Wszyscy wokół narzekają, że książki są drogie. Oj, panie, kto by cztyrdziśći złoty za ksionżke dał, albo i pindziesiąt!. Skompletowanie solidnego księgozbioru to z roku na rok coraz większe wyzwanie, zaś pogoń za nowościami może przyprawić nasz portfel o totalną zapaść.
A mimo to większość z nas kupuje pięknie wydane wydania w twardej oprawie.
Mimo, że często ten sam tytuł dostępny jest w wersji z miękką okładką - jakieś 10 PLN tańszą.
Kiedyś spotkałem się z opinią, że główną przyczyną popularności "twardych książek" jest fakt, że książką wciąż uważana jest za doskonały prezent na urodziny, imieniny, święta. A przecież paper booka w prezencie cioci Krysi nie kupimy. Zaś piękny album... oo, super pomysł, ciocia będzie zadowolona.
Uwielbiam tanie, kieszonkowe wydania. Dla mnie to szereg zalet zamkniętych w jednym woluminie - poręczny format, niewielka waga (co jest istotne jeśli czytamy, tak jak ja "w trasie"), niższa cena. A że, czasem, gorszy druk, gazetowy papier? Przeboleję - przecież i tak liczy się wnętrze, czyli treść.
Czasem, gdy korci mnie by kupić "wypasione" wydanie - robię sobie "test 50 złotych" - wyobrażam sobie, że mam tę kwotę i staję przed wyborem - jedna "ładna" książka, czy też może dwie brzydsze?
Zgadnijcie - co wybieram?
14 komentarzy:
Pewnie, że dwie tańsze. Ja w ogóle uwielbiam wydania kieszonkowe, zwłaszcza te za 9,90 zł, do których chyba i wydawnictwa coraz częściej się przekonują, bo przecież zaczynają się pojawiać nie tak znowu długo po premierze książki.
No i nie zrozumiem nigdy tego tłumaczenia "nie czytam, bo książki są drogie". Pewnie, jak się ktoś zaopatruje wciąż w Empikach i to w te "najnowsze nowości" to nic dziwnego, mnie też na takie w większości nie stać, ale jest szereg tanich księgarni, albo kącików w których wystawia się książki po promocyjnych cenach, są antykwariaty, jest allegro, wyprzedaże biblioteczne, a jak już naprawdę nie można kupić to są w końcu same biblioteki. Teksty na temat słabo wyposażonych bibliotek też niestety do mnie nie trafiają. Po prostu jak ktoś nie chce czytać to i wytłumaczenie, że książki drogie będzie dobre.
Jest tyle wyprzedaży w księgarniach że nie ma co narzekać. Kto nie czytał to czytał nie będzie.
@izusr: 9,90 jest wspaniałą ceną...widzę w niej dążenie do ideału. Ale takie rzeczy to chyba tylko w Erz... tzn. w biedronce :D
@ pisanyinaczej "Kto nie czytał to czytał nie będzie" - ale pozwól, że jeszcze trochę na tym blogu poewangelizuję - może ktoś się skusi i coś przeczyta
Jak to tylko w Biedronce?! Nie bluźnij! :D Te za 9,90 to i w Empiku da się znaleźć, a i w Świecie Książki są i w innych księgarniach też na pewno, że już nie wspomnę o Matrasie, gdzie książki i za 4,90 się wygrzebie (wiem, ostatnio wygrzebałam ;D), albo o Dedalusie gdzie i za 2,50 swego czasu kupiłam :D, choć tu niestety zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy do nich mają dostęp.
Ja przeważnie również wybieram wydania w miękkich oprawach, zwłaszcza że różnica w cenie między miękką i twardą okładką wynosi na ogół jednak więcej niż 10 zł. Problem polega na tym, że wiele tytułów ukazuje się wyłącznie w wersji "kolekcjonerskiej".
Mieszkańcy większych miast w porównaniu do mieszkańców mniejszych miejscowości mają o wiele więcej możliwości tańszego nabywania książek. To w dużych miastach są punkty darmowego odbioru książek kupowanych przez internet i centra taniej książki. W mojej rodzinnej mieścinie (ok. 53 tys. mieszkańców) niczego takiego się nie uświadczy.
@ izusr: potraktuj to jako małą prowokację z mojej strony.
BTW: najtańszą książką jaką kiedykolwiek 'kupiłem' był "Sokół maltański" - w antykwariacie oglądałem tę książkę (fatalne, prl-owskie półczytelne wydanie), z pół godziny, w końcu odstawiłem na półkę i zacząłem zbierać się do wyjścia. Antykwariusz spojrzał na mnie i powiedział: "widzę, że ci się podoba, weź sobie za darmo, klasyka". Skończyło się na tym, że dostałem od niego herbatę, pogadaliśmy... kupiłem jeszcze ze trzy książki.
Ech. Szkoda, że teraz kupuję głównie w necie.
@ Elenoir: w miasteczku w którym kiedyś mieszkałem (40 tys mieszkańców) była księgarnia "Dworcowa". Cudowny punkt, w którym można było trafić na totalnie odjechane tytuły, sprowadzone nie wiadomo przez kogo dla nie wiadomo kogo; amerykańscy beatnicy, klasyka poezji wietnamskiej, legendy afrykańskie.
Dziś w tym miejscu jest fast-food :<
Ja osobiście jeżeli już kupuję książkę to wybieram tą tańszą wersję ,bo mam podobne podejście do tej sprawy jak ty :) Jednak biorąc pod uwagę ,że często ciągam książki wszędzie ze sobą ,twarde oprawy lepiej by się sprawdziły ,a książki nie wyglądałyby jak wyciągnięte z paszczy psa ;D
No to włożę kij w mrowisko...Jasne są książki, na których oprawie graficznej mi nie zależy. Jednak bywa, że wolę wydanie "wypasione". Są to przeważnie książki o książkach jak "Cień wiatru" czy "Imię róży", lub te, do których jestem stuprocentowo pewna, że kiedyś jeszcze wrócę. Jeśli "Mistrza i Małgorzatę" czytałam cztery razy, to wolę, aby egzemplarz był w twardej oprawie, bo za piątym nie rozsypie mi się w rękach.
Nieraz już przyszło mi sie przyznawać, iż w pewnych kwestiach jestem snobem...lubię pięknie wydane płyty,dobry sprzęt audio, szyte książki...zawsze pocieszam się tym, że za to mogę jeść byle co (bo kiepsko gotuję), ubierać się byle wygodnie, używać najtańszych kosmetyków. Coś za coś:)
@ dm1994: taka książka "z paszczy psa" krzyczy wszem i wobec- uwaga, jestem czytana!
@ Violet: wiem, fajnym snobem i burżujem jesteś. Dlatego tak lubię dostawać od Ciebie książki - zawsze ładnie wydane, solidne.
(BTW: planuję wpis o muzyce - mp3 vs "wypasione" digipacki. Co Ty na to?)
Dla mnie wygląd książki ma ogromne znaczenie. Jeśli wiem, że ją sobie zostawię, że będzie latami (a może nawet do końca mojego życia) stała u mnie na półce, wybieram wersję w twardej oprawie (w takiej postaci mam m.in. "Mistrza i Małgorzatę" - przepiękne wydanie czytelnikowskie, czy "Hannemanna"). Wolę mieć mniej książek, za to porządnie wydane. W miękkiej to mogą być kryminały, bo to i tak do jednorazowej lektury. Rzadko mi się zdarza, że kupuję coś w miękkiej oprawie tylko po to, żeby przeczytać i zaraz potem odsprzedać na allegro; wolę poczekać, aż będzie w bibliotece.
A tak z zupełnie innej beczki: we Wrocławiu pada śnieg!!! Co za kanał!
ja tam uważam podobnie jak Eireann
Moje najukochańsze książki chcę mieć pięknie wydane i ładnie wyglądające ale tu mówię o książkach do których będę nie raz wracała wszystkie inne natomiast mogą być w miękkiej
Kupuję książki i w twardej, i w miękkiej okładce. Biorę twardą, jeżeli wiem, że dany tytuł będzie przeze mnie czytany wielokrotnie, miękką - w pozostałych przypadkach. Czasami nie ma w ogóle wyboru i dostępna jest w sprzedaży tylko wersja z okładką twardą, ale bywa i tak, że na początku wydawnictwo wypuszcza egzemplarze premierowe w okładkach twardych, a po dwóch, trzech miesiącach można już je dostać i w okładkach miękkich. Kwestia wytrwałości ;) Kieszonkowe wydania bardzo lubię, aczkolwiek zauważam, że poszczególne wydawnictwa inaczej do nich podchodzą: książki w tej wersji można kupić naprawdę ładnie wydane, na białym, dosyć mocnym papierze (gęsty, drobny druk to już cecha wspólna ich wszystkich). Inni wydawcy "kieszonki" drukują wyłącznie na papierze bardzo niskiej jakości, nie powielając okładek z normalnych wydań. Cóż, jak wszędzie, tak i tutaj wybór jest i nikt nieusatysfakcjonowany być nie powinien :)
Uważam jednak, że książki są drogie. Nie za drogie, ale drogie - owszem. Oczywiście, ten, komu zależy potrafi dotrzeć do promocji, wyprzedaży, rabatów etc., ale gdybym tak miała bazować wyłącznie na książkach nowych, pełnowartościowych, zbankrutowałabym. Nieczytania książek ich ceny nie usprawiedliwiają jednak. Najłatwiej jest wskazać taki argument, kiedy nie ma się po prostu chęci, motywacji, wzorów czy nawyku lektury.
@ Eireann @ jusssi - też posiadam kilka "ważnych" książek w solidnych, eleganckich wydaniach (czasami z przymusu, po prostu tylko w takiej formie się ukazały). Ale paper booki mają w sobie jakiś urok...coś jak podarte, znoszone jeansy
Co do śniegu - zatrzymajcie go u siebie, ok?
@Jabłuszko - książki są zdecydowanie za drogie, bez względu na oprawę, druk i papier. Co oczywiście, nie usprawiedliwia nieczytających.
BTW: właśnie czytam "single&single" John Le Carre, amerykańskie wydanie kieszonkowe. Nie wiem jak oni to robią, ale mimo gęstego druku, kiepskiego papieru itp - całość wygląda dobrze, oczy się nie męczą; widocznie za granicą odkryli, iż tani książka nie musi oznaczać książki nie do czytania.
Prześlij komentarz