyrzut sumienia. Staramy się usprawiedliwić swoją niełatwą przecież decyzję przed samym sobą. Obiecujemy, że jeszcze kiedyś po nią sięgniemy, wrócimy, jeszcze raz się zmierzymy. Oczywiście nieraz dotrzymujemy słowa, jednak ile razy ta formułka ucisza po prostu głos oskarżającego sumienia.

Jednak czy to, że nie dokończyliśmy danej lektury powinno wzbudzać w nas poczucie winy?

Weźmy na przykład którego z porzuconych przeze mnie klasyków: "Ulissesa" Jamesa Joyce'a, czy "Dzieci północy" Salmana Rushdie - mimo najlepszych chęci i świadomości rangi tych tytułów nie udało mi się ich skończyć i wiem, że do nich nie wrócę.

Nie czuję się winna, z czasem nie odbieram nawet tego jako porażki. Nie każda książka, która należy do kanonu jest warta męki. Zakładając, iż zawezmę się i przemęczę do końca, co mi zostanie z tej lektury na potem? Przebrnęłam tak przez wiele lektur, a dziś nie jestem w stanie powiedzieć o czym były - vide "Wilk stepowy" Hesse, czy "Na wspak" Huysmansa.

Czasu szkoda, bo czekają na półkach takie perły jak Daniela Pennaca "Jak powieść". Prawdziwa literacka uczta! To czemu o niej tylko trzy słowa?Bo jak pisze autor mamy prawo do milczenia po wspaniałej lekturze:)

niedziela, 17 maja 2009

Trzecia wizyta w Zmroku


Siergiej Łukjanienko "Patrol Zmroku"

Łukjanienko świetnym pisarzem jest. I zachwyca.
Właśnie przeczytałem trzecią, po "Nocnym Patrolu" oraz "Dziennym Patrolu" , część cyklu o zmaganiach Ciemnych i Jasnych Innych.
"Zmrok" jest równie dobry jak "Nocny Patrol", a z pewnością lepszy od "Dziennego"; akcja książki jest równa, szybka i, oczywiście, pełna intryg i zaskakujących zwrotów.
Tradycyjnie już książka składa się z trzech części, pozornie ze sobą nie związanych i opisujących różne zdarzenia w życiu Patrolowego i Maga II Stopnia Antona Gorodeckiego. Jednakże w świecie Innych sprawy nie są proste, okazuje się że każde zdarzenie jest ze sobą powiązane, a wszystkie wątki splatają się w bardzo niebezpieczną (dla Innych i dla ludzi) intrygę.

Na początku powieści oba Patrole oraz Inkwizycja dostają list informujący o tym, że wkrótce ktoś przeprowadzi przemianę zwykłego człowieka w Innego; dla magów jest oczywiste, że to niemożliwe ale... pewna prastara legenda głosi, że "Księga Fuaran" opisuje, jak można tego dokonać.
Gdyby się okazało, że "Księga Fuaran" rzeczywiście istnieje, mógłby być to koniec świata Innych.
Rozpoczynają się więc poszukiwania legendarnej księgi.

poniedziałek, 11 maja 2009

Dziewczyna, która się kulom nie kłania


Stieg Larsson "Dziewczyna, która igrała z ogniem"

W księgarniach właśnie ukazała się druga część trylogii Stiega Larssona "Millennium". Książka przeze mnie, bardzo wyczekiwana - poprzedni tom ["Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"] wywarł na mnie ogromne wrażenie; świetna, doskonale napisana akcja, pełnokrwiste postaci, inteligentna intryga.

W "Dziewczynie..." ponownie spotykamy się z Lisbeth Salander oraz Mikaelem Blomkvistem; odmiennie niż w poprzednim tomie Mikael pozostaje w cieniu, natomiast postacią wysuniętą na pierwszy plan jest Lisbeth.
Ale zacznijmy od początku.
Mikael planuje wydanie w swym miesięczniku tekstu na temat handlu żywym towarem; jego autor Dag Svensson ma zamiar zdemaskować zamieszanych w ten proceder policjantów, dziennikarzy, polityków.
Niestety, tuż przed publikacją Dag oraz jego narzeczona, Mia Bergman, zostają brutalnie zamordowani. Na znalezionym narzędziu zbrodni widnieją odciski palców podopiecznej szwedzkiego systemu opieki, agresywnej i przepełnionej nienawiścią do świata nihilistki - Lisbeth Salander.
Policja, poganiana przez żądne krwi tabloidy, rozpoczyna pościg.
I tylko Mikael wie, że prawdziwa Lisbeth różni się od tej, która wyłania się z akt psychiatrów.

Rozpoczyna więc poszukiwania swej dawnej kochanki, jednocześnie zanurzając się w świat pełen przemocy, sekretów i dwuznaczności.


"Dziewczyna, która igrała z ogniem" jest książką jeszcze lepszą niż jej poprzedniczka. Akcja rozwija się niezwykle dynamicznie, czytelnik jest dosłownie co stronę zaskakiwany nowymi okolicznościami. Napięcie utrzymuje się przez całe 700 (!) stron, ani na chwilę nie słabnąc. Aż trudno sobie wyobrazić, jak w takim razie będzie wyglądała część 3 "Millennium" - ale o tym przekonamy się już w październiku.

Jeśli nie czytaliście jeszcze żadnej książki Larssona - koniecznie to zmieńcie!
Jeśli zaś podobali się Wam "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" - jak to możliwe, że jeszcze nie kupiliście 2 części?!

piątek, 8 maja 2009

Zimny dystans



Jacek Pałkiewicz "Syberia. Wyprawa na biegun zimna"

Jak się do czegoś lub kogoś uprzedzę, to trudno mnie przekonać. Nawet samej sobie. Do Pałkiewicza zawsze podchodziłam trochę jak do jeża. Otaczająca go aura survivalowca skutecznie mnie od niego odpychała.
Z tego też powodu ciągle odkładałam lekturę jego wspomnień z syberyjskiej wyprawy. W końcu dopadł mnie syndrom braku książki do czytania, więc sięgnęłam po Pałkiewicza.
Jego opowieść nie powala na kolana, ale jest ciekawa, dobrze napisana i pięknie zilustrowana mnóstwem zdjęć. "Syberia..." nie przekonałą mnie do końca do jej autora - zresztą po podróżniczych książkach Wojciecha Cejrowskiego żadna z tego gatunku już nie zrobiła na mnie większego wrażenia - jednak podchodzę do niego z mniejszą rezerwą.

środa, 6 maja 2009

Książka na zamówienie


Zainspirowana radiową dyskusją dotyczącą przyszłości książki drukowanej, którą wywołała nowa aplikacja Google, popuściłam wodze fantazji i oto co mi się zamarzyło:)

Ponieważ gustuję w dziwnej literaturze (wiem o tym, naprawdę!), nakłady wydawnicze poszukiwanych przeze mnie tytułów w większości są stosunkowo niewielkie i przeważnie już wyczerpane. Od czasu do czasu szarpnę się na zakup książki z antykwariatu. Jest to wtedy bardzo starannie dobrana pozycja, którą najczęściej tropię przez kilka miesięcy. Spis wymarzonej biblioteczki wciąż się powiększa, ale i woluminów na półkach przybywa.

Co jednak pozostaje, gdy danej książki nie można zdobyć za rozsądne pieniądze? Ksero? Wydruk z komputera?

To jakoś nie dla mnie. Jestem bardzo staroświeckim molem książkowym. Uwielbiam zarazem książki sczytane - które przewinęły się przez ręce wielu czytelników, jak i zupełnie nowe ze sztywnymi, pachnącymi jeszcze drukarską farbą kartkami. Jednak dziś nie o tym chce pisać.

Wyobraźmy sobie sytuację idealną: poszukuję książki przez internet (ja też wolę księgarnie, ale w obecnej chwili muszę zdać się na to medium), danej firmie wydawniczej, która zajmowałaby się drukowaniem przedstawiam swoje zamówienie. Zawierałoby rodzaj i format papieru na jakim książka miałaby być wydrukowana, typ okładki, ewentualnych ilustracji, wielkość i typ czcionki etc...

Nierealne? Być może. Jednak byłby to w pewnym sensie powrót do źródeł:)

Fajną książkę dziś przeczytałam:)


Regine Pernoud "Królowa Blanka"


Lubię kiedy francuski historyk potrafi napisać dla czytelnika-cudzoziemca, który nie ma szczegółowej historii i geografii państwa Franków w małym palcu. Tak właśnie pisze Pernoud.

Historia królowej Blanki jest opowiadana w taki sposób, że napięcie trzyma jak najlepszy kryminał do ostatniej strony. Francuska Archiwistka przekazuje fakty w niezwykle przystępny sposób, zarysowując jednocześnie tło historyczne i układając wręcz w naszej pamięci kawałki puzzli z tej wiedzy, którą mamy i z tej, którą nam przekazuje. Dzięki temu, z każdą książką Pernoud, obraz francuskiego średniowiecza staje się pełniejszy i bardziej wyraźny. Autorka nie stosuje męczących powtórzeń, włącza jedynie delikatne sugestie pomagające zorientować się w czasoprzestrzeni. Dla mniej skoncentrowanych na lekturze dołącza rozrysowane drzewo genealogiczne Plantagenetów.

Opowieść Pernoud jest niezwykle wciągająca, a dowodem na jej skuteczność może być to ile zostaje w naszej głowie po skończeniu lektury. Jeśli chodzi o mnie - to nadzwyczaj dużo.

Dzięki "Królowej Blance" jestem zdeterminowana szukać pozostałych publikacji Pernoud, gdyż na przykładzie tej książki autorka przekonała mnie, iż potrafi przeciętny temat omówić w niebywale pociągający sposób.

A więc? Katalogi biblioteczne w dłoń!!!
A tak swoją drogą, to już trzecia książka z serii PIW-owskich biografii, która zyskała moje uznanie. Może warto szukać dalej według tego klucza?...Insider ma rację, czytanie książek powoduje uzależnienie i jedna lektura prowokuje następną. Życia nie starczy!

sobota, 2 maja 2009

Fotografie z przeszłością


Olga Dębicka "Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945"

W dzieciństwie często zmieniałem miejsce zamieszkania - tak się jednak zawsze składało, że każde kolejne znajdowało się gdzieś w północnej Polsce. W szkole uczono mnie, że te tereny "były, są i będą polskie" i tę wersję historii przyjmowałem za oczywistą i obowiązującą.
Z czasem zacząłem dostrzegać pewną schizofrenię - z moim Ojcem na rowerowe wycieczki nie jeździłem do Trzebiatowa tylko do Treptow, w cukierni kupowałem sznekę z glancem zamiast drożdżówki, a jedna z dzielnic krzyżackiego grodu w którym mieszkałem przez wszystkich była nazywana ajzenachem...
Kolejne miejsca powoli odsłaniały przede mną swą przeszłość.
"Fotografie z tłem" to kolejny element tej układanki. Na książkę składa się kilkanaście historii ludzi, których zdjęcia sprzed kilkudziesięciu lat zostały opublikowane w "Dzienniku Bałtyckim". Ktoś rozpoznał siebie, albo znajomego z czasów młodości i opowiedział Pani Oldze historię zatrzymaną w kadrze... wesołą, przerażającą, niesamowitą albo zwyczajną.
Przez książkę przewijają się życiorysy Polaków, Kaszubów, Niemców, Lwowian, Wilniuków - których los skrzyżował się z Gdańskiem; tych, którzy z tego miasta musieli uciekać i tych, którzy w nim znaleźli schronienie; tych, którzy, nie bacząc na to czy miasto zwało się Danzig czy Gdańsk zbudowali w nim swój mały świat.
Tę książkę powinno się czytać w ruchu - spacerując po Jaśkowej Dolinie zanurzać się w tekst o ludziach z Jäschkentaler Wiese, a przemierzając ul. Grunwaldzką szukać śladów dawnej Hauptstraße...
Niektóre miejsca [i ludzie!] opisane w "Fotografiach z tłem" wciąż jeszcze istnieją.
Szczerz polecam: lekturę... i wizytę w Wolnym Mieście.

Zobacz też:
http://www.danzig-online.pl/
http://www.forum.dawnygdansk.pl/

wtorek, 28 kwietnia 2009

Norweskie pogaduchy do poduchy:)

Tom Egeland "Strażnicy Przymierza"

Robiąc sobie wolne od średniowiecza sięgnęłam po drugą wydaną w języku polskim książkę Toma Egelanda. "Spirali" - czyli pierwszej jego książki - nie czytałam
(polecam wpis na:http://rongorongo.blox.pl/2009/03/Spirala.html). Historie jednak nie łączą się w ścisły sposób, aby nie móc ich czytać oddzielnie.

Mając zamiar odskoczyć od średniowiecza nie do końca go zrealizowałam, ponieważ akcja książki nawiązuje między innymi do tych czasów.

Egeland tworzy ciekawą intrygę, jednak jej rozwiązanie nie zadowoliło mnie w pełni. Może dlatego, że sięga po coś z mojej dziedziny, po coś, co wielu jest wiadome, a co on przedstawia jako sensację.

Jako lektura do poduszki książka jest idealna, bo nawet w momentach dużego zmęczenia nie tracimy wątku. A czy nie o to chodzi w sensacjach? W wolnej chwili chyba sięgnę jeszcze po trzecią książkę Egelanda, choćby z tej przyczyny, że ostatnio rzadko sięgam po literaturę skandynawską.

środa, 22 kwietnia 2009

Biblioteka Świata


Jacques Boulenger (opr.) "Opowieści Okrągłego Stołu"


Tak, ja nadal zgłębiam swoje średniowiecze:) Jednak dziś nie będę opisywać samej książki, ale głównie serię wydawniczą.


"Opowieści Okrągłego Stołu" w opracowaniu Boulengera ukazały się w 1987 roku nakładem PIW-u w serii Bibliotheca Mundi. I o niej chciałabym kilka słów. Jest to seria, w której dość rzadko ukazują się książki. Dlaczego? Ponieważ w odróżnieniu od zalewających rynek pełnych błędów i niedociągnięć publikacji Bibliotheca Mundi stawia na jakość, a nie na ilość. Można powiedzieć, że PIW wydaje w tej serii książki po które nie sięgną masy, ale ludzie, którzy naprawdę są zainteresowani daną lekturą, nierzadko specjaliści wąskich dyscyplin. Opracowania Instytutu mogą poszczycić się dokładnością, starannością. Czytając książki z serii Bibliotheca Mundi odnosi się wrażenie, że wydawca nas szanuje jednocześnie stawiając wysoko poprzeczkę.


Dotychczas wyśledziłam w powyższej serii następujące tytuły:


  • Koran

  • Kalevala (w fantastycznym przekładzie Litwiniuka)

  • Pieśń o Rolandzie

  • Opowieści Okrągłego Stołu

  • Powieść o Róży

  • Manusmryti czyli traktat o zacności/Kamasutra czyli traktat o miłowaniu

  • Ferdousi "Ksiąga Królewska. Wybór" (perski epos)

  • Gilgamesz

  • Kojiki, czyli księga dawnych wydarzeń

  • Tajna historia Mongołów

  • Eneida

  • Iliada

  • Popol Vuh "Księga rady narodu Quiche" (święta księga narodu z rodziny Majów)

  • Grzegorz z Nareku "Księga śpiewów żałobliwych" (ormiańska)

  • Lukrecjusz "O naturze rzeczy"

Trudno znaleźć pełen spis książek wydanych w serii Bibliotheca Mundi, jednak moim skromnym zdaniem warto poszperać, bo wiele tutaj skarbów:)

* Wykorzystałam obraz Carla Spitzweg "Mól książkowy"

piątek, 10 kwietnia 2009

W najnowszym numerze "Polityki" ukazał się ciekawy artykuł Tomasza Walata poświęcony osobie Stiega Larssona.
Fani twórczości autora trylogii "Millennium" mogą poznać nieco więcej szczegółów z jego życia ponad te podane na okładce książki.
Ot choćby takie drobiazgi jak zbieżności pomiędzy prywatnym życiem pisarza a postaciami wykreowanymi przez niego na potrzeby powieści.
Albo fakt działania w lewackich i feministycznych organizacjach - co zresztą nie przeszkadzało Larssonowi doradzać policjom europejskim w sprawie neonazistowskich grupek terrorystycznych.
Szkoda, że literacka kariera Larssona została tak gwałtownie przerwana.
Na osłodę - zostały nam jego książki.
Drugi tom z cyklu Millennium - już wkrótce!


Przeczytaj także mój poprzedni wpis o Stiegu Larssonie



wtorek, 7 kwietnia 2009

Maestria pióra!


Joseph Conrad "Szaleństwo Almayera"

Dawno temu postawiłam sobie za cel przeczytanie wszystkiego, co Conrad napisał. Nie udało mi się zrealizować planu w 100%, ale przeczytałam większość jego utworów. Do dziś jako jedną z dziesięciu ulubionych książek wymieniłabym sztandarowego "Lord Jima" i nowelę "Jutro".
Po latach sięgnęłam znów po "Szaleństwo Almayera" - pierwszą powieść Korzeniowskiego. Początkowym zdziwieniem było dla mnie to, że ledwie pamiętałam książkę, gdzieś w głowie kołatało mi się zakończenie, ale bardziej jego nastrój niż konkretne rozwiązanie. Następnym odczuciem było bardzo pozytywne wrażenie, że powieść nie zestarzała się, a może nawet teraz bardziej mi się podobała, bo więcej z niej rozumiałam. I to wszystko mogłoby mi starczyć, żeby ocenić "Szaleństwo Almayera" wysoką notą, ale było jeszcze COŚ.

Józef Konrad Korzeniowski wyemigrował do Anglii jako dorosły mężczyzna, tutaj uczył się angielskiego i do końca życia mówił z silnym polskim akcentem. Jednak wprowadził do prozy angielskiej nowy styl pisarski. My znamy jego twórczość głównie dzięki tłumaczeniom dokonanym przez kuzynkę Conrada - Anielę Zagórską.

Język Korzeniowskiego jest tak bogaty, że pochłania czytelnika w nie mniejszym stopniu niż akcja. To maestria pióra! Zagłębianie się w tekst staje się prawdziwą ucztą zwłaszcza, że za słowem kryje się mroczna powieść.

Chyba wszystkie utwory Conrada cechowała ponura, ciężka atmosfera, niepokojąca, ale nie duszna. To nie był Kafka, który osaczał czytelnika. Korzeniowski tworzył świat z własnych przeżyć, lęków (próbował niejednokrotnie popełnić samobójstwo), w którym ludzie byli chwiejni moralnie, ale każdy z nich wiedział gdzie zaczyna się zło, a kończy dobro.
Powrót do "Szaleństwa Almayera" był wspaniałą wyprawą do krainy, gdzie autor panuje nad każdym słowem. Jak na dłoni widać, że Conrad hołdował zasadzie, iż to autor musi się namęczyć, aby potem czytelnik już nie musiał. Zostawił nam dzieła, które jeszcze długo po odłożeniu książki zostawiają swój smak i zapach w naszych myślach.

sobota, 4 kwietnia 2009

Świeże powietrze

W końcu wyszło słońce i czytelnicy zaczęli wychodzić ze swych jaskiń by smakować książki w otoczeniu przyrody.
W naszym przypadku - piękna kaszubska wioseczka, jeziorko, szum drzew i dawka dobrej literatury.
Olbrzymia porcja szczęścia.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Ciemna strona mocy

Siergiej Łukjanienko, Władimir Wasiliew "Dzienny Patrol"
Niedawno pisałem o doskonałej powieści Łukjanienki - "Nocny Patrol". Książka podobała mi się tak bardzo, że natychmiast sięgnąłem po jej kontynuację, napisaną wraz z Władimirem Wasiliewem. "Dzienny Patrol" jest równie dobry jak część pierwsza cyklu. Co prawda akcja momentami nieco "siada" [efekt pisania w duecie?], ale mimo wszystko całość broni się bez trudu. Biedny czytelnik co chwilę czuje się jak bohater powieści szpiegowskiej Johna Le Carre - nie wiadomo, kto jest dobry, kto zły, kto mówi prawdę... i czym w ogóle owa prawda jest. Szkoda tylko, że autorom zabrakło nieco konsekwencji i głównymi bohaterami uczynili [na równych prawach] zarówno przedstawicieli Dziennego, jak i Nocnego Patrolu. Hm, czyżby losy przedstawicieli Jasności opisywało się lepiej? Wkrótce z pewnością sięgnę po kolejne powieści Łukjanienki. Ale na razie zrobię sobie lekką przerwę od fantastyki i sięgnę po coś bardziej przyziemnego.

wtorek, 31 marca 2009


Regine Pernoud "Inaczej o średniowieczu"


Co można napisać jeszcze o średniowieczu? Czy książka, która ukazała się w 1975 roku może nas czymś zaskoczyć?


Po książkę Regine Pernoud sięgnęłam z pewną rezerwą, bo jak niby autorka chce opowiedzieć inaczej o średniowieczu? Francuska zabrała się za obronę średniowiecza przeciwstawiając je mianowicie renesansowi, który antyk postawił na piedestale i zapomniał, że można z niego czerpać nie naśladując bezmyślnie wszystkiego. Pernoud uświadamia czytelnikowi, jak do dziś pokutuje u nas myślenie kategoriami klasyczny-piękny, nieklasyczny-brzydki.


Autorka przytacza wiele ciekawych przykładów na to, jak czasy średniowiecza mają u nas złą, a niezasłużoną opinię, jak wiele fałszywych legend wytworzyły kolejne wieki, w które do dziś wierzymy i bezmyślnie powtarzamy.


Książka do dziś jest aktualna, choć mam nadzieję, że ostatni rozdział choć trochę się zdezaktualizował. Dotyczy on tego, jak uczyć historii. Pernoud podpowiada rozwiązania, które, po części, dziś już są codzienną praktyką. Dzięki temu, możemy się spokojnie pośmiać z zamieszczonego fragmentu lekcji otwartej:


"Nauczycielka: Jak nazywano w średniowieczu wieśniaków?

Cała klasa chórem: Nazywano ich chłopami pańszczyźnianymi.

Nauczycielka: A co oni robili i co oni mieli?

Klasa: Mieli choroby.

Nauczycielka: Jakie choroby, Hieronimie?

Hieronim (z powagą): Dżumę.

Nauczycielka: I jakie jeszcze, Emmanuelu?

Emmanuel(z zapałem): Cholerę!".
Prawda, że piękne? "Inaczej o średniowieczu" zachęciło mnie, aby dalej podążać tropem Pernoud - czyli szukam "Blanki" i "Alienor z Akwitanii" na pierwszy rzut:)

niedziela, 29 marca 2009

Fantastyczny Patrol


Siergiej Łukjanienko "Nocny Patrol"

Teoretycznie nie lubię fantasy. Stare dobre s-f w stylu Dicka albo Asimova, alternatywne wizje prze- i przyszłości, kosmos, obce planety - o tak, jak najbardziej ale wilkołaki, wampiry, elfy i czarodziejki... brr, nie, to zdecydowanie nie jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Tak się jednak złożyło, że po nieudanej próbie przebrnięcia przez "Czarodziejską górę" zostałem bez lektury. Empik daleko, w zasięgu ręki brak obiecujących lektur - i tylko pewien "niewręczony prezent", książka bliżej mi nieznanego rosyjskiego pisarza uśmiechała się zalotnie i obiecywała nowe, czytelnicze doznania.
Z pewną nieśmiałością i grymasem niechęci na twarzy zacząłem czytać.
I już po pierwszych zdaniach wiedziałem, że będzie dobrze. Nie ma elfów, smoków [choć są łuskowate jaszczury] i innych tego typu stworków; są za to problemy z tożsamością, równoległa rzeczywistość i trudne wybory moralne.
Ale przejdźmy do konkretów.
Na "Nocny patrol" składają się trzy historie - w pewnym stopniu powiązane ze sobą, ale mimo wszystko stanowiące osobne całości. Głównym bohaterem jest Anton, funkcjonariusz tytułowego patrolu, czyli oddziału "Jasnych Innych" pilnującego równowagi w świecie Zmroku, rywalizujący przedstawicielami Zła, ale też, w przypadkach koniecznych, z "Ciemnymi" współpracujący bądź zawierający kompromisy.
Anton, podobnie jak inni członkowie Patrolu, jest tylko pionkiem w rękach swych przełożonych, niewahających się poświęcić szeregowych pracowników w imię idei.
W świecie "Patrolu" ani Dobro ani Zło nie są jednoznaczne. Tu nie ma miejsca na komiksowe czarno-białe podziały, tu w cenie jest równowaga i brak konfliktów pomiędzy obiema stronami.
I właśnie ta niejednoznaczność jest najjaśniejszą cechą powieści. Czytelnik, razem z głównym bohaterem, musi decydować, gdzie dobro traci swe pozytywne cechy a koszt czynienia zła jest mniejszy niż przeciwstawienie się mu.
Doskonała książka.
Za kilka minut zaczynam kolejny tom z cyklu Łukjanienki - "Dzienny patrol".
Swe wrażenia, oczywiście, opiszę.

czwartek, 19 marca 2009

Rycerze króla Artura

Кретьен де Труа "Ивэйн или рыцарь со львом"


Chretien de Troyes to autor czterech romansów, do których zaliczamy:



  • "Erek i Enida"


  • "Lancelot, albo rycerz na wózku"


  • "Yven(Iwen), czyli rycerz z lwem


  • "Percewal"[niedokończony]

Był on XII-wiecznym bardem - truwerem, który stworzył kanon legend arturiańskich. Nie on jeden próbował utrwalić temat rycerzy Okrągłego Stoły, jednak to właśnie jego wersja przetrwała do dzisiejszych czasów. Już w średniowieczu cykl arturiański spisany przez Chretiena był swoistym bestsellerem, a może bardziej besttellerem. Wędrowni śpiewacy, minstrele uczyli się na pamięć historii Lancelota i jego przyjaciół. Z czasem legenda obrosła wieloma wątkami i do dziś stanowi skarbiec. Już w średniowieczu postać króla Artura i jego rycerzy stały się wzorem do naśladowania.


Szkoda, że literatura polska tak mało czerpała z tego źródła. Fakt, że do dziś nie łatwo znaleźć polski przekład (dlatego czytałam wersję rosyjską), ale chyba warto poszukać, aby nasza wiedza o Rycerzach Okrągłego Stołu nie zawęziła się do filmu "Rycerz króla Artura"...

XI. Nie czytaj

Violet właśnie czyta kolejną książkę (która to już w tym roku? 20?), ja bezskutecznie próbuję dotrzymywać jej kroku.
Wieczorami czytamy wpisy na zaprzyjaźnionych blogach, czasem nawet coś skomentujemy (ze skrytą nadzieją na odzew), wymieniamy się doświadczeniami na temat (nie)przeczytanych książek, śledzimy nowości i czekamy na książki swych ulubionych autorów.
Nasz świat kręci się wokół zadrukowanego papieru bądź jego uwspółcześnionych e- oraz audio-wersji.
I żyjemy sobie w złudnym poczuciu, że świat jest jedną, wielką biblioteką, której odkrywanie pochłania liczne grono przedstawicieli ludzkości.
Nic bardziej błędnego.
Świat rozbudowanych domowych księgozbiorów nieuchronnie się kończy. Ludzie nie czytają, nie interesują się wydawniczymi nowościami; jeśli już jakaś książka trafi do ich rąk, to najczęściej jest to książka kucharska, słownik, przewodnik turystyczny albo zbiór dowcipów o Rusku i Niemcu...
Z roku na rok spada liczba osób, dla których książka jest ważnym elementem życia.
Książki przegrywają walkę z telewizją, netem, grami - a przecież, w świecie idealnym, te rozrywki mogłyby się tak wspaniale uzupełniać.
Cóż, Panie i Panowie, pora powiedzieć to sobie jasno - jesteśmy dinozaurami, gatunkiem skazanym na wymarcie albo popadnięcie w śmieszność.