środa, 31 grudnia 2008
Szczęśliwego Nowego Roku:)
wtorek, 23 grudnia 2008
niedziela, 21 grudnia 2008
Rodzina, rodzina, rodzina, ach, rodzina!
czwartek, 18 grudnia 2008
Pan Marek
wtorek, 16 grudnia 2008
Nostalgia
Szał prezentowy skłonił mnie do refleksji, na temat miejsc i sposobów kupowania świątecznych woluminów.
Jeszcze kilka lat temu wszystko było proste; szliśmy do księgarni na rogu, patrzyliśmy "co jest" i kupowalismy tom sprawiający najlepsze wrażenie.
Jeśli zaś osobę dla której szukaliśmy prezentu znaliśmy dobrze nierzadko poszukiwania przenosiły się w tajemniczy rejon antykwariatów i niewielkich, specjalistycznych księgarenek, gdzie za godziwe pieniądze można było kupić prawdziwe książkowe perły.
Stare dobre czasy...
Ze smutkiem przyznaję, że już nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w antykwariacie. A przecież jeszcze nie tak dawno byłem stałym bywalcem tego typu miejsc: "Po schodkach" w Sopocie, przydworcowa we Wrzeszczu, zawalony aż po sam sufit punkcik w Elblągu.
Z tymi miejscami wiążą się wspomnienia długaśnych wypraw w deszczu, z dreszczykiem emocji; przedzieranie się przez zakurzone woluminy w poszukiwaniu "czegoś" - a i tak kupowało się jakąś inną książke która raczyła nam wpaść w ręce w międzyczasie. I, nierzadko, był to początek fascynującej literackiej znajomości.
Hm, a teraz?
Jeśli już zachodzę to tradycyjnej księgarni, to najczęściej jest to empik [a prawdę mowiąc i on przegrywa ze swym internetowym wcieleniem], gdzie w rytmie popowych dźwięków i zapachu kiepskiej kawy w papierowym kubeczku przeglądam listy bestsellerów w kolorowych okładkach. Wybór spory, ale samo kupowanie jest jakieś takie "odmagicznione", pozbawione dreszczu emocji; Weź, kup, przeczytaj, zapomnij.
Rarytasów i staroci szukam na allegro - szybko, czasem tanio [zwłaszcza jesli ktoś nie wie, co sprzedaje :D], dosyć łatwo można znaleźć tom poszukiwany od lat... ale jak tu trafić na nieznane arcydzieło, zapodziane gdzieś na zakurzonych półkach. Jak w ogóle porównać sterylne, zdigitalizowane przeszukiwanie zasobów z ekscytującym szperaniem wśród kurzu i zapachu starego papieru [no dobra, za tym kurzem to aż tak bardzo nie tęsknię].
Tęsknię za starymi, niespiesznymi wędrówkami po tradycyjnych księganiarniach; bez "łupanki" w tle, stoisk ze sprzętem do karaoke i popcornem na podłodze. Za książką w ręku, a nie na ekranie monitora. Za treścią przed oczami, a nie w uszach.
Hm, co te Święta robią z człowiekiem. Nawet takiego zatwardziałego zwolennika nowoczesności i gadżetów sprowadzają na drogę nostalgii. kto wie, może w ramach postanowień noworocznych wprowadzę sobie do kalendarza Dzień Starej Dobrej Księgarni?
sobota, 13 grudnia 2008
Wciągające słuchanie o pewnym egzorcyście
Mój wybór padł na "Kroniki Jakuba Wędrowycza" Andrzeja Pilipiuka. Jest to zbiór opowiadań, których tytułowy bohater to "egzorcysta- amator, pasożyt społeczny", a do tego alkoholik, abnegat... Trudno o tej postaci powiedzieć coś pozytywnego - lecz mimo to | autor: Andrzej Pilipiuk tytuł: "Kroniki Jakuba Wędrowycza" czyta: Grzegorz Pawlak czas: 6 godz. 55 min. wiecej... |
Oczywiście, jak większość zbiorów opowiadań także i "Kroniki" mają słabsze momenty. Niektóre opowiadania sprawiają wrażenie, jakby nagromadzono w nich wszystkie alkoholowe, kryminalne i spirytystyczne elementy jakie tylko przyszły autorowi do głowy w momencie ich pisania.
Nie zmienia to jednak faktu, że jako całość książka broni się znakomicie. Akcja wciąga, czytelnik/słuchacz co chwilę łapie się na tym, że dopinguje wiekowego Jakuba w jego walce i wybacza mu wszystkie wpadki. Każde opowiadanie to porządna dawka niezłej literatury, humoru i analizy różnych warstw społecznych; jeśli chodzi o ten ostatni element, to Andrzej Pilipiuk nawet nie ukrywa, że bliżej mu do "wsiunów" z Wojsławic niż "japiszonów" z Warszawki.
Zaś sam Jakub Wędrowycz niewątpliwie stanowi jedną z najlepiej napisanych i wyrazistych postaci polskiej literatury współczesnej. Mimo wszystkich wad swego ciężkiego charakteru.
W wersji audio dodatkową zachętę stanowi naprawdę genialne odczytanie w wykonaniu Grzegorza Pawlaka - to naprawdę arcydzieło, majstersztyk i klasa sama w sobie. Tak naprawdę p. Grzegorz Pawlak nie czyta tej książki; on nawet nie odgrywa napisanych ról. On po prostu JEST każdą z postaci!
piątek, 12 grudnia 2008
Koniec roku za pasem
niedziela, 7 grudnia 2008
Każdy ma jakiegoś bzika...
piątek, 5 grudnia 2008
Nowe wcielenia książek - za i przeciw
Ów rozwój ksiażki zaszedł dalej, niż pan Arct [i inni] mógł przypuszczać - dziś określeniu "książka" często towarzyszą przedrostki "audio-", "e-" i inne.
Dla jednych zmiany towarzyszące czytelnictwu są rewolucyjnym błogosławieństwem, dla innych totalnym nieporozumieniem... ja stoję w rozkroku i się waham.
Z jednej strony - uwielbiam towarzyszący lekturze zapach druku, papieru, fizyczną obecność książki. No i ten wspaniały widok półek zastawionych woluminami.
Ale... tradycyjna książka ma też swoje wady. Zajmuje dużo miejsca [przy bogatszych księgozbiorach stanowi to duży, i nieustannie narastający problem], często jest kłopotliwa w użytkowaniu i transportowaniu; kosztuje DUŻO, jest nieekologiczna...
Mając na uwadze powyższe względy zacząłem analizować "alternatywne" postacie książki.
Na pierwszy ogień poszły e-booki - czyli książki w postaci plików, najczęściej *.doc lub też *.pdf. Niestety, wrażenia nie były pozytywne - czytanie z ekranu bardzo szybko męczy wzrok, do tego permanentne przewijanie tekstu podczas czytania jest niewygodne i
rozprasza uwagę. Trochę lepiej sprawa wyglądała w przypadku krótszych form literackich [opowiadań] albo czasopism - te nie męczą tak bardzo, także ich "obsługa na ekranie" jest mniej kłopotliwa.
Podczas testowania e-booków zauważyłem jednak, że dużo trudniej przychodzi mi skupienie się na lekturze i doczytanie tekstu uważnie i do końca. Na kilkadziesiąt utworów posiadanych przez mnie w wersji elektronicznej przeczytałem może ok. 10%... ostatnio zacząłem czytać "Listonosza" Brina - i mimo, że utwór zapowiadał się bardzo ciekawie moje zainteresowanie tą lekturą gdzieś ulotniło się pomiędzy cyfrowymi wersami.
W sumie - minus dla e-booków.
Jeśli zaś chodzi o książki do słuchania - tu byłem baaardzo sceptyczny. Wydawało mi się, że taka postać książki trywializuje tekst, sprowadza go do muzycznego tła towarzyszącego codziennej krzątaninie w kuchni. W tej opinii utwierdzała mnie dostępna oferta audiobooków, w przeważającej części składająca się amerykańskich poradników w stylu "jak być szczęśliwym", "jak zdobyć milion w trzy dni" itp.
Dlatego też, gdy znajomy podarował mi pewną znaną powieść w formie plików mp3 moją reakcją było wzruszenie ramionami - ot, gadżet.
Skopiowałem sobie książkę do odtwarzacza i w drodze do pracy zacząłem słuchać... uwierzcie, że nigdy dotychczas nie jechało mi się tak przyjemnie do biura! Dosłownie zatopiłem się w dźwiękach, byłem aktywnym uczestnikiem akcji i niejednokrotnie podskakiwałem w fotelu w co mocniejszych "momentach".
Od tej pory regularnie słucham książek. I choć wiem, że tradycyjna, czytana powieść zawsze będzie moim numerem jeden, to wersja słuchana doskonale nadaje się jako uzupełnienie.
Polski rynek audio-booków rozwija się dynamicznie - oferta jest coraz bogatsza, "głosy" coraz bardziej klasyczne i profesjonalne.
Jeszcze tylko czekam, aż skończy się dziwna tendencja do skracania czytanego tekstu. Wtedy będzie bardzo dobrze.
No i ceny też mogłyby nieco spaść :D
Polecam blog Dariusza Chętkowskiego
niedziela, 30 listopada 2008
Philip K. Dick - wędrówki po śmietniku popkultury
Istnieją pisarze określani mianem kultowych - i mimo, że w ostatnich latach określenie to nieco straciło na wartości ["kultowi" byli Carroll, Coelho czy Grochola] wciąż istnieją twórcy i dzieła zasługujące na oddawaną im przez fanów cześć.
Dla mnie kimś takim jest Philip Kindred Dick. Outsider, wizjoner, seryjnie wyrzucający z siebie kolejne tomy paranoik ze skłonnością do nadużywania farmaceutyków. Gnostyk-amator cierpiący na manię prześladowczą, szukający Boga w odrzutach popkultury.
A przede wszystkim autor takich dzieł jak "Valis", "Człowiek z wysokiego zamku", "Boża inwazja", "Blade runner".
Twórczość Dicka stanowi dla fana duże wyzwanie. Kilkadziesiąt (!) powieści, setki opowiadań, dzieła niepublikowane albo wielokrotnie zmieniane. Tworzył swe dzieła hurtowo - najpierw były to sztampowe opowiadania do gazecideł s-f, potem pierwsze próby powieściowe [najczęściej drukowane w 1 tomie z jakąś nowelą innego twórcy],często 3-4 rocznie.
Logiczną konsekwencją takiej masowej "produkcji" był bardzo nierówny poziom pisarstwa PKD - od dzieł wybitnym, poprzez poprawne aż do takich, o których lepiej zapomnieć.
Dick za życia snuł się na marginesie amerykańskiego świata literackiego - jego dzieła "niefantastyczne" wyśmiewano [do dziś uchodzą za grafomańskie próbki], zaś powieści s-f uważano za popowe i niewarte uwagi "prawdziwych pisarzy".
Dziś PKD ma swoje miejsce w leksykonach - jego ranga i wpływ na kolejne pokolenia twórców i czytelników jest niepodważalny...
Niestety, popularność pisarza ma też swoje minusy - zainteresowało się nim Hollywood, ze wszystkimi tego konsekwencjami; "Impostor", "Pamięć absolutna" ... i wiele innych filmików, spłycających dzieła PKD do fantastycznych strzelanek z mnóstwem efektów specjalnych.
Zdecydowanie lepiej sięgnąć "do źródła" :D
["Blade Runner", "Ubik", "Marsjański poślizg...", "Trzy stygmaty", "Człowiek z Wysokiego..."]
Dickowski kanon na początek:
- "Blade runner, czy androidy śnią o elektrycznych owcach" [aka "Łowca androidów]
- "Valis"
- "Ubik"
- "Człowiek z Wysokiego Zamku"
- "Boża inwazja"
- "Transmigracja Timothy Archera"
biografia PKD: Lawrence Sutin "Boże inwazje"
ciekawe strony:
- e-booki
- polska strona o Dicku
- wikipedia
sobota, 29 listopada 2008
Amerykańska sensacja kontra rosyjski kryminał
Na pierwszym miejscu wśród amerykańskiej literatury ostatnich lat postawiłabym "Historyka" Elizabeth Kostovej. Jest to zgrabnie napisana sensacja, która opiera się o legendę o władcy wołoskim Vladzie IV zwanym Palownikiem. Książka niewątpliwie zyskałaby na tajemniczości, gdyby autorka zrezygnowała z drażniącej dosłowności, ale mimo wszystko "Historyk" trzyma w napięciu i jak każda dobra sensacja nie kończy się happy endem:) Kostova zbierała materiał do swojej książki przez 10 lat, bułgarski mąż i jego rodzina byli jej konsultantami w czasie pracy. Jednak w "Historyku" czuje się typową dla Zachodu ignorancję dotyczącą wiedzy o Europie Wschodniej i trochę to razi, ale po niejednym takim kontakcie człowiek chyba się przyzwyczaja...(Nie zapomnę Filippe - Włocha, który w rozmowie ze mną utrzymywał, że wie, gdzie leży Polska, po czym spytał, czy mamy dostęp do jakiegoś morza...).
Cóż, Zachód zadziwia nas swoją ignorancją, a my ich swoją orientacją w świecie - rzeczony Filippe był zachwycony, że wiem kim był Pavarotti, gdzie leżą Pireneje i co to jest Formuła 1, taaa imponujący zasób wiedzy;)
A wracając do "Historyka" - mamy tu sekretną księgę, tajemniczą mapę, intrygę mnichów i podziemnego stowarzyszenia. Czego chcieć więcej?! Zwłaszcza, że Kostova wszystko to zgrabnie połączyła.
Oczywiście cieszy mnie ostatnia tendencja wydawania tych samych tytułów w wersji 'miękkiej' i 'twardej'. Jednak gdybym mogła wpłynąć na wydawcę, to bardziej zadbałabym o szatę graficzną "Historyka", bo ta powieść aż prosi się o jakieś reprodukcje, ilustracje, lepszy papier - takie wydanie de luxe dla bibliofilów:)
Również w Stanach rośnie nowy talent pisarski z kręgu poprawnych kryminałów - Reed Alvin. Dotychczas czytałam dwie jego książki "Ostatnie pożegnanie" i "Krew aniołów". Obie lektury może nie powalają na kolana, ale mam jednak wrażenie, iż to kawałek solidnej literatury, gdzie autor na tyle się napracował, że czytelnik już nie musi.
Rosyjski rynek odpowiada na wszelakie zapotrzebowanie czytelnicze. Mając szerokie spektrum odbiorców, wschodni pisarze starają się trafić w ich różnorodne gusta. Znajdziemy tu odpowiedzi na praktycznie każdy typ zachodniej literatury, a na dodatek - oryginalne rosyjskie pomysły. Niestety tylko nikła część tej literatury przenika na nasz rynek. Półki z obcojęzycznymi książkami uginają się pod angielskimi i niemieckimi wydaniami. Rosyjskich zaś jak na lekarstwo, a i ich dobór jest co najmniej kiepski. Polski czytelnik ze współczesnych pisarzy zna pewnie Wiktora Pielewina, Wiktora Jerofiejewa i Borysa Akunina.
Z tej trójki preferuję tego ostatniego. Pielewin jest dla mnie przekombinowany i nie mogę się do niego przekonać, a Jerofiejewa miałam okazję spotkać i może dlatego trudno mi polubić jego twórczość. Jerofiejew przyznaje się do swojej rosyjskości wtedy, gdy jest mu to potrzebne. Identyfikuje się jednocześnie z Francją, ale też tylko w tym momencie, kiedy jest mu to wygodne - taka chorągiewka na bardzo zmiennym wietrze. W dodatku odgrywa rolę supersamca i to już jest żałosne...Gigolo dla ubogich...
Może wrócę lepiej do Borisa Akunina. Pod tym pseudonimem pisze Grigorij Czchartiszwili, w Polsce znany głównie dzięki serii opowiadań o detektywie Fandorinie. Jednak warto sięgnąć też do jego ostatnio wydanych "Historii cmentarnych". Książka podpisana jest przez Grigorija Czchartiszwili jego własnym nazwiskiem i pseudonimem. Ów dwugłos pozwolił na przedstawienie historii o dwojakim charakterze. Każda sensacyjna historyjka Akunina jest poprzedzona opowieścią Czchartiszwilego o cmentarzu, z którym związana jest akcja historyjki. Książka z dreszczykiem i dobrym pomysłem!
piątek, 28 listopada 2008
Hiszpańskojęzyczna ofensywa
Pablo de Santis
Arturo Perez-Reverte
Kolejny hiszpańskojęzyczny kandydat do kanonu literatury. Jego twórczość można podzielić na trzy nurty:
- powieści detektywistyczne
- cykl opowiadań o kapitanie Alatriste
- zbeletryzowane wspomnienia z pracy korespondenta wojennego.
Któregoś lata powzięłam zamiar przeczytania wszystkiego co Reverte napisał i co było dostępne po polsku. Zaczęłam od powieści detektywistycznych i najlepsze według mnie były: "Klub Dumasa", "Szachownica flamandzka" i "Fechtmistrz"(wszystkie trzy zostały sfilmowane, ale nie otrzymały zbyt pozytywnej opinii autora...). Jednak i w tej trójce brakowało jednej dość istotnej rzeczy. Mianowicie Reverte to mistrz intrygi i paprania zakończeń!
Po detektywach sięgnęłam po cykl powieści o przygodach kapitana Alatriste w stylu 'płaszcza i szpady'. Po tej lekturze wyciągnęłam trzy wnioski: albo jestem za stara na taką literaturę, albo Reverte przynudza, albo jedno i drugie. Poległam przy drugiej części i do pozostałych już nie zajrzałam. Może powstający film z Viggo Mortensenem przekona mnie do ponownej próby zaprzyjaźnienia się z kapitanem Alatriste:)
Do ostatniego nurtu pisarstwa Pereza-Reverte zaliczyłabym na razie jedną książkę - "Terytorium Komanczów". Jest to zbeletryzowany reportaż opowiadający o dwóch godzinach z wojny na Bałkanach, w którym przeplatają się retrospektywy z innych dni wojny. Bardzo dobra i mocna rzecz, w której autor zawarł kwintesencję swojej pracy reporterskiej. Trafność spostrzeżeń i rezerwa z jaką Reverte opisuje obrazy wojny uderzają swoim autentyzmem i surowością. Tą lekturą Hiszpan wpisuje się w kanon literatury.
W ostatnim roku przeczytałam jego "Huzara" - opowieść z pogranicza reportażu wojennego i powieści obyczajowej, która udowadnia, że każda wojna jest taka sama. W podobnym tonie, choć tu miejsce obyczaju zajmuje powieść detektywistyczna, był "Batalista". To opowiadanie daje nikłą nadzieję na to, że Reverte zacznie szlifować zakończenia:)
Carlos Ruiz Zafon
Kolejny Hiszpan o nieprzeciętnym talencie. U nas znany jako autor dwóch powieści: "Cień wiatru" i "Gra anioła". Książki połączone są ze sobą miejscem akcji (Barcelona) oraz częścią bohaterów(m.in.księgarze Sempere). Szkoda, że po genialnym "Cieniu", przyszła tylko bardzo dobra "Gra",w której po 600 stronach intrygi brakuje dobrego zakończenia i rozwiązania. Wielka szkoda, bo jak widać po polskim debiucie Zafona - potrafi. Nie mogę więcej zdradzać i ujawniać fabuły, ponieważ Insider jeszcze jej nie czytał, a nie będę mu odbierać przyjemności:)
czwartek, 27 listopada 2008
Babskie pisanie
"Nigdy nie wyjdę za mąż" Izabeli Czajki-Stachowicz, to książka z cyklu zbeletryzowanych wspomnień pełnych lekkiego humoru. Rodzinna historia rozgrywa się na tle międzywojennych czasów. Akcja powyższej lektury dzieje się głównie w Niemczech, wśród tamtejszej inteligencji i właśnie owe realia opowieści są najciekawszą częścią książki. Nieznane mi wcześniej inteligenckie Niemcy sprzed II wojny odżyły pod piórem Czajki-Stachowicz i przemówiły do mojej wyobraźni.
"Dom nad rozlewiskiem" i "Powroty nad rozlewiskiem" Małgorzaty Kalicińskiej to hity wydawnicze ostatnich lat. Typowa babska, nie kobieca, literatura. Książki zawierają historię matki i córki, które zasmakowawszy w czasach swojej młodości miasta, wracają jako dojrzałe i rozbite życiowo kobiety na mazurską wieś. Jest to porywająca, ciepła opowieść, pełna zapachów, obrazów i dźwięków. Podręcznik bycia zadowoloną kurą domową z charakterem. Kalicińska podnosi gospodynię domową do rangi sympatycznej wiedźmy, która umie 'wyczarować' pyszną konfiturę, zadbać o obejście, utrzymać się na wsi z pracy własnych rąk. Autorka wprowadza czytelniczki w sekret jak prowadzić własne mieszkanie, aby stało się prawdziwym domem, do którego potem tęsknimy i ciągle powracamy.
Lektura OBOWIĄZKOWA dla każdej kobiety! A im szybciej ją przeczyta, tym może lepiej zaplanuje się własne życie.
Trafiłam na te książki przez czysty przypadek (choć nie wierzę w przypadki). Dwa lata temu kupiłam mojej mamie pod choinkę zbiór opowiadań "Nasza polskie Wigilie", gdzie znalazły się fragmenty "Powrotów". Ostatniej wiosny natomiast wpadł mi w ręce "Dom" i kartkując go z nudów, zaczęło mi się przypominać, że ja już gdzieś zetknęłam się z taką narracją. Takim sposobem odnalazłam Kalicińską. Książka jest reklamowana jako polski "Rok w Prowansji". Czy tak jest - nie wiem, ale to zachęca do przeczytania francuskiego "Domu nad rozlewiskiem";)
"Tańcząca Eurydyka" to biografia Anny German spisana przez Mariolę Pryzwan. Może nie do końca zaliczyłabym tę pozycję do literatury kobiecej, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, aby jakiś mężczyzna po nią sięgnął:)
Dzięki Pryzwan poznajemy, a może precyzyjniej - tylko przybliżamy się do poznania, skąplikowanego życia i charakteru Anny German. Wokalistki, której głos do dziś nie znalazł konkurencji, która poświeciła dosłownie wszystko dla śpiewu. Łącznie ze swoim życiem. Jest to piękna i wzruszająca historia, w którą wkrada się jednak pewien zgrzyt. German mianowicie świadomie nie oszczędzała swojego zdrowia i doprowadziła się do śmierci, osierocając swojego synka Zbyszka. Wokalistka do końca życia nigdy nie czuła się spełniona, mając nieustanną świadomość swojej śpiewaczej niedoskonałości. Ogromny talent z wielkimi kompleksami dał materiał na smutną książkę o smutnym człowieku.
Niedościgniony wokal: http://pl.youtube.com/watch?v=NzuZ0ss8WxE
środa, 26 listopada 2008
Książki o książkach
sobota, 22 listopada 2008
Historia powszechna, powszechnie nie znana.
To co nam po Gotach zostało...
Kolejnym historycznym wycinkiem, który chciałam zgłębić, były dzieje Gotów. Sięgnęłam po "Goci. Rzeczywistość i legenda" Jerzego Strzelczyka, wydaną w klasycznej serii ceramowskiej. Strzelczyk pokusił się o zebranie historii Gotów - plemienia, które później podzieliło się na Ostrogotów i Wizygotów. Charakteryzowali się oni m.in. wysoką kulturą materialną - jej przykłady w postaci misternej biżuterii można było rok temu oglądać na objazdowej wystawie "A to Goci właśnie", która odwiedziła kilka większych polskich miast.
Niestety (i tu uwaga będę trochę narzekać, choć obiecałam same zachwyty), stan badań dotyczących pobytu Gotów na ziemiach polskich, w czasie powstawania powyższej pracy był bardzo niezaawansowany. Dlatego też Jerzy Strzelczyk poświęcił niewiele miejsca temu zagadnieniu. A szkoda, bo do dziś nie doczekaliśmy się wyczerpującej pracy na ten temat. Swoją ciekawość musiałam więc zaspokoić broszurowym wydaniem "Kamienne kręgi Gotów"Alicji Breske, Zofii Breske i Jarosława Ellwarta.
Może jeszcze uda mi się dotrzeć do opracowania "Kręgi kamienne w Grzybnicy" Ryszarda Wołągiewicza, choć wyszło w bardzo niskim nakładzie.
Pierwotna ludność Skandynawii to kolejna 'moja działka', więc na początku przyczepię się do samego tytułu przeczytanej w tym roku książki:) "Lapończycy" Oernulva Vorrena i Ernsta Mankera opisują w dobrym świetle ludność Koła Polarnego, a nazywają ich Lapończykami. Co w tym złego? To, że ci na pewno obraziliby się za takie określenie. Lapończycy mówią o sobie Saami. Poza tym lapsusem nie mam żadnych uwag. Książka jest napisana rzetelnie i ciekawie. Myślę, że jedynie "Открытие Лапландии" może się równać z tym opracowaniem, zwłaszcza, iż w dwóch punktach Koszeczkin u mnie zaplusował - jego praca jest bardziej konkretna, a analiza szamanizmu bardziej dogłębna.
Ostatnia dziś książka (bo trzeba kiedyś iść spać)"Rosja carów", to pierwsza część trylogii Richarda Pipesa, który spojrzał 'świeżym okiem' na historię Rosji. Zastosował mianowicie analizę dziejów przez pryzmat gospodarki i głównie w tej dziedzinie upatruje przyczyn politycznych posunięć kolejnych carów.
To tyle na dziś, dobranoc!
piątek, 21 listopada 2008
Skecz z papugą ... też jest
Skutki bywają różne, od dzieł wspaniałych poprzez błahe na niewartych uwagi kończąc. Niestety, te ostatnie wykazują smutną tendencję do dominowania...
Z tego właśnie powodu książkę "Tylko słowa" zawierającą teksty skeczy legendarnej grupy Monty Pythona brałem do ręki z mieszanymi uczuciami. Przecież wiedziałem, że Pythoni [zazwyczaj] żadnych scenariuszy nie tworzyli, ich skecze powstawały na gorąco, pod wpływem chwili, czasem tylko jako wsparcie służyły chaotyczne zapiski. Ponadto książka, zgodnie z tytułem, koncentruje się tylko na tekście, zupełnie pomijając kultowe animowane "wstawki" czy też aktorską ekspresję pythonów -teksty typu tu następuje animowana sekwencja albo baaardzo głupie kroki tylko podkreślają te braki.
Na domiar złego tłumaczem tekstu nie był legendarny Beksiński...
Czy książka z tyloma mankamentami mogła mi się podobać?
No cóż, ze zdziwieniem przyznaję... że tak!
Skecze pythonów nawet "tylko czytane" są wciąż przezabawne, pewne tłumaczeniowe zmiany nie rażą aż tak bardzo [choć puryści pewnie znaleźliby powody do narzekań], a cała książka to po prostu genialny zbiór gagów, które mimo upływu lat wciąż bawią.
I dlatego ucieszyłem się, gdy w księgarniach pojawił się tom II słów. Zwłaszcza, że wspaniała Violet kupiła mi go w prezencie :D
Warto zajrzeć:
polska strona o monty pythonie: http://www.modrzew.stopklatka.pl/glowna.htm
Niewypały, pudła i ślepaki.
Czas przeznaczony na ich czytanie nie był do końca stracony, bo kiedyś pewnie i tak bym do nich sięgnęła, a przy okazji tropienia ciekawych tytułów człowiek nieraz natknie się na knota. Jak saper. Raz pocisk, raz niewypał, a raz ślepak.
"Iacobus" Mathilde Asnensi
Marna podróbka "Imienia róży" i "Baudolino" Umberto Eco razem wziętych. Asensi połączyła w jednej opowieści historię zakonu Templariuszy, motyw Graala, zaginioną Arkę Przymierza i Świętą Inkwizycję. Nie dość, że taki misz-masz od pierwszego spojrzenia wydaje się niestrawny, to na dodatek "Iacobus" zawiera odpowiedzi na wszystkie powyższe tajemnice! A wygląda to tak, że na danej stronie pojawia się motyw Graala, a dwie strony dalej intryga już jest rozwiązana! Co gorsza Asensi nawet nie stara się uwiarygodnić swoich literackich teorii, a jej ignorancja wobec wiedzy o stosunkach społecznych w średniowieczu jest żenująca.
"Iacobus" to kompletne pudło.
"Tajemnica Boscha" Yves Jego, Denis Lepee / "Pułapka Dantego" Arnaud Delalande
Ostatnimi czasy nastała moda na tytuły ze znanymi twórcami. Zapoczątkował ją chyba na dobre Arturo Perez-Reverte swoim "Klubem Dumasa". I jak Reverte był w swoim pomyśle oryginalny, a jego książka trzymała w napięciu, tak pozostali są wtórni i rozmyci.
Przyznam, że dla pełnego obrazu nie udało mi się zdobyć "Szyfru Szekspira" Jennifer Lee Carrell (która na marginesie mówiąc w oryginalnym tytule pomijała nazwisko Szekspira - Interred With Their Bones). Może w następnym roku? Choć "Bosch" i "Dante" jakoś mnie nie zachęcają do poszukiwań po kluczu sławnych nazwisk w tytule. Obie książki są mierne, i to chyba jest za dużo powiedziane. Dwa wielkie niewypały.
"Katedra w Barcelonie" Ildefonso Falcones
Książka, która próbowała popłynąć na fali sukcesu "Cienia wiatru" Carla Ruiza Zafona. Nawet szata graficzna nasuwa takie skojarzenia. Szkoda, że wyłącznie ją można porównywać, bo "Katedra w Barcelonie" to dziwna lektura. Swoją konstrukcją przypomina nieco "Katedrę Marii Panny w Paryżu", ale Falconesowi daleko do Wiktora Hugo...
Jeśli jednak ktoś się pokusi o sięgnięcie do "Katedry w Barcelonie", niech nie czyta notatki na tylnej okładce, gdyż streszcza ona całą intrygę...
"Trzy opowieści" Umberto Eco
W tej niesławnej grupie znalazł się też Eco. Sorry, mistrzu, ale to typowy ślepak - dużo hałasu o nic. Książka co prawda ładnie wydana, w twardej oprawie, zilustrowana przez Eugenio Carmi, lecz tekstu tyle co kot napłakał i do tego jest on do bólu banalny. Mam wrażenie, że Eco próbował nawiązać do konwencji bajki uniwersalnej w stylu "Małego Księcia", jednak z mojego punktu widzenia zwyczajnie mu nie wyszło. Mimo wszystko nazwisko 'robi swoje' i książkę wydano, a ja pokusiłam się ją kupić, po siedmiu minutach poznałam jej treść, a po tygodniu sprzedałam.
"Jedz, módl się, kochaj" Elizabeth Gilbert
Chwilowa lekturowa pustka skłoniła mnie do sięgnięcia po ten bestseller, który już doczekał się swojej kontynuacji.
To typowa 'babska' książka. Z założenia nie lubię takiej literatury, ale o tym innym razem. Chciałam zobaczyć czym się teraz ludzie zachwycają i nie mogę powiedzieć, że książka jest z gruntu zła. Jednak wyłącznie jej pierwsza część (jedz), rozgrywająca się we Włoszech, była względnie zajmująca. Druga część (módl się) to opis odnajdywania wiary w Indiach...chyba już tylko Amerykanie potrafią tak naiwnie i płytko zachwycać się Dalekim Wschodem...Europejczyk może, bez uszczerbku dla całości, ten fragment ominąć. Ostatnia część (kochaj) dzieje się w Indonezji i jest trochę lepsza niż część indonezyjska. Ogólnie takie trzy z minusem.
Dlaczego książka stała się bestsellerem? Szczerze - nie wiem.
"Gwiezdny pył" Neil Gaiman
Nie znam się na literaturze fantasy, ale lubię do niej czasami sięgnąć. Niestety Gaiman nie był najlepiej trafionym wyborem. Sfilmowany ostatnio "Gwiezdny pył" wydaje się być wprawką. Autor nie stworzył wiarygodnego świata fikcji, jakby używał półśrodków i bał się do końca zanurzyć. Przez to opowieść jest nieprzekonująca. Przynajmniej ja odbieram ją jako przyczynek do czegoś, co po odpowiednim rozbudowaniu mogłoby, choć w niewielkim stopniu, równać się z prozą J.R.R.Tolkiena.
Uff, ale sobie poużywałam!
Następnym razem obiecuję mniej krytyki, a więcej zachwytów:)
Insider odezwij się...brakuje tu Twojego spojrzenia na książki!!
czwartek, 20 listopada 2008
Raz na wesoło:)
środa, 19 listopada 2008
Joe Alex
Czapki z głów!
Od tamtej pory rozpocząłem swą przygodę z subtelnym Joe - antykwariaty, stragany, potem allegro.
Z czasem też dowiedziałem się więcej o prawdziwej twarzy Joe Alexa - o jego pracy dla filmu, 12-letniej katorżniczej pracy nad przekładem "Ulissesa", jego innych książkach, niebanalnym życiorysie.
Ale dla mnie Pan Maciej Słomczyński zawsze zostanie Joe Alexem - autorem najlepszych kryminałów mego dzieciństwa.
Klasyki z obcej piaskownicy
Gustav Dore Wojna w niebie
A teraz przepłyńmy Kanał La Manche, aby zajrzeć na moment do Anatola France'a. "Bunt aniołów" to niestety kolejny przestarzały klasyk...Temat buntu aniołów był i nadal jest chętnie wykorzystywany przez artystów w różnych formach, szkoda tylko, że czasem dobra koncepcja mija się z wykonaniem.
Tyle o europejskich pisarzach. Na koniec zostawiłam Kolumbię.
Jeśli myślimy o Kolumbii, to oczywiście nie możemy nie wspomnieć o Gabrielu Garcii Marquezie. To niezaprzeczalny klasyk i nie zamierzam udowadniać, że jest inaczej zwłaszcza, że czytałam w sumie dwie jego książki. Parę lat temu przegryzłam się przez "Sto lat samotności" - nie podobało mi się. W tym roku dostałam 'pod choinkę' rozpropagowaną na nowo filmem "Miłość w czasach zarazy". Nie lubię romansideł. Nie lubię Latynosów. Cóż, chyba na to wychodzi, że nie lubię Marqueza...Może jeszcze kiedyś coś jego spróbuję, jednak na jakiś czas mam dość.
Hmm, poważnie się zrobiło. No to nastęnym razem napiszę trochę o lekturze, która poprawiła mi w tym roku humor:) Zapraszam!
wtorek, 18 listopada 2008
Trochę klasyki z naszego podwórka
poniedziałek, 17 listopada 2008
Przypadkowa lektura
Miałem z wpisem na blogu zaczekać do ukończenia "Historii antysemityzmu", ale Violet swoim postem skłoniła mnie do wcześniejszego zaznaczenia swej obecności.
{Tym bardziej, że objętość "Historii" jest... hm, znaczna i trochę czasu potrwa zanim będę mógł podjąć się opisania tej książki}
Zacznę więc z zupełnie innej beczki.
Kilka dni temu zdjąłem z półki książkę otrzymaną ponad rok temu - "Nalewki. Stare i nowe przepisy czyli jak mocny alkohol uczynić szlachetnym".
Od niechcenia zacząłem przeglądać zgromadzone tam przepisy - to za trudne, na to trzeba czekać 5 miesięcy [ha,ha,ha] ale to z kolei wygląda nieźle... o i to się fajnie prezentuje.
Hm.
Za oknem zimno.
Błotno i nieprzyjemnie.
A taka nalewka rozgrzeje, czas umili.
Hm.
Cytryna - jest, ziele angielskie - jest.
...
I tak oto dzięki przypadkowej lekturze zacząłem nabywanie nowej "sprawności".
Mam nadzieję, że wyniki będą smakowite :>
Podsumowanie 2008
Co znalazło się m.in. na tej liście?
Spróbuję się pokusić o jakieś posegregowanie.
W pierwszej kolejności to książki o średniowieczu, popularnonaukowe i literatura piękna, która za miejsce akcji obrała świat w dobie ministreli.
- "Potępieńcy średniowiecznej Europy" Szymona Wrzesińskiego - bogate w przykłady z polskiej rzeczywistości opracowanie, ale chyba tylko dla bardzo zaciętych mediewistów.
- "Imię róży" Umberto Eco - tego tytułu nie trzeba zachwalać:) już 3 raz zachwycam się tą książką i nadal zostaje moim numerem 1.
- "Baudolino" Umberto Eco - tu bez bicia się przyznaję, że udało mi się ją przeczytać tylko dzięki wrodzonemu uporowi...może po "Imieniu róży" i pracach literaturoznawczych mam zbyt wygórowane mniemanie o profesorze Eco? a może tym razem nie udało mi się dostroić mojego nastroju do bajania narratora
- "Bard z piętnem wysokiego kapelusza" Carl Heinz Kurz - broszurowe wydanie historii, do której trudno się przekonać od pierwszego czytania. Autor miał ciekawy pomysł, dużo wiedzy, ale gorzej z przekazem...jakoś nie udało mu się wciągnąć mnie do swojej gry.
- "Życie codzienne we Francji i Anglii w czasach rycerzy Okrągłego Stołu" Michel Pastoureau - majstersztyk! czytam to po raz drugi w tym roku. Teraz mam już własną, więc nie muszę się spieszyć:) Jest to bardzo wnikliwa, a zarazem arcyciekawa analiza przełomu XII i XIII wieku. Lektura na tyle wciągająca, że ją sobie dozuję. Zresztą tym razem staram się jak najwięcej zapamiętać, ale w razie potrzeby mam do czego wracać i wiem, że będę to często robić!
No to za nami 1/10 tegorocznej listy. Następnym razem zabiorę się za klasykę, a potem (dla złapania oddechu) książki łatwe i czasem bardzo przyjemne:)
niedziela, 16 listopada 2008
Start!
Będziemy tu pisać o książkach - które przeczytaliśmy, czytamy albo chcielibyśmy przeczytać.
Podzielimy się z Wami swoimi wrażeniami, odczuciami.
Nic, co dotyczy książek nie jest nam obce :D
Zapraszamy!