Marcin Świetlicki "Jedenaście"
Do wypożyczenia tej książki z biblioteki i jej przeczytania skłoniły mnie zasłyszane fragmenty w radiowej Trójce oraz postać autora - współtwórcy zespołu Świetliki. Wspomniane urywki czytał Maciej Stuhr i jak już nieraz miałam się przekonać - ze zwykłej historyjki zrobił perełkę.
"Jedenaście" to ostatnia po "Dwanaście" i "Trzynaście" część, jak to ujął Marcin Świetlicki, trójksięgi.
Na tylnej okładce widnieje kusząca reklama: "Do strony 160 jest to książka niemal metafizyczna. A później kryminał. Dwa w jednym za tę samą cenę". Prawda, że ładna? Fałszywa, ale bardzo zgrabna, jak to reklama i jak wiele zdań w tej książce (mam na myśli teraz tą zgrabność a nie fałsz). Pozwolę sobie przytoczyć dwa fragmenty dla zobrazowania języka Świetlickiego:
Wolał mieć miasto na oku, żeby nie wycięło mu żadnego numeru.
Z komórki stojącej w ogrodzie wyciągnął kawał drewna tak wielki, że można by było z niego zrobić pięciu Pinokiów.
I czego chcieć więcej? Może kryminalnego klimatu, który według mnie gubi się bezpowrotnie około siedemnastej strony...
Szkoda.
Szkoda zabawnych aluzji, barwnego języka dla takiej książki. Zmarnowany potencjał...
I to tyle.
Krótko, bo szkoda miejsca.
Chyba trafiłam na pierwszy niewypał w tym roku...Szkoda.
1 komentarz:
Ten post miałem pisać ja - ale "Jedenastki" nie byłem w stanie skończyć. Dla mnie to książka bez klimatu, bez werwy. Jak widać - ta opinia nie jest tylko moja.
A szkoda, bo ze 'Świetlikami' niegdyś było mi bardzo po drodze.
Prześlij komentarz